Reklama

Parlament Europejski chce monitorować stan demokracji w krajach UE - komentarz Tomasza Pietrygi

Trzymając się analogii szkolnej – po co ciągnąć za ucho niesfornego ucznia, gdy nabroił, lepiej od razu skierować go na douczanie i kontrolować jego stan ducha systematycznie.

Aktualizacja: 25.10.2016 20:10 Publikacja: 25.10.2016 19:47

Tomasz Pietryga

Tomasz Pietryga

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Tak obrazowo można przedstawić tok myślenia Parlamentu Europejskiego, który chce monitorować stan demokracji w krajach Unii Europejskiej i na bieżąco reagować na związane z tym zagrożenia. Pomysłodawcy nie ukrywają nawet, że chodzi o bat na takie czarne owce, jak Polska czy Węgry, czyli państwa, którym unijni biurokraci wielokrotnie zarzucali, że stwarzają zagrożenie dla praworządności i demokracji. Co ciekawe, byli oni znacznie bardziej wstrzemięźliwi w ocenie krajów starej Unii.

Bruksela niespecjalnie przejęła się przeciągającym się kryzysem wokół Sądu Najwyższego we Włoszech, nieprawidłowościami w wyborach prezydenckich (w drugiej turze) w Austrii czy sytuacją w Niemczech, gdzie płonęły i płoną schroniska uchodźców, a wolne media solidarnym milczeniem pomijały ataki imigrantów na niemieckie kobiety.

Można zapytać, dlaczego tak jest. Odpowiedź, która się nasuwa brzmi: przecież polski rząd sam sobie na to zasłużył, przeciągając spór dotyczący Trybunału Konstytucyjnego. Ale taka opinia to spore uproszczenie.

Potrzebne jest szersze spojrzenie. Krytyczny stosunek instytucji UE do Polski i Węgier, a zarazem sceptycyzm tych rządów wobec polityki unijnej, to starcie dwóch wizji Europy, dwóch światów: liberalnego i konserwatywnego. Nie jest tajemnicą, że unijne instytucje zostały zdominowane przez dzieci tzw. pokolenia '68, polityków, których system wartości opiera się na lewicowo-liberalnych poglądach. A mówiąc prościej, na dążeniach do coraz głębszej integracji Unii, do europejskiego federalizmu z coraz silniejszą rolą decyzyjną instytucji UE wobec władz krajowych, umiłowaniem multi-kulti i tolerancją, której definicja wykracza poza to, jak ją tradycyjnie pojmowano.

Taka wizja Europy w ostatnich dekadach była obowiązująca. Pojawienie się w Unii rządów o konserwatywnym światopoglądzie, kładących nacisk na interes narodowy, stoi z dotychczasowym systemem w sprzeczności. I to jest jądrem konfliktu. Otwarta, wielokulturowa Europa miała być tamą przeciw odradzaniu się nacjonalizmów. A zatem każdy rząd, który ma koncepcję odmienną od tej, na której straży stoją unijni decydenci, jest tu podejrzany i może być piętnowany.

Reklama
Reklama

Czy to uczciwe podejście ze strony instytucji unijnych? Kryzys imigracyjny oraz Brexit pokazały, że obowiązująca wizja Europy jednak bankrutuje. Nowe procedury ochrony praworządności, które proponuje Parlament Europejski, mające usadzić niesfornych uczniów w ławkach, są rozpaczliwą próbą zahamowania tego procesu. Szkoda, że UE wciąż brakuje głębszej refleksji nad sytuacją, w której się znalazła.

Tak obrazowo można przedstawić tok myślenia Parlamentu Europejskiego, który chce monitorować stan demokracji w krajach Unii Europejskiej i na bieżąco reagować na związane z tym zagrożenia. Pomysłodawcy nie ukrywają nawet, że chodzi o bat na takie czarne owce, jak Polska czy Węgry, czyli państwa, którym unijni biurokraci wielokrotnie zarzucali, że stwarzają zagrożenie dla praworządności i demokracji. Co ciekawe, byli oni znacznie bardziej wstrzemięźliwi w ocenie krajów starej Unii.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Reklama
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Uchwała kontra uchwała
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Kiedy wypada bić na alarm
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Problem neosędziów łatwiej rozwiązać „ustawką” niż ustawą
Opinie Prawne
Marcin Asłanowicz: Prawnicy nie muszą bić na alarm
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Opinie Prawne
Adam Mariański: Fiasko polityki podatkowej rządu w połowie kadencji
Materiał Promocyjny
Transformacja energetyczna: Były pytania, czas na odpowiedzi
Reklama
Reklama