Rządy PiS muszą skutkować społeczną frustracją

Nie wszyscy, którzy uznają demokrację za najlepszy z systemów, muszą identyfikować jej esencję jednolicie i wspierać te same instytucje – przekonuje były polityk, profesor ekonomii i publicysta prof. Ryszard Bugaj.

Aktualizacja: 03.08.2018 13:24 Publikacja: 01.08.2018 18:04

„Jeśli ktoś ma wizję, to powinien iść do lekarza” – etycznie dwuznaczne, ale skuteczne założenie Don

„Jeśli ktoś ma wizję, to powinien iść do lekarza” – etycznie dwuznaczne, ale skuteczne założenie Donalda Tuska

Foto: AFP/Frederick Florin

Po wyborach z roku 2015 PiS podejmuje kolejne kroki zmierzające do pozbawienia wpływu na proces decyzyjny w państwie instytucji dotychczas niezależnych (lub autonomicznych i zależnych tylko bardzo pośrednio) od parlamentarnej większości i rządu. Dokonuje się to albo na drodze uszczuplenia ich kompetencji, albo podporządkowania ich politycznej kontroli rządzącej większości. Trybunał Konstytucyjny został zawłaszczony, choć formalnie jego kompetencje nie zostały w zasadzie ograniczone. Dzięki personalnej kontroli jego składu stał się de facto instrumentem rządzącej partii. Minister sprawiedliwości ma obecnie znacznie większe możliwości kontroli sądownictwa powszechnego (i prokuratury) niż wcześniej. Kończy się batalia o podporządkowanie Sądu Najwyższego. Przejęcie instytucji nadzorujących media publiczne pozwoliło przekształcić je w prymitywne narzędzia partyjno-rządowej propagandy. Stanowiska w spółkach Skarbu Państwa są politycznym łupem. Zmiany te zostały zrealizowane pod szyldem demokratycznych reform, mimo że zmian dokonuje się z jawnym naruszeniem norm konstytucyjnych.

Jednak utrzymywanie się relatywnie wysokiego poparcia społecznego dla obozu rządzącego pozwala jego reprezentantom twierdzić, że działają w imieniu większości. Jest faktem, że poparcie dla opozycji utrzymuje się na niskim poziomie. Z pewnością w istotnej mierze wynika to z oceny społeczno-ekonomicznej orientacji bloku opozycyjnego, a także wątpliwej jego wiarygodności. To jednak niewystarczające wyjaśnienie braku powszechnej negatywnej reakcji na demontaż instytucji traktowanych na ogół jako filary demokracji.

Jak upadał prestiż demokracji

Niektórzy komentatorzy, traktujący ukształtowany w toku transformacji liberalny ład ustrojowy jako jedyny zasługujący na określenie go jako demokratyczny, wysokie poparcie dla PiS-u uznają za konsekwencję przesunięcia się dużej części obywateli na pozycje akceptacji dla systemu autorytarnego. Nie wykluczając, że w pewnym zakresie taka właśnie ewolucja nastąpiła, trzeba postawić pytanie o jej przyczyny. Szczególnie że duże grupy społeczne (przynajmniej w ostatniej dekadzie) doświadczyły istotnej poprawy swojego położenia materialnego. Także polskie państwo – dzięki przemianom po roku 1990 – poprawiało swoją pozycję na drabinie międzynarodowego prestiżu.

Jednak wielu obywateli ukształtowany po roku 1990 ład ustrojowy oceniło (w wyborach w 2015 roku) jako niegwarantujący respektowania ich aspiracji, redukujący (czy zgoła wykluczający) ich wpływ na decyzje państwa. Wielu po prostu chciało, by norma konstytucyjna (art. 4) głosząca, że: „Władza zwierzchnia w Rzeczpospolitej Polskiej należy do Narodu”, obowiązywała bez istotnych ograniczeń. PiS uzyskał status reprezentanta tej grupy. I choć dzisiaj są dowody, że PiS stawia znak równości między suwerenem a zhierarchizowanym aparatem własnej partii, to sympatycy PiS-u po części tej „podmiany” jeszcze nie dostrzegli, a po części uznają ją za usprawiedliwioną okolicznościami miejsca i czasu. Zresztą, nie bardzo mają alternatywę.

