Pierwsza to chwila zastanowienia i uznania sensu naszej akcji. Tak, Polsce jest potrzebna dyskusja o strategii państwa. Zbyt często uginamy się w debacie publicznej pod presją chwili, zbyt często zajmują nas kwestie drugorzędne, które z perspektywy dobra publicznego czy racji stanu tylko rozmywają horyzont i zaciemniają przyszłość. Ot, choćby przypadek nagrywających kelnerów, którzy doprowadzili do upadku rządzącej przez dwie kadencje Platformy i jej sromotnej porażki w wyborach.
Broń Boże, daleko mi do lekceważenia takich zdarzeń. Niewątpliwie nagrania były społecznie ważne. Pokazały skalę demoralizacji klasy politycznej, a w jeszcze większym stopniu stan dezorganizacji państwa. Rozmowy, które poznaliśmy dzięki nagraniom, kompromitująca łatwość, z jaką nagrywano liderów polskiej polityki, na dodatek żenująca próba przejęcia komputera naczelnego „Wprost" przed obiektywami kamer, musiały wstrząsnąć opinią publiczną. Przynajmniej w części dotychczasowego elektoratu rządzących wyzwolić reakcję: tym panom już dziękujemy!
Efekty tego ośmieszającego zamieszania doskonale znamy. A wnioski? Czy je wyciągnięto? Czy to doświadczenie rzucono na szersze tło, przełożono na refleksję o poprawie państwa? Nie mam takiego przekonania. Zwłaszcza dziś, gdy sprawa wraca w związku z nagraniami Mateusza Morawieckiego.
Oto więc znów cały kraj żyje nagraniami i analizuje ich polityczną wagę. Paradoksem jest, że najważniejsze w tej awanturze jest nagranie, którego nie znamy. Ba, nie wiemy nawet, czy istnieje. Plotkom, spekulacjom nie ma więc końca. Przed oczami (uszami) otumanionych konsumentów mediów obraca się wielka, kolorowa bańka mydlana. A że pusta w środku, o tym mało kto chce mówić na głos. Mamy więc triumf tabloizmu, bo inaczej tego nie można nazwać. Płytkiej, prostackiej, rodem z magla pseudoanalizki. Oczywiście, skłamałbym, gdybym się na nią jakoś specjalnie zżymał. Też ma w debacie swoje miejsce. Też w niej w jakimś stopniu uczestniczę. Problem jednak nie w tym, czy ów tabloizm jest dozwolony, ale w tym, czy nie zaczął nam zasłaniać reszty świata. Czy nie zaangażował zbyt wielu szarych komórek, wyłączając je ze sfery myślenia poważnego? Sami Państwo oceńcie. My w „Rzeczpospolitej" wyraźnie czujemy ten deficyt. Stąd próba skierowania wysiłku intelektualnego czytelnika w inną stronę. W kierunku poważnej refleksji o stanie polskiego państwa i szansach jego skoku w przyszłość.
Jak napisałem powyżej, wielu recenzentów uznaje projekt Polska 2050 za niegłupi i chce zabrać głos w dyskusji. Będziemy te głosy prezentować na łamach „Rzeczpospolitej" przez kolejne tygodnie. Finałem zaś będzie zbierająca materiał z debaty biała księga, którą wręczymy politykom. Takie są nasze plany i mam nadzieję, że się powiodą.