Przestrzeń na kłamstwo
Kobieta pozostająca w związku uczuciowym z mężem, partnerem lub konkubentem, składając na komisariacie doniesienie o „maltretowaniu", nie jest zobowiązana dostarczyć żadnego dowodu (np. wyników obdukcji obrażenia ciała) ani też przedstawić żadnego świadka. Wystarczą słowa o usłyszeniu groźby użycia siły przez partnera, doświadczenie szarpaniny, dosłownie rzecz biorąc: stłuczony talerz i krzyk partnera.
Znany jest przypadek postawienia w stan oskarżenia na podstawie doniesienia teściowej, która słyszała podniesiony ton zięcia rozmawiającego z wnuczką. Interwencja policji jest natychmiastowa i dobrze o tym wiedzą szczególnie te panie, które szukając zemsty na mężczyźnie, zeznania składają w piątek po południu. Zdezorientowana ofiara – wciąż mowa tu o fałszywych doniesieniach – zostaje tego samego dnia niemal w kapciach wrzucona na dołek. Kolegium zbierze się dopiero w poniedziałek i wysłucha racji obu stron, przy czym on będzie po trzech dniach spędzonych za kratkami i poradach adwokata, że „nie warto kopać się z koniem", najpewniej przyzna się do wszystkiego.
Jedynym sposobem uniknięcia werdyktu skazującego może być film z monitoringu, zeznania świadków, zeznających, że owego dnia o danej godzinie podejrzany nie był w stanie „maltretować" partnerki, jako że fizycznie znajdował się w zupełnie innym miejscu. To ofiara zmuszona jest udowadniać swoją niewinność, bo sąd orzeka według prawa, które „pozytywnie dyskryminuje". Trzeba więc wdać się w wojnę nerwów i nakładów finansowych, aby wybronić się z oskarżenia. Tymczasem kobieta niemal automatycznie dostaje zapomogę w wysokości co najmniej 426 euro (kwota zmienia się w poszczególnych regionach autonomicznych), prawo dysponowania na wyłączność lokalem mieszkaniowym (nawet jeśli nie miała żadnych praw majątkowych do domu) i prawo wyłącznej opieki nad dziećmi. W dalszym postępowaniu może ubiegać się o szereg najróżniejszych alimentów, począwszy od comiesięcznej kwoty tytułem wynagrodzenia szkód aż po wyprawkę dla dzieci, ich darmowe żywienie w szkołach, a nawet kwoty potrzebne do opłacenia ich studiów.
Można więc pytać, któż nie uległby pokusie łatwego wzbogacenia w społeczeństwie zmagającym się ze strukturalnym bezrobociem na poziomie 14 proc. (16 proc. dla kobiet w 2018 r.)? Która z kobiet zmęczona brakiem perspektyw albo kłótniami w związku, a przy tym mająca widoki np. na następny udany związek w starym gniazdku, oprze się pokusie? Gdy dodamy do tego nie tak rzadką przecież chęć odwetu na niewiernym mężu – oferta aby wrzucić go za kratki i puścić w skarpetkach pozostaje na wyciągnięcie ręki. Jedyne, do czego zobowiązana jest kobieta, to złożenie dwóch oświadczeń wzajemnie niesprzecznych – najpierw na komisariacie, a potem przed sądem.
Równościowy biznes
Jak to możliwe, że kobiety nie boją się składać fałszywych doniesień? Wszak prawo powinno chronić przed pomówieniem. Ale nie prawo „pozytywnie dyskryminujące", które w oparciu o ideologię gender uparło się widzieć w mężczyźnie potencjalnego przestępcę, a wszelkie rozmowy na temat fałszywych doniesień obłożyło tabu. „Statystyka mówi zaledwie o 0,01 proc. fałszywych doniesień" – brzmi mantra stowarzyszeń feministycznych, liberalno-lewicowych dziennikarzy, którzy z tej frazy uczynili młot na każdego, kto odważy się powiedzieć, że „król jest nagi", a prawo o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet demoluje życie masie niewinnych mężczyzn, ojców, rozbija rodziny i pozbawia majątku gromadzonego latami.
Problem w tym, że owe 0,01 proc. dotyczy – jak mówi słynna adwokat poszkodowanych mężczyzn – Yobana Carril – wyłącznie owych nielicznych mężczyzn, którzy stoczyli wygraną walkę w procesie o fałszywe oskarżenie: wnieśli pozew, wygrali sprawę, a kobieta została prawomocnie skazana. Trzeba mieć sporo szczęścia, aby spotkać adwokata, który podjąłby się walki z systemem i narażał karierę. Owe zakłamane dane na temat prześladowania mężczyzn w Hiszpanii poruszyła dopiero odradzająca się w Hiszpanii prawica, a dokładnie partia VOX, która walkę z genderową aberracją uczyniła jednym ze swoich sztandarowych haseł. Trudno się dziwić więc, że w grudniu w regionie Andaluzji byli sprawcami prawdziwego, politycznego trzęsienia ziemi – otrzymali aż 12 mandatów na 109 miejsc w Parlamencie i po raz pierwszy od 38 lat władzę w regionie straciła Socjalistyczna Partia Robotnicza Hiszpanii PSOE.