Zaczęło się od edukacji. W ciągu ostatnich dziesięciu lat wyszliśmy – jak mówią politycy – naprzeciw aspiracjom edukacyjnym młodzieży. Odsetek studiujących w pokoleniu 19 – 23-latków przekracza w Polsce 50 proc. i jest wyższy niż w Niemczech, Francji, Holandii czy Japonii, a znacznie wyższy niż w Czechach i Słowacji. Tylko czy na pewno te studia są warte inwestowania kilku lat życia?
Władza dostrzega problem jakości edukacji i rozwiązuje go tak, jak potrafi: kontrolami i regulacją. Szkoły odpowiadają tak, jak zawsze odpowiada się na kontrole: tworzeniem fasadowej rzeczywistości. Ustawa stawia uczelniom, które chcą kształcić studentów, dwa warunki. Po pierwsze mają dysponować kompetentną kadrą nauczycieli, przy czym kompetencję mierzy się za pomocą stopni naukowych. Wymóg ten daje dożywotnią pewność zatrudnienia każdemu, kto ma habilitację w chodliwej dziedzinie. Kwalifikacje nie mają znaczenia, