Kadencja Andrzeja Seremeta upływa 31 marca 2016 r. Kolejnego samodzielnego szefa prokuratury już nie będzie. PiS ma gotowy projekt ustawy, zgodnie z którą po sześciu latach wróci unia personalna między prokuratorem generalnym a ministrem sprawiedliwości.

Oceniając na chłodno sześcioletnią kadencję Andrzeja Seremeta, można śmiało stwierdzić, że w tym czasie nie zdarzyło się nic, co totalnie kompromitowałoby prokuraturę jako instytucję (pomijając kilka wpadek, raczej natury medialnej). Nie doszło do załamania polityki karnej państwa czy wzrostu przestępczości. Inaczej rzecz ujmując – nie zdarzyło się nic takiego, co podważałoby zdolności prokuratury do samodzielnego funkcjonowania.

Skąd więc chęć zmiany? Kluczem jest katastrofa smoleńska, której wyjaśnienie stanie się jednym z priorytetów nowego rządu. Śledztwo w sprawie tego, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 r., od samego początku przebiegało źle. Na skandaliczną postawę rządu Donalda Tuska, którą można streścić w zdaniach: „zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy" i „zaufajmy naszym rosyjskim partnerom", nałożyły się niemoc i błędy prokuratury wojskowej. W rezultacie po pięciu latach do Polski wciąż nie wróciły szczątki wraku tupolewa, brak jest podstawowych dowodów w sprawie, niewyjaśniona pozostaje kwestia tego, kto odpowiada za organizację lotu w Polsce. Na domiar złego rodziny musiały przeżywać makabrę związaną z pomyleniem ciał ofiar katastrofy i znosić uwłaczającą konieczność ekshumacji szczątków swych bliskich. A na dodatek w momentach politycznych przesileń dochodziło do kontrolowanych wycieków informacji ze śledztwa. Wszystko to w jaskrawy sposób pokazuje, że w tym obszarze państwo zawiodło.

Trudno się więc dziwić, że politycy PiS dążą do zwiększenia wpływu na prokuraturę. Zwłaszcza że zastosowanie opcji zero i rozpoczęcia całego śledztwa smoleńskiego od nowa – już bez udziału prokuratorów wojskowych – wydaje się niemal pewne. A w takim przypadku użeranie się z niezależnym prokuratorem generalnym, na którego działania rząd nie będzie miał bezpośredniego wpływu – z punktu widzenia PiS – jest pozbawione sensu. To jest właśnie podstawowy powód tej reformy.