Wybór nowego prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego otworzył Zachodowi nowe możliwości gry z Rosją. Już w trakcie kampanii wyborczej, kilka miesięcy temu, trend był jednoznaczny: prezydent Francji Emmanuel Macron nie szczędził gestów wobec głównego kontrkandydata Petra Poroszenki. Szczególnie od momentu, kiedy stało się jasne, że Zełenski jest faworytem. To nowy prezydent Ukrainy, o paradoksie, miał torować prezydentowi Francji drogę do Moskwy.
Dla Zełenskiego polityka Francji była na rękę. On „tylko” obiecywał swoim zmęczonym wyborcom zakończenie wojny z Rosją. Zdawał sobie jednak sprawę z faktu podstawowego – że może to nastąpić tylko za cenę ustępstw wobec Rosji. Mogę być one mniej lub bardziej ewidentne, ale dla szybkiego wrażenia, że konflikt dogasa – ukraińskie ustępstwa w każdym wypadku były i są konieczne. Prezydent Zełeński stare lekcje czasów Wiktora Janukowycza odrobił i nie zdecydował się na bezpośrednie rozmowy z Rosją. Tak oto spotkały się interesy Żeleńskiego i niektórych przywódców Zachodu, bo z czasem także prezydent USA Donald Trump zrozumiał, że klucz do ocieplenia, a nawet nowego resetu z Rosją, leży w Kijowie. Dla zachodnich polityków, jeśli nowy prezydent Ukrainy nie wyraża sprzeciwów wobec ich gestów wykonywanych wobec Putina, to idealna sytuacja - nikt nie może im zarzucić zdrady polityki nieuznawania skutków polityki Rosji na Krymie i w Donbasie. Dla prezydenta Zełenskiego – jeśli polubowne sygnały do Rosji są wysyłane przez zachodnich przywódców - układ jest idealny: on załatwia swoje, czyli w percepcji własnych obywateli „kończy wojnę” a przywódcy Zachodu – szczególnie dwaj – Macron bardziej otwarcie a Trump mniej jednoznacznie powolutku, ale odgruzowują sobie drogę do porozumienia z Rosją. Nikt nie może powiedzieć, że prezydent Ukrainy „dogaduje się z Rosją”. Także Rosji ten scenariusz, pisany w zachodnich gabinetach dyplomatycznych, odpowiada.
Ubiegłotygodniowa wymiana jeńców była najważniejszym elementem dyplomatycznej operacji, której istotą jest łagodny powrót do rozmów z Rosją. Powrót bez spełnienia istotnych warunków: wycofania się z Krymu, zatrzymania wsparcia, także swoich poprzebieranych wojskowych i ekspertów, dla rebelii w Donbasie. Okazało się bowiem, że Zachód chce zachować twarz, ale nie ma siły, by wymusić na Rosji jakiekolwiek poważne ustępstwa. Wymiana jeńców – jest to ledwie skrywaną tajemnicą – była przeprowadzona przy udziale zachodnich ambasad.
Taktycznie jest to sytuacja korzystna dla prezydenta Zełenskiego i dla zachodnich sojuszników Ukrainy. Zełenski może powiedzieć coś w rodzaju: jeńcy są wolni, mam sukces, coraz bliżej zakończenia wojny. Prezydent Francji ma już pretekst, by w razie planowanej wizyty w Rosji wyjaśnić dociekliwym dziennikarzom, że przecież na Ukrainie następuje szybki proces pokojowy. Widzimy zatem, ze niedawna propozycja prezydenta Trumpa, by doprosić na szczyty G7 Rosję, nie była przypadkową chimerą prezydencką ale częścią koncepcji, która kołacze w głowach zachodnich decydentów.
Strategicznie na tej dyplomatycznej układance straci Ukraina, a być może w dłuższej perspektywie straci także sam prezydent Zełenski. Warunki, na jakich Rosja wróci do stołu rozmów z Zachodem będą dobre dla Rosji. Ukraina bez wsparcia głównych graczy Zachodu będzie słaba przy stole negocjacji i nie ma szans na osiągnięcie w rozmowach z Rosją niczego istotnego. Dzisiejsze żądania Moskwy, by wykreślić Krym z ukraińskiej konstytucji jako część Ukrainy, są oczywiście mocno wygórowane i służą tylko taktyce negocjacyjnej. Jednak już oczekiwanie federalizacji Ukrainy w ten sposób, by Donbas w praktyce mógł wstrzymywać decyzje rządu w Kijowie, to już realna perspektywa, jeśli sprawy pójdą złym torem. Ale kto dzisiaj o tym myśli, mamy czasy polityki robionej „tu i teraz”, także polityki międzynarodowej.