Teraz prokurator wszczął wstępne dochodzenie w sprawie zarzutów spowodowania śmierci dwóch pacjentów i poważnych obrażeń ciała u trzeciego. Za to może grozić kara więzienia od dwóch do ośmiu lat. Chodzi tu o to m.in., by ocenić, czy trzy transplantacje przeprowadzone od 2011 r. do 2013 r. traktować jako badania naukowe czy leczenie pacjentów. Czy też jako szarą strefę klinicznych innowacji.
Cała historia jest unikalna. Pięć lat temu Instytut Karolinska i akademicki szpital Karolinska zatrudniły urodzonego w Szwajcarii chirurga, by pracował nad projektem organów hodowanych w bioreaktorze. Profesor medycyny regeneratywnej wystąpił o pieniądze na eksperymentalne operacje. Miał je wykonywać najpierw na świnkach, a potem na pacjentach.
Zanim jednak zdążył je rozpocząć, skontaktował się z nim lekarz z Rejkiawíku, który leczył studenta z Erytrei. Student miał tchawicę uszkodzoną przez raka i lekarz prosił chirurga o operowanie pacjenta. Chirurg i lekarze w Karolinska doszli do wniosku, że chodzi tu o ratowanie życia, i przystąpili do działania. Choć metoda transplantacji stosowana przez chirurga nigdy nie była przetestowana ani na pacjentach, ani na zwierzętach.
Metoda ta polega na zastąpieniu uszkodzonej tchawicy sztuczną, z nanokompozytu, która zostaje obłożona macierzystymi komórkami ze szpiku kostnego pacjenta. Oczekiwania są takie, by zmodyfikowane komórki wrastały w plastik, by tchawica mogła stać się żywym organem.
Transplantację bez precedensu chirurg zwany superchirurgiem przedstawia jako historię z sukcesem w tle i zabiega o patent na swoją metodę. W prestiżowym piśmie „The Lancet" stwierdza, że technika operacji się sprawdziła, o czym świadczy fakt, że w tchawicy powstała błona śluzowa. W publikacji jest mowa o tym, że na operację pozwoliła komisja etyki. Jest to jednak konfabulacja. Brak zgody etycznej instancji zaś to łamanie prawa.