Kontestacja przez wyborców ustrojowego ładu ukształtowanego po przełomie demokratycznym zaznaczyła się już na początku lat 90. Jej przejawem była przede wszystkim niska frekwencja. Zniechęcenie przyniosły sukcesy ugrupowań antysystemowych – przede wszystkim Samoobrony. Ich wpływ na władzę wykonawczą okazywał się destruktywny. Jednocześnie postępowała rzeczywista konsolidacja liberalnych środowisk dawnej opozycji z postkomunistami. Choć nie przybrała ona formy organizacyjnej, to przecież grupa czołowych działaczy SLD zajęła eksponowane pozycje w PO. „Zjednoczeni liberałowie” zdominowali scenę polityczną. Już w latach 90. pojawiło się powiedzenie: niezależnie od tego, co wrzucimy do urn i tak wyjdzie z niej Balcerowicz.

Ale rosło też zapotrzebowanie na alternatywę. PiS na nie odpowiedział. Uzyskał poparcie tych, którzy uważali, że owoce rozwoju gospodarczego nie są dzielone sprawiedliwie, tych którym nie podobało się, że gospodarka jest w tak wielkim stopniu kontrolowana przez zagranicę, tych, którzy uważali, że polskie państwo powinno być bardziej niezależne od Brukseli, tych, którzy nie chcą akceptacji małżeństw jednopłciowych, tych, którzy chcieliby, aby Polska „była dla Polaków”. Wszystkie te pragnienia i lęki obóz liberalny (lepiej powiedzieć neoliberalny) rządzący do 2015 r. uznawał za populizm. Jednak kryje się w nich przecież racjonalne jądro. Wyjście im naprzeciw nie może być samo przez się uznane za zamach na demokrację.

Bezspornie systemy podatkowy i ubezpieczeniowy zawierają przywileje dla grup najzamożniejszych. Faktem jest również to, że duże przedsiębiorstwa w Polsce w większości są pod kontrolą zagranicy, która uzyskuje z tego tytułu poważne korzyści. A także faktem jest to, że podporządkowanie krajowych decyzji regulacjom Unii nieraz bywało dla Polski niekorzystne. Wysoce kontrowersyjne jest uznawanie prawa do zawierania małżeństw jednopłciowych za „prawo człowieka”. I w końcu: pragnienie zachowania państwa jako kulturowo spójnej wspólnoty nie może być chyba uznane za aspirację niecywilizowaną.

Przemoc instytucjonalna

Oczywiście wszystkie te pragnienia mogą być realizowane w formie ekstremalnej albo mogą zostać uwzględnione w polityce poszukującej zrównoważonych rozwiązań. Mogą być implementowane na drodze „instytucjonalnej przemocy” lub za demokratycznym przyzwoleniem i w granicach obowiązującej konstytucji.

System polityczny po roku 1990 został ukształtowany w sposób, który, jeśli nie eliminował, to w każdym razie zasadniczo blokował drożność kanału demokratycznego. Budowanie politycznego oligopolu – nie zawsze skuteczne – rozpoczęło się już na początku lat 90. To wtedy wspólnym wysiłkiem ówczesnej UD i SLD ustanowione zostały wysokie progi wyborcze (od ustanowienia tej zmiany nawet poparcie partii przez grupę ponad pół miliona wyborców – i to przy niskiej frekwencji – nie gwarantowało jej obecności w Sejmie). Argumentowano, że będzie to przeciwdziałać rozdrobnieniu w Sejmie, ale w istocie chodziło o eliminację „prawicowych oszołomów”. To się powiodło: w wyborach w 1993 r. 34 proc. głosów padło na ugrupowania, które nie przekroczyły progu. Dalszą konsekwencją był AWS. Formalnie ze względu na wymogi ordynacji powstało jedno ugrupowanie, ale faktycznie był to konglomerat grupek i koterii niezdolnych do spójnego działania. Generalnie ordynacja stała się więc katalizatorem polityki rozumianej jako gra doraźnych układów. Merytoryczne programy partii zostały zepchnięte na margines. Znani politycy coraz częściej zmieniają polityczne barwy jak piłkarze kluby. Donald Tusk ogłosił, że „jeśli ktoś ma wizję, to powinien pójść do lekarza”. I ta wytyczna długo wydawała się trafna: etycznie dwuznaczna, praktycznie skuteczna.

Niewrażliwość społeczna

Na straży niewrażliwości systemu politycznego na społeczne aspiracje stanął też system wymiaru sprawiedliwości. Nie można o tym zapominać także obecnie, choć może to być interpretowane jako przyłączenie się do PiS-owskich ataków na instytucje sądownicze i środowisko prawnicze. Nie jest jednak tak, że monopol korporacji prawników na sprawowanie władzy sądowniczej nie niesie żadnych zagrożeń. To środowisko ma własne partykularne interesy. Respektuje też specyficzny zestaw wartości, przez pryzmat którego interpretuje prawo. Łatwo wskazać na charakterystyczne decyzje i zaniechania środowiska prawniczego.

Z tego środowiska – dzięki Bogu – dociera obecnie wiele głosów sprzeciwu wobec pogwałceń Konstytucji, ale nikt przez wiele lat nie wskazywał na notoryczne naruszanie art. 2 Konstytucji RP, który mówi nie tylko o demokratycznym państwie prawnym, ale też o „urzeczywistnianiu zasady sprawiedliwości społecznej”. To była (jest?) rażąca niewrażliwość. Przecież od lat obowiązuje system podatkowy, który pozwala najzamożniejszym obywatelom płacić podatek liniowy. Charakterystyczna była też interpretacja przez TK normy art. 70 ust. 2 Konstytucji RP głoszącego, że: „Nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna. Ustawa może dopuścić świadczenie niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością”. Trybunał uznał, że bezpłatność obowiązuje tylko w zakresie usług finansowanych z budżetu. W szeregu wypadków TK nie tyle rozstrzygał o zgodności ustaw z Konstytucją, co swobodnie ją interpretował. I jeszcze jedna kwestia: reprywatyzacja. Praktyki niektórych sądów były skandaliczne – to się zdarza. Problem w tym, że w środowisku prawniczym nie pobudziło to sprzeciwu. Trzeba o tym pamiętać, by zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi daje dziś PiS-owi przyzwolenie na łamanie prawa.

Erozja „dobrej zmiany”

Jest już chyba całkowicie jasne, że PiS nie zamierza reformować systemu politycznego, tak by wzrosła jego wrażliwość na przekonania wyborców i otworzyć „polityczny rynek”. Zamierza na drodze przejmowania kontroli nad instytucjami państwa utrwalić swoją polityczną pozycję. W większości kwestii PiS nie dysponuje zresztą konkretnymi projektami i kadrami, ważniejsze zdaje się co innego. W długim okresie na wpół (lub całkiem) autorytarne regulacje i instytucje muszą prowadzić do patologii. Przejawy tendencji do skoku „na kasę i stołki” są już zresztą widoczne i prezes Kaczyński tego nie powstrzyma.

Kontynuacja rządów PiS-u musi w końcu skutkować erozją pobudzonych nadziei i społeczną frustracją. Zastąpienie przez PiS obiecywanej reformy „instytucjonalną przemocą” niesie też polityczną polaryzację. Opozycja jak dotąd żadnej alternatywy nie przedstawiła. Kto potrafi odpowiedzieć na pytania: jakich chce podatków; co zamierza zrobić z ubezpieczeniami społecznymi; jaki ma być Trybunał Konstytucyjny, czy Polska powinna wstąpić do strefy euro itd. Wyborcy w istocie otrzymują sygnał: będzie tak jak już było. Niektórzy – względnie nieliczni – przyjmują ten sygnał z aprobatą. Większość – sądząc po wynikach sondaży – chyba nie. Nie ma podstaw, by wyborczą porażkę PiS-u uznać za prawdopodobną.

Ryszard Bugaj – ekonomista, prof. nadzw. w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, były poseł i przewodniczący Unii Pracy (1993–1997)

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?