Przy niedoborach personelu w praktycznie wszystkich placówkach służby zdrowia tych 34 na 52 lekarzy zatrudnionych w Świętokrzyskim Centrum Psychiatrii w Morawicy nie powinno mieć najmniejszego problemu ze znalezieniem nowej pracy, i to na lepszych warunkach. Albo renegocjacji dotychczasowych warunków zatrudnienia.
Aż dziw, że więcej lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych nie zdecydowało się na porzucenie swojej dotychczasowej posady. Takie postawienie sprawy na ostrzu noża dowodzi jednak desperacji medyków, którzy za marne pieniądze na publicznych posadach od lat ratują ludzkie życie, wdrażają reformy kolejnych rządów i niezmiennie świecą oczami przed pacjentami, tłumacząc, dlaczego nie zniknęły kolejki do ich gabinetów, choć minister zdrowia przecież to obiecał.
Lekarze próbowali do tej pory wywalczyć poprawę warunków zatrudnienia pokojowymi metodami. Okazało się jednak, że w razie próby organizacji strajku pojawiły się zarzuty o odchodzenie od łóżek pacjentów. Protesty medyków, które zgodnie z obecnie obowiązującymi przepisami mogą być wycelowane wyłącznie w dyrekcję poszczególnych szpitali, nie obchodzą ministra zdrowia. Na nic się zdały tłumaczenia, że medycy tylko tak mogą protestować. Kolejne rządy od lat nie chcą przyznać im prawa do strajku generalnego, skierowanego przeciwko rządowi, który dyktuje szpitalom warunki ich zatrudnienia. Bo czemu winien jest dyrektor szpitala, który nie dostaje z NFZ dość pieniędzy, żeby wystarczyło na leczenie pacjentów i godne pensje dla lekarzy?
Ciekawe, czy następca Konstantego Radziwiłła, który po rekonstrukcji rządu już niedługo powinien się pojawić na stanowisku ministra zdrowia, zrozumie, że lekarzy należy szanować, bo tak mało ich mamy. I że słono się płaci za twierdzenie, że zarabiają krocie, gdy w praktyce okazuje się, że za ratowanie życia w dzień i w nocy nie dostają nawet średniej krajowej.