Orzecznictwo SN w znacznej części jest niezależne od konstytucji, a nawet ustroju (nie tak jak wyroki Trybunału Konstytucyjnego), i nikogo nie dziwi sięganie nawet po Kodeks Napoleona, gdyż zręby prawa, w szczególności cywilnego, są stare jak nasza cywilizacja.
W praktyce orzeczenia SN są wręcz instrukcją dla sądów niższych instancji.
Po co to przypominam? Ponieważ co jakiś czas odżywa dyskusja o dostępie do SN. Z jednej strony dobijający się o sprawiedliwość chcą, aby był on możliwie najszerszy, z drugiej mamy argumenty za jego ograniczeniem, aby SN nie był zawalony sprawami.
Właśnie rzecznik praw dziecka zwrócił się do Sejmu o zainicjowanie noweli rozszerzającej katalog spraw, w których przysługuje skarga kasacyjna, o sprawy cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę, rozstrzygane na podstawie konwencji haskiej. Rzecznik wskazuje, że udział w nich SN przyczyni się do wyeliminowania wadliwych orzeczeń dotyczących istotnych dla dziecka kwestii, a i sądom rodzinnym wskaże, jak mają postępować.
Czy mogą być ważniejsze sprawy niż walka o dziecko? Praktycy wskazują jednak wiele innych, które na normalną kontrolę SN nie mogą liczyć, np. o najem czy naruszenie posiadania, czy wreszcie egzekucyjne, dotyczące nieraz dużego majątku. Argument, że szerzej otwarta furtka może przeciążyć SN, łatwo odeprzeć. Ma on przecież tzw. przedsąd, czyli swego rodzaju sito, przez które odsiewa sprawy, jeśli nie dopatrzy się w nich istotnego zagadnienia. W tej sytuacji trzeba przyznać rację tym prawnikom, którzy uważają, że właściwie wszystkie rodzaje spraw powinny mieć dostęp do Sądu Najwyższego.