W maju powinna rozpocząć się dwuletnia konferencja o przyszłości Europy. To okazja do przemyślenia tego, co złego dzieje się z projektem europejskim. Najlepszym do tego pretekstem wydaje się spektakularna porażka tego projektu, jaką był brexit. Jak się wydaje dla części elit Zjednoczonego Królestwa trudny do zaakceptowania był zbyt daleko idący transfer kompetencji z państw członkowskich do instytucji europejskich. Zbyt wielka była również władza Trybunału Sprawiedliwości UE nad procesami integracyjnymi. Wreszcie Brytyjczyków niepokoiła władza „motoru” integracyjnego, jak zwyczajowo określa się przywódczą rolę Francji i Niemiec.
Czerpiąc z doświadczenia brexitu można wnioskować, że Europa potrzebuje większej elastyczności zarządzania i poszanowania dla woli narodowych demokracji. Problemem staje się natomiast nadmierna centralizacja władzy w Brukseli. W szczególności można wskazać na dwa mechanizmy, które drażniły Brytyjczyków i mogą stanowić zaczyn kolejnych procesów dezintegracyjnych. Mam na myśli rosnącą rolę TSUE i tzw. konstytucjonalizmu europejskiego. Orzeczenia unijnego Trybunału mają charakter konstytucyjny, a więc porównywalny do prawa traktatowego. Jednocześnie często poszerzają zakres traktatów, co sprzyja transferowi kolejnych uprawnień do UE. Drugim problemem jest rosnąca liczba spraw głosowanych w instytucjach międzyrządowych w sposób większościowy.
Sędziokracja
Według niektórych naukowców oba wymienione mechanizmy ograniczają demokrację w Europie. Nowe prawo traktatowe powinny przyjmować jednomyślnie państwa członkowskie w oparciu demokratyczną procedurę ratyfikacji (przez krajowe parlamenty bądź powszechne referenda). Dlatego profesor Alec Stone Sweet określił konstytucjonalizm europejski mianem „zamachu stanu”. Tak było w latach 60-tych ubiegłego wieku, kiedy orzecznictwo Trybunału wprowadziło zasadę skutku bezpośredniego własnych wyroków w państwach członkowskich oraz zasadę supremacji prawa unijnego nad krajowym. Innym ważnym orzeczeniem było rozciągnięcie jurysdykcji Trybunału na całe prawo krajowe, a więc nie tylko na to w jaki sposób państwa członkowskie implementują prawo europejskie. Trybunał uznaje również, że państwa są związane traktatami (a tym samym orzeczeniami Trybunału) nawet w politykach, które należą do ich własnych kompetencji, gdzie Unia – zgodnie z traktatem - nie powinna zastępować ich działania. Europejscy sędziowie mają własną wizję integracji i – jak to ujęła Susanne Schmidt – zachowują się jak aktorzy polityczni kierujący się własnym interesem.
Konstytucjonalizm europejski sprzyja federalizacji prawa w UE nie bacząc na to, że większość państw i ich społeczeństw nie chce federacji europejskiej. Ponadto, aktywizm sądowy w UE przenosi coraz więcej władzy do instytucji unijnych, a tym samym ogranicza uprawnienia narodowych parlamentów. Dlatego Dieter Grimm uznaje, że polityka jest odbierana wyborcom oraz przenoszona do unijnych sądów, które stale poszerzają swój zakres orzekania i pod pozorem egzekucji traktatów faktycznie przejmują decyzje w sprawach politycznych. Z kolei Simon Hix stwierdził, że ustój Unii został wypaczony w kierunku sędziokracji, co oznacza poważne naruszenia klasycznego trójpodziału władzy.
Problematyczna większość
W podobny sposób oceniana jest procedura głosowania większościowego w Radzie UE. Według Fritza Scharpfa w UE nie ma ani wspólnoty politycznej (demos), ani wykształconej w pełni federacji demokratycznej. Dlatego źródłem legitymacji tego systemu są przede wszystkim narodowe wspólnoty polityczne i krajowe demokracje. W takiej sytuacji przegłosowywanie jednej demokratycznej wspólnoty przez inną – co ma miejsce w przypadku głosowań w Radzie – jest wysoce problematyczne. Właśnie dlatego, kiedy wprowadzono głosowanie większościowe we wspomnianej instytucji zbuntowała się Francja, co zostało nazwane kryzysem pustego krzesła. Kompromis luksemburski, który zakończył ten kryzys przewidywał, że w ważnych dla poszczególnych narodów kwestiach głosowanie będzie nadal jednomyślne.