W „Rzeczpospolitej" z 22 lutego 2016 r. ukazał się interesujący tekst Bartłomieja Niewczasa pt. „Ciemne strony arbitrażu inwestycyjnego". Niestety, większość postawionych przez autora tez budzi zdecydowany sprzeciw.
Przede wszystkim nie można się zgodzić z głównym twierdzeniem pana Niewczasa o „ciemnych stronach" arbitrażu inwestycyjnego. Arbitraż inwestycyjny jest bowiem zwykle jedyną skuteczną formą ochrony inwestora przed nieuczciwym i nierównym jego traktowaniem przez państwo goszczące. Inwestor nie dysponuje innym instrumentem prawnym, który mógłby wykorzystać do obrony swoich uzasadnionych interesów. Arbitraż inwestycyjny (podobnie jak arbitraż handlowy czy postępowanie sądowe) nie jest wolny od wad, jednak jego „jasne strony" niewątpliwie przeważają. To właśnie dzięki arbitrażowi inwestycyjnemu wiele inwestycji zagranicznych w ogóle dochodzi do skutku, także z korzyścią dla państwa goszczącego i jego gospodarki.
Plusy jednak są
Nie jest prawdą, jakoby „orzecznictwo międzynarodowych trybunałów arbitrażowych było nastawione co do zasady proinwestorsko". W istocie jest wręcz przeciwnie: większość roszczeń inwestorów zostaje w całości lub w istotnej części oddalonych. Dotyczy to także postępowań wszczynanych przez inwestorów zagranicznych przeciwko Polsce: ponad trzy czwarte z nich jest oddalanych, pozostałe są zwykle uwzględniane tylko w (niewielkiej) części.
Za jedynie częściowo trafne uznać można stwierdzenie o „naturalnej tendencji stałego wzrostu liczby toczących się arbitraży inwestycyjnych w ostatnich latach". W ciągu ostatnich 20–30 lat globalna liczba sporów rozstrzyganych w arbitrażu inwestycyjnym rzeczywiście zauważalnie wzrosła, z perspektywy Polski pozostaje ona jednak wciąż zjawiskiem marginalnym. Średnio kilkanaście nowych postępowań wszczynanych przeciwko Polsce w arbitrażu inwestycyjnym w skali roku z pewnością nie imponuje, a gdy liczbę tę zestawi się z kilkoma tysiącami postępowań wszczynanych rocznie w arbitrażu handlowym czy też kilkoma milionami przed sądami powszechnymi, to dalszy komentarz wydaje się zbędny.
Nie można się zgodzić z panem Niewczasem, iż wyceny roszczeń inwestorów metodą zdyskontowanych przepływów pieniężnych (tj. według modelu DCF) czy też innymi metodami dochodowymi stanowią „poważne zagrożenie dla państwa" bądź są niewłaściwe lub niedopuszczalne z jakichkolwiek innych powodów. Inwestycje zagraniczne z reguły są inwestycjami długoterminowymi, nastawionymi na osiągnięcie zwrotu w perspektywie co najmniej kilkunastu, a zwykle kilkudziesięciu lat. To, że inwestycja nie generuje zysku w pierwszych kilku latach, nie stanowi niczego nadzwyczajnego, jest wręcz normą. Jeżeli państwo swoimi działaniami pozbawia inwestora możliwości osiągnięcia zysku w dłuższym (założonym przez inwestora) okresie, to powinno wobec tego inwestora ponosić odpowiedzialność odszkodowawczą, zwłaszcza jeżeli w dacie dokonywania inwestycji inwestor nie miał podstaw do antycypowania nieuczciwego działania państwa.