Jak niebezpieczne politycznie jest to zagadnienie, PiS przekonał się w 2016 r., kiedy został wmanewrowany przez opozycję w odpowiedzialność za obywatelski projekt ustawy zaostrzający prawo antyaborcyjne.
Politycy partii rządzącej długo musieli się tłumaczyć, że projekt wprowadzający kary więzienia za aborcję nie jest ich autorstwa. W końcu go odrzucili.
Tamta decyzja nie została dobrze przyjęta przez twardy, katolicki elektorat, dla którego PiS w sprawie polityki aborcyjnej stał się mało wiarygodny. Dlatego partia wraca do tej sprawy, zręcznie przy tym manewrując.
Nie ma bowiem projektu ustawy, który jasno definiuje, jak chce rozwiązać sprawę aborcji. Jest jedynie wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie niekonstytucyjności tzw. przesłanki eugenicznej, dopuszczającej aborcję ze względu na upośledzenie płodu lub nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu, który ma być złożony przez polityków PiS (i Kukiz'15). Ponad 70 proc. legalnych aborcji jest dokonywanych właśnie z tych przyczyn.
Werdykt TK łatwo przewidzieć, gdyż konstytucja mówi jasno o prawnej ochronie życia. Po wyroku Trybunału PiS zmieni ustawę według jego wskazań. Jednak między złożeniem wniosku do TK, wyrokiem i wykonaniem jego wskazań przez Sejm mogą minąć lata. A PiS w tym czasie „zamrozi" sprawę aborcji, głęboko kłaniając się przy tym swemu twardemu elektoratowi.