Z europejskiej perspektywy amerykańskie podejście do pomocy prawnej w sprawach karnych to istny Bantustan. Zdecydowanie łatwiej uzyskać pomoc prawną z Rosji niż z USA. A już Białoruś to w porównaniu z nimi istny prymus – realizują prokuratorskie wnioski błyskawicznie!

Rzecz w tym, że Wielki Brat uwielbia informacje zbierać, ale nie lubi się nimi dzielić. A zbierać lubi o wszystkich – również o własnych obywatelach. Przypomnijmy choćby osławiony Patriot Act przyjęty po zamachach na WTC, pozwalający na masową inwigilację Amerykanów. Przez lata z powodzeniem nagrywano ich rozmowy i gromadzono dane komputerowe. Na nic się zdały zarzuty naruszania konstytucji i praw obywatelskich.

Generalnie Amerykanie pomocy prawnej w większości spraw odmawiają. Zarówno w sprawach dużych, jak katastrofa smoleńska czy tajne więzienia CIA, jak i w drobnych. Te ostatnie potrafią zresztą definiować kwotowo – np. nie ruszą palcem, jeśli szkoda nie przekracza 5 tys. dolarów. Nigdy nie udostępniają danych swoich obywateli i podmiotów gospodarczych – stąd ciężko wojować np. z Facebookiem. Niby dlaczego ma być nam łatwiej wyciągnąć coś z Dropboxa?

W Europie, poza problematyczną Wielką Brytanią, dowody między państwami przekazywane są sprawnie. Obowiązuje europejski nakaz dowodowy, który sądy mają obowiązek szybko wykonywać.

Fakt, że Amerykanie nie przepadają za niekontrolowanymi wyciekami, nie oznacza, że niedawna afera Snowdena może nam w jakikolwiek sposób pomóc. Podobnie jak to, że nie uznają nielegalnie zdobytych dowodów. Empatia nigdy nie była mocną stroną Wielkiego Brata. W kwestii pomocy prawnej Amerykanie zawsze grali wszystkim na nosie. Oczekiwanie, że pomogą nam w rozwiązaniu własnej politycznej afery, to marzenia ściętej głowy.