Była pierwsza Wigilia nowej władzy, gdy szef MSZ Witold Waszczykowski ogłosił, że zwrócił się o mediację do Komisji Weneckiej, organu Rady Europy specjalizującego się w rozwiązywaniu konstytucyjnych supłów.
To była zaskakująca deklaracja. Wszak obóz władzy konsekwentnie przekonywał, że sytuacji wokół TK nie gmatwa, tylko porządkuje bałagan zostawiony przez poprzedników. Zapytaliśmy wówczas jednego z wpływowych członków rządu, czemu ma służyć ten krok. Odpowiedź była lakoniczna: „Żeby uprzedzić skargi organizacji pozarządowych".
Rzeczywiście, kilkanaście dni wcześniej dziewięć organizacji pozarządowych ogłosiło, że wysłały do Wenecji skargę na działania władz wobec Trybunału, m.in. Naczelna Rada Adwokacka, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Instytut Spraw Publicznych, Fundacja Stefana Batorego oraz Forum Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza. Zapytaliśmy więc, co będzie, jeśli Komisja stanie po stronie pozarządowców i opozycji? „Jej opinia nie jest wiążąca. Nic się nie stanie" – odpowiedział. I dorzucił: „Tak było kilka lat temu na Węgrzech".
Dziś, gdy delegaci z Wenecji spotykają się z wszystkimi stronami sporu o Trybunał, politycy PiS i członkowie rządu mówią to już zupełnie otwarcie – jakby obawiali się opinii komisji.
Oczywiście, samą Komisję można zlekceważyć, bo nie ma ona żadnych instrumentów egzekwowania swoich wniosków. Tyle że to lekceważenie może się odbić czkawką. Choć Komisja nie jest organem unijnym – ba, w jej składzie są nawet kraje spoza Europy, w tym USA – to jej ustalenia są punktem odniesienia dla Brukseli. Wiceszef Komisji Europejskiej Hans Timmermans podkreślał to podczas niedawnej debaty w Parlamencie Europejskim nad sytuacją w Polsce. Jeśli PiS zignoruje opinię wenecką, Bruksela może odpowiedzieć wdrożeniem kolejnych etapów kontroli w Polsce.