Orwell w Hiszpanii

Ustawa „antyprzemocowa" z 2004 r. przyniosła więcej szkody niż pożytku – pisze obserwatorka życia polityczno-społecznego na Półwyspie Iberyjskim.

Aktualizacja: 28.08.2019 20:03 Publikacja: 28.08.2019 19:02

Orwell w Hiszpanii

Foto: PxHere

Jak podał w listopadzie 2018 r. jeden z głównych dzienników prasowych „ABC": w stolicy zarejestrowano dwa razy więcej psów niż dzieci (281 339 pupilów kontra 141 903 dzieci do lat czterech). „Hiszpania umiera" – alarmują media i przytaczają zasmucające dane, w których wskaźnik urodzeń spadł do najniższego poziomu z 1941 r., kiedy to kraj powstawał ze zgliszczy wojny domowej.

Liczba zgonów przewyższa liczbę urodzeń. Statystyczna kobieta rodzi po 32. roku życia pierwsze i zazwyczaj jedyne dziecko (wskaźnik urodzin to 1,37), przy czym rodzą głównie imigrantki. Jak podaje kataloński portal Somatemps, katalońska kobieta rodzi średnio 1,1, ale jej muzułmańska sąsiadka osiąga wskaźnik 8,1. Z myślą, że Katalonię w 2080 r. będzie zamieszkiwała większość islamska, zdążyli się już chyba oswoić wszyscy.

Kobiety nie chcą rodzić dzieci, mężczyźni nie chcą zakładać rodzin. Powodów, dla których tradycyjna rodzina w Hiszpanii zaczyna być gatunkiem wymierającym, jest wiele, wśród nich strukturalne bezrobocie, świeżo przebyty kryzys ekonomiczny, który dał Hiszpanom i po kieszeni, i po nadziejach, że uda im się żyć tak lekko i stabilnie, jak to mieli zapewnione ich dziadkowie i rodzice.

Czy ktoś w Europie jeszcze pamięta, że ów znienawidzony (ale dopiero po śmierci!) Franco był autorem słynnego „cudu gospodarczego", gdy Hiszpania po zniszczeniach wojennych stała się ósmą potęgą gospodarczą świata z zerowym bezrobociem, pełnią praw pracowniczych, boomem mieszkaniowym i pokojową transformacją w monarchię parlamentarną, która pozwoliła zagoić rany po bratobójczej wojnie.

Można jednak śmiało zaryzykować twierdzenie, że jednym z solidnych powodów katastrofy demograficznej jest uchwalona w 2004 r. przez ekipę premiera Zapatero ustawa o przeciwdziałaniu przemocy „na tle płciowym". Zdziwiłby się jednak ten, kto uważa, że socjaliści obronili w ten sposób życie wielu niewiast narażonych na furię hiszpańskiego macho, który przemoc ma ponoć immanentnie wpisaną w geny (tak przynajmniej głosi ustawa). Przy całym skomplikowaniu kwestii, o które zahacza to prawo, jedno jest pewne: ofiar przybywa. I to po obu stronach.

Heteropatriarchat

Skupmy się na faktach i danych, wokół których toczy się ostatnio dyskusja w Hiszpanii. Dziwnym trafem przy tworzeniu ustawy antyprzemocowej nikt nie zauważył, że staje ona w jawnej sprzeczności z art. 14 konstytucji hiszpańskiej, która mówi o równości wszystkich obywateli przed prawem niezależnie od urodzenia, rasy, wyznania, płci etc.

Ustawa zwana „pozytywnie dyskryminującą" zawiera już w art. 1 dziwaczne stwierdzenie, jakoby mężczyzna będący w związku z kobietą pozostawał w relacji władzy i siły. Niektóre przepisy ustawy przeciwko przemocy na tle płciowym traktują właściwie każdego, kto urodził się mężczyzną jako potencjalnego gwałciciela i mordercę, czyli de facto kryminalizują osobę przez sam fakt urodzenia się z chromosomem Y. Za sprawą „tradycyjnych ról heteropatriarchatu kobieta znalazła się w gorszej pozycji poddania i uległości" (cytaty z ustawy). Walka o przywrócenie równości kobiety musi być więc wymierzona w jej ciemiężcę i choć nie napisano expressis verbis, że jedynym podejrzanym jest biały, heteroseksualny mężczyzna, praktyczne zastosowanie tego prawa pokazuje, że mężczyźni spoza tego zbioru traktowani są inaczej.

Wśród wielu bohaterów medialnego zamieszania wokół ustawy jest były sędzia, a od paru miesięcy także poseł prawicowej partii VOX w Andaluzji – Francisco Serrano, który przez 21 lat orzekał w wyrokach dotyczących przemocy wobec kobiet. Był na tyle skuteczny, że w 2001 r. otrzymał nagrodę stowarzyszenia kobiet AMUVI za poświęcenie na rzecz „kobiet maltretowanych i gwałconych". Od kiedy jednak przyszło mu orzekać na podstawie ustawy Zapatero (od 2004 r.), stał się najgłośniejszym jej krytykiem, nazywając ją totalitarną i dyskryminującą ze względu na płeć, za co przyszło mu zresztą zapłacić najwyższą stawkę.

Lobby genderowe zaskarżyło jeden z jego werdyktów i sędzia został karnie odsunięty od zawodu, by dopiero po pięciu latach zostać zrehabilitowanym przez Trybunał Konstytucyjny.

Upadek jego długoletniej kariery i nieposzlakowanej opinii podziałał jak straszak na całe środowisko sędziowskie. Według Serrano, który samotnie podjął walkę (i przegrał) z systemem penalizującym ze względu na płeć, zaledwie 1 proc. procesów dotyczył autentycznej męskiej agresji, podczas gdy przygniatająca większość spraw procesowych to „kłótnie równego z równym". Kobiety świadome, że prawo z góry je faworyzuje, zaczęły używać go bezkarnie wobec mężczyzn, których chciały pozbyć się z życia, z domu, a także pozbawić majątku i prawa do opieki nad dziećmi. Hiszpania stała się jedynym krajem na świecie, gdzie obowiązywać zaczęło domniemanie winy.

Oczywiście winny a priori zawsze był mężczyzna i o dziwo aż w 50 proc. jego „maczystowskie" skłonności wychodziły na jaw dopiero przy okazji procesu rozwodowego, a choćby i po 20 latach wspólnego pożycia. Tak półgębkiem szacują sędziowie, którzy zauważyli zbieg okoliczności: zawiadomienia o „maltretowaniu" zbiegały się z rozpadem związku.

Przestrzeń na kłamstwo

Kobieta pozostająca w związku uczuciowym z mężem, partnerem lub konkubentem, składając na komisariacie doniesienie o „maltretowaniu", nie jest zobowiązana dostarczyć żadnego dowodu (np. wyników obdukcji obrażenia ciała) ani też przedstawić żadnego świadka. Wystarczą słowa o usłyszeniu groźby użycia siły przez partnera, doświadczenie szarpaniny, dosłownie rzecz biorąc: stłuczony talerz i krzyk partnera.

Znany jest przypadek postawienia w stan oskarżenia na podstawie doniesienia teściowej, która słyszała podniesiony ton zięcia rozmawiającego z wnuczką. Interwencja policji jest natychmiastowa i dobrze o tym wiedzą szczególnie te panie, które szukając zemsty na mężczyźnie, zeznania składają w piątek po południu. Zdezorientowana ofiara – wciąż mowa tu o fałszywych doniesieniach – zostaje tego samego dnia niemal w kapciach wrzucona na dołek. Kolegium zbierze się dopiero w poniedziałek i wysłucha racji obu stron, przy czym on będzie po trzech dniach spędzonych za kratkami i poradach adwokata, że „nie warto kopać się z koniem", najpewniej przyzna się do wszystkiego.

Jedynym sposobem uniknięcia werdyktu skazującego może być film z monitoringu, zeznania świadków, zeznających, że owego dnia o danej godzinie podejrzany nie był w stanie „maltretować" partnerki, jako że fizycznie znajdował się w zupełnie innym miejscu. To ofiara zmuszona jest udowadniać swoją niewinność, bo sąd orzeka według prawa, które „pozytywnie dyskryminuje". Trzeba więc wdać się w wojnę nerwów i nakładów finansowych, aby wybronić się z oskarżenia. Tymczasem kobieta niemal automatycznie dostaje zapomogę w wysokości co najmniej 426 euro (kwota zmienia się w poszczególnych regionach autonomicznych), prawo dysponowania na wyłączność lokalem mieszkaniowym (nawet jeśli nie miała żadnych praw majątkowych do domu) i prawo wyłącznej opieki nad dziećmi. W dalszym postępowaniu może ubiegać się o szereg najróżniejszych alimentów, począwszy od comiesięcznej kwoty tytułem wynagrodzenia szkód aż po wyprawkę dla dzieci, ich darmowe żywienie w szkołach, a nawet kwoty potrzebne do opłacenia ich studiów.

Można więc pytać, któż nie uległby pokusie łatwego wzbogacenia w społeczeństwie zmagającym się ze strukturalnym bezrobociem na poziomie 14 proc. (16 proc. dla kobiet w 2018 r.)? Która z kobiet zmęczona brakiem perspektyw albo kłótniami w związku, a przy tym mająca widoki np. na następny udany związek w starym gniazdku, oprze się pokusie? Gdy dodamy do tego nie tak rzadką przecież chęć odwetu na niewiernym mężu – oferta aby wrzucić go za kratki i puścić w skarpetkach pozostaje na wyciągnięcie ręki. Jedyne, do czego zobowiązana jest kobieta, to złożenie dwóch oświadczeń wzajemnie niesprzecznych – najpierw na komisariacie, a potem przed sądem.

Równościowy biznes

Jak to możliwe, że kobiety nie boją się składać fałszywych doniesień? Wszak prawo powinno chronić przed pomówieniem. Ale nie prawo „pozytywnie dyskryminujące", które w oparciu o ideologię gender uparło się widzieć w mężczyźnie potencjalnego przestępcę, a wszelkie rozmowy na temat fałszywych doniesień obłożyło tabu. „Statystyka mówi zaledwie o 0,01 proc. fałszywych doniesień" – brzmi mantra stowarzyszeń feministycznych, liberalno-lewicowych dziennikarzy, którzy z tej frazy uczynili młot na każdego, kto odważy się powiedzieć, że „król jest nagi", a prawo o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet demoluje życie masie niewinnych mężczyzn, ojców, rozbija rodziny i pozbawia majątku gromadzonego latami.

Problem w tym, że owe 0,01 proc. dotyczy – jak mówi słynna adwokat poszkodowanych mężczyzn – Yobana Carril – wyłącznie owych nielicznych mężczyzn, którzy stoczyli wygraną walkę w procesie o fałszywe oskarżenie: wnieśli pozew, wygrali sprawę, a kobieta została prawomocnie skazana. Trzeba mieć sporo szczęścia, aby spotkać adwokata, który podjąłby się walki z systemem i narażał karierę. Owe zakłamane dane na temat prześladowania mężczyzn w Hiszpanii poruszyła dopiero odradzająca się w Hiszpanii prawica, a dokładnie partia VOX, która walkę z genderową aberracją uczyniła jednym ze swoich sztandarowych haseł. Trudno się dziwić więc, że w grudniu w regionie Andaluzji byli sprawcami prawdziwego, politycznego trzęsienia ziemi – otrzymali aż 12 mandatów na 109 miejsc w Parlamencie i po raz pierwszy od 38 lat władzę w regionie straciła Socjalistyczna Partia Robotnicza Hiszpanii PSOE.

Razem z prawdziwym wybuchem popularności partii VOX i ich niepoprawnych politycznie projektów programowych wyszły na jaw szokujące dane, m.in. że tzw. chiringuitos, czyli ponad 2270 stowarzyszeń feministycznych działających w samych tylko ośmiu małych prowincjach jednego regionu w powiązaniu z rządzącą PSOE ssą miliardy euro dotacji z funduszy państwowych i unijnych.

Jakim cudem zaledwie 768 gmin regionu Andaluzji może pomieścić aż 2270 stowarzyszeń typu Federacja Postępowych Kobiet, Federacja Kobiet Rozwiedzionych? Biznes skupiający tysiące ludzi, którzy zajmują się indoktrynowaniem, szkoleniami antyprzemocowymi i warsztatami feministycznymi jest branżą, która tylko z definicji miała być przeznaczona do ochrony i pomocy ofiarom przemocy. Najnowsze dane, o których wspomina partia VOX, w które aż trudno uwierzyć, pokazują, że zaledwie 2 proc. środków było wypłacanych rzeczywiście na rzecz poszkodowanych, maltretowanych kobiet, podczas gdy 98 proc. służyło obsłudze programów, szkoleń i wypłat dla członkiń tych stowarzyszeń.

Ktokolwiek raczy podać w wątpliwość słuszność prawa, które ustanowił Zapatero (sam siebie nazywający „feminista"), staje się wrogiem publicznym i ością w gardle Lewiatana, który pod hasłem „wyrównywania nierówności płciowych" wzbogacił rzesze „postępowych" kobiet i mężczyzn.

Paradoksalnie Hiszpania, zajmując piąte miejsce w sławetnym rankingu sporządzonym przez Georgetown Institute for Women za rok 2016 pod względem praw i bezpieczeństwa, jakim cieszą się tam kobiety, pozyskuje jednocześnie ogromne kwoty z Unii na rzecz „wyrównywania nierówności płciowych". Mowa o 24 mld euro dotacji z UE. Najciekawsze przy tym, że ilość otrzymywanych subwencji i środków dla wspomnianych stowarzyszeń feministycznych zależy wprost proporcjonalnie od liczby doniesień o „maltretowaniu".

Czy wypada się teraz dziwić, że nikt nie jest zainteresowany wiedzą, ile z tych zgłaszanych przypadków jest prawdziwych, a ile fałszywych, skoro wszystkie napędzają ogromny biznes?

Genderowa poprawność

Dziennikarze zajmują się tym owianym tabu tematem tylko przy okazji spektakularnych zajść. Przykładowo kobieta zrobiła swojej córce „makijaż" napaści seksualnej ojca i odbyła tournée po wielu telewizjach, wnosząc o zaostrzenie kar przeciwko „maczyzmowi", stając się rozpoznawalną ofiarą bestialskiego heteropatriarchatu. Ginekolog zmył jednak córce gąbką rzekome ślady gwałtu, a personel medyczny nagłośnił sprawę fałszywego doniesienia. Najdziwniejsze, że ani kobieta, ani występująca z nią adwokat nie wróciła do tych samych stacji, aby wyrazić skruchę.

Sprawa, jak zwykle, rozeszła się po kościach. Problem nie tkwi bowiem w prawie, ale w ludziach, którzy przywykli już żyć w pewnego rodzaju systemie totalitarnym: o kobietach tylko dobrze lub wcale. Zabroniona jest krytyka, bo z definicji prawa kobieta jest na przegranej pozycji i trzeba pomóc wyrównać jej szanse.

Gdy w styczniu w telewizji Telemadrid zaproszony kryminolog podał służbowe dane, że w 2018 r. zmarło aż 57 dzieci z rąk matek lub macoch, a tylko 10 z rąk mężczyzn, rozpętało się istne piekło, bo obecne w studiu kobiety, prezenterki wpadły w amok oburzenia.

Panujące przykłady myślenia totalitarnego wyłapują jeszcze media społecznościowe, prezentując „perełki" genderowej poprawności: Na pierwszej stronie dziennik „El Pais" z 29 października 2018 r. zawiadamia, że „Matka umiera z dzieckiem w ramionach, rzucając się z balkonu", ale parę miesięcy wcześniej ten sam dziennik z 3 lutego 2018 r. zawiadamiał: „Ojciec zabija swoje dziecko, rzucając się z nim z balkonu szpitala De la Paz w Madrycie". Różnica w doborze słów czyni ten sam czyn bestialstwem ze strony mężczyzny i wypadkiem ze strony kobiety.

Tak wygląda postzapaterowska Hiszpania, którą przewidział George Orwell, pisząc „Rok 1984" po tym, jak brał udział w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie zjednoczonej lewicy hiszpańskiej. Można więc zapytać, czy przypadkiem Wielka Siostra nie czuwa już nad Półwyspem i nie trzyma mężczyzn zbyt mocno za gardło?

Oficjalne statystyki mówią, że każdego dnia w Hiszpanii życie odbiera sobie dziesięć osób (3600–3700 w ostatnich latach), przy czym tu akurat nie ma parytetu, bo z owych 10 aż 7 to mężczyźni. Smutne? Ale jakże prawdziwe. Ratuj się, Don Kiszocie, zanim walkę z wiatrakami zastąpi walka z Dulcyneami.

Jak podał w listopadzie 2018 r. jeden z głównych dzienników prasowych „ABC": w stolicy zarejestrowano dwa razy więcej psów niż dzieci (281 339 pupilów kontra 141 903 dzieci do lat czterech). „Hiszpania umiera" – alarmują media i przytaczają zasmucające dane, w których wskaźnik urodzeń spadł do najniższego poziomu z 1941 r., kiedy to kraj powstawał ze zgliszczy wojny domowej.

Liczba zgonów przewyższa liczbę urodzeń. Statystyczna kobieta rodzi po 32. roku życia pierwsze i zazwyczaj jedyne dziecko (wskaźnik urodzin to 1,37), przy czym rodzą głównie imigrantki. Jak podaje kataloński portal Somatemps, katalońska kobieta rodzi średnio 1,1, ale jej muzułmańska sąsiadka osiąga wskaźnik 8,1. Z myślą, że Katalonię w 2080 r. będzie zamieszkiwała większość islamska, zdążyli się już chyba oswoić wszyscy.

Pozostało 94% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Opinie polityczno - społeczne
W Warszawie zawyją dziś syreny. Dlaczego?
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Najniższe instynkty Donalda Tuska
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Nowa Lewica od nowa
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Porawski: Wewnętrzna niespójność KPO
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Kaczyński dogadał się z Ziobrą. PiS ma kandydata na prezydenta RP