Rz: Dziś rozpoczęcie roku akademickiego na wielu uczelniach medycznych. Pan postuluje, by do programu studiów wprowadzić medycynę pola walki.
Gen. bryg. prof. Grzegorz Gielerak: Nawet nie jako osobny przedmiot, ale moduł ratownictwa medycznego czy chirurgii. Uważam, że w dzisiejszych czasach, kiedy coraz częściej dochodzi do zdarzeń masowych, personel medyczny, czyli lekarze, pielęgniarki i ratownicy, powinni wiedzieć, jak postępować w takiej sytuacji.
A nie wiedzą?
Wbrew pozorom studia medyczne i zajęcia z ratownictwa medycznego nie uczą, jak prawidłowo zachować się w razie wybuchu czy ataku terrorystycznego, a poprawnie wykonywane procedury ratownictwa cywilnego mogą nawet szkodzić. Protokół postępowania w ratownictwie cywilnym jest zupełnie inny niż w ratownictwie wojskowym. Ratownik cywilny odruchowo najpierw przywraca oddech, a dopiero potem zajmuje się resuscytacją krążeniową. Tymczasem na polu walki zatamowanie krwotoku jest najważniejsze, bo w razie uszkodzenia tętnicy, np. kończyny ofiara może się wykrwawić, zanim zostaną podjęte czynności przywracające funkcję układu krążenia. Krwawienie z tętnicy udowej może się zakończyć śmiercią w ciągu dwóch–trzech minut. Zresztą w tamowaniu masywnych krwotoków świetnie sprawdza się sprzęt używany na polu walki.
Jaki?