Rząd Tuska szybko doczekał się pochwał od prezydenta Putina i rosyjskiej prasy. Pochwalił go także (pochwały przyjmował wicemarszałek Stefan Niesiołowski) zazwyczaj ostry w opiniach doradca Putina Siergiej Jastrzembski.
Rosjanie wprowadzili embargo na polskie produkty w 2005 roku, po zwycięstwie w wyborach PiS. Choć deklarowali, że nie było ono polityczne, cofnięto je (częściowo) po kolejnych wyborach, które wygrała PO, w wyniku obietnic i politycznych gestów Warszawy, bez nowych sanitarnych okoliczności. Kiedy stało się to wygodne dla Rosji, zmieniła politykę, choć potrzebne były do tego jeszcze nasze gesty.
Ale dlaczego wyprowadzenie z domu wcześniej wprowadzonej wbrew naszej woli kozy, czyli embarga, część polityków stara się sprzedać jako nadzwyczajny sukces? Podmywa to powagę kraju na arenie międzynarodowej, szczególnie w UE. Bo co będzie, jeśli zostanie wprowadzona inna koza?
Tymczasem krytyka jakichkolwiek elementów stosunków polsko-rosyjskich obarczona jest ryzykiem posądzenia o niechęć do sąsiada. A ministrowie chwalą się, że ceny skupu żywca skoczyły o 30 groszy (podobno), choć nie wiadomo, czy nie po prostu z powodu świąt lub ptasiej grypy.
Przypomnijmy: gdy Rosjanie wprowadzali embargo, premierem był Kazimierz Marcinkiewicz, jego doradcą do spraw międzynarodowych Ryszard Schnepf, szefem dyplomacji Stefan Meller, a ministrem obrony Radosław Sikorski. Teraz Sikorski jest ministrem spraw zagranicznych, a Schnepf jego zastępcą. I krytykują PiS za politykę zagraniczną, szczególnie rosyjską, poprzedniego gabinetu (jakby wówczas w nim nie byli).