Rz: Panie profesorze, nie milkną echa środowej uchwały Sądu Najwyższego w sprawie prawa łaski. Ten uznał, że o ułaskawieniu można mówić dopiero wtedy, kiedy dojdzie do prawomocnego skazania. Jeśli jednak do aktu łaski dojdzie wcześniej, to pozostaje on nieważny – uznał SN. Wszyscy czekali na ten wyrok. Co zrobi Sąd Najwyższy – zastanawiało się wielu. Teraz, kiedy uchwała jest już znana, pojawiają się głosy, że SN nie miał prawa zabierać głosu w tej sprawie, bowiem wypowiadał się w sprawie prerogatyw prezydenta, a do tego nie ma prawa. Pana zdaniem Sąd Najwyższy mógł wydać taką uchwałę czy nie?
Marcin Matczak: Oczywiście, że miał prawo, wręcz obowiązek. Proszę zauważyć, że sąd nie wypowiadał się w sprawie prerogatyw prezydenta, tylko zabierał głos w konkretnej sprawie. I robił to nie sam z siebie, tylko o rozstrzygnięcie sprawy zwrócił się do niego trzyosobowy skład sędziowski także SN. Ten nabrał wątpliwości przy rozpatrywaniu kasacji pełnomocników pokrzywdzonych. SN w składzie siedmioosobowym nie miał innego wyjścia, niż wątpliwości rozstrzygnąć.
Czyli SN nie wszedł w kompetencje prezydenta? Bo takie głosy też się pojawiły.
Absolutnie. Jeśli już ktoś wszedł w czyjeś kompetencje, to raczej prezydent w kompetencje sądu, poprzez skorzystanie z prawa łaski przed wydaniem prawomocnego wyroku przez ten sąd. Jak stwierdził SN, powstrzymanie się prezydenta od ingerowania w przebieg procesu sądowego, zanim ten się nie skończy, jest jedynym sposobem na rozdzielenie kompetencji sądu, jako reprezentanta władzy judykacyjnej, i prezydenta, jako reprezentanta egzekutywy.
Pana zdaniem uchwała jest prawidłowa? Zgadza się pan z takim poglądem?