Schowajcie swoje laptopy, swoje podsłuchy, zacznijcie wreszcie rządzić! – krzyczeli parę dni temu protestujący rolnicy przed siedzibą rządu. To pierwszy poważny sygnał dla specjalistów od marketingu politycznego pracujących dla rządu i PO, że ich strategia wrzutek medialnych, jaką możemy obserwować od kilkunastu tygodni, jest dość jasna dla ludu. I być może lud już tego nie kupuje.
Zmęczenie poczynaniami ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego, z uporem godnym naprawdę lepszej sprawy ścigającego zniszczone bądź topione laptopy, jest widoczne nie tylko na ulicy, ale w medium najlepiej chyba nastrój ulicy oddającym – w Internecie. Złośliwych komentarzy, drwin i kpin na temat tego, czym zajmuje się szef sprawiedliwości, jest sporo i zdają się dominować nad (będącymi przecież w ostatnich miesiącach w większości) komentarzami antypisowskimi.
Jeśli się wczytać w te internetowe głosy, to Ćwiąkalski – po Julii Piterze – stał się kolejnym antybohaterem rządu Donalda Tuska, a hasło „Ziobro wróć” pojawia się zastanawiająco często. Z całą pewnością nie o to chodziło ministrowi ani strategom rządowego public relations. I zapewne nie o to, by pojawiło się określenie „wrzutka” czy „zagłuszacz”, jakie można przeczytać w komentarzach internautów, począwszy od zupełnie anonimowych i nieznanych, po tak sławnych jak blogerka Kataryna.
Z wrzutkami, czyli informacjami świadomie podsuwanymi mediom, by zajęły się akurat tym, a nie innymi sprawami, jest tak, że wszyscy wiedzą, iż taki mechanizm istnieje, ale jednocześnie trudno udowodnić jego działanie. To, że w ciągu ostatnich kilkunastu dni z zadziwiającą regularnością takie informacje (przeszukanie mieszkania Jerzego Szmajdzińskiego lub rzekome sfałszowanie nagrania rozmowy Andrzeja Leppera ze Zbigniewem Ziobrą) pojawiają się z przecieków od służb specjalnych lub Ministerstwa Sprawiedliwości, sprawiedliwie podzielone, tak że raz jedna, raz druga stacja radiowa ma newsa, może być przecież zwykłym zbiegiem okoliczności i efektem zażartej rywalizacji między rozgłośniami...
Nie sposób udowodnić, że to nie ogromny talent do zdobywania „newsów” przez dziennikarzy tych stacji, ale świadome rozdawanie informacji, których nagłośnienie jest pożądane. Wprawdzie najczęściej pochodzą one z przecieków ze służb, zatem ktoś musiał w tych służbach świadomie uruchomić wydostanie się ich na zewnątrz, ale można słusznie zauważyć, że to święte prawo mediów mieć dobre kontakty wszędzie tam, gdzie może istnieć źródło ciekawych informacji.