Tak obrazowo można przedstawić tok myślenia Parlamentu Europejskiego, który chce monitorować stan demokracji w krajach Unii Europejskiej i na bieżąco reagować na związane z tym zagrożenia. Pomysłodawcy nie ukrywają nawet, że chodzi o bat na takie czarne owce, jak Polska czy Węgry, czyli państwa, którym unijni biurokraci wielokrotnie zarzucali, że stwarzają zagrożenie dla praworządności i demokracji. Co ciekawe, byli oni znacznie bardziej wstrzemięźliwi w ocenie krajów starej Unii.
Bruksela niespecjalnie przejęła się przeciągającym się kryzysem wokół Sądu Najwyższego we Włoszech, nieprawidłowościami w wyborach prezydenckich (w drugiej turze) w Austrii czy sytuacją w Niemczech, gdzie płonęły i płoną schroniska uchodźców, a wolne media solidarnym milczeniem pomijały ataki imigrantów na niemieckie kobiety.
Można zapytać, dlaczego tak jest. Odpowiedź, która się nasuwa brzmi: przecież polski rząd sam sobie na to zasłużył, przeciągając spór dotyczący Trybunału Konstytucyjnego. Ale taka opinia to spore uproszczenie.
Potrzebne jest szersze spojrzenie. Krytyczny stosunek instytucji UE do Polski i Węgier, a zarazem sceptycyzm tych rządów wobec polityki unijnej, to starcie dwóch wizji Europy, dwóch światów: liberalnego i konserwatywnego. Nie jest tajemnicą, że unijne instytucje zostały zdominowane przez dzieci tzw. pokolenia '68, polityków, których system wartości opiera się na lewicowo-liberalnych poglądach. A mówiąc prościej, na dążeniach do coraz głębszej integracji Unii, do europejskiego federalizmu z coraz silniejszą rolą decyzyjną instytucji UE wobec władz krajowych, umiłowaniem multi-kulti i tolerancją, której definicja wykracza poza to, jak ją tradycyjnie pojmowano.
Taka wizja Europy w ostatnich dekadach była obowiązująca. Pojawienie się w Unii rządów o konserwatywnym światopoglądzie, kładących nacisk na interes narodowy, stoi z dotychczasowym systemem w sprzeczności. I to jest jądrem konfliktu. Otwarta, wielokulturowa Europa miała być tamą przeciw odradzaniu się nacjonalizmów. A zatem każdy rząd, który ma koncepcję odmienną od tej, na której straży stoją unijni decydenci, jest tu podejrzany i może być piętnowany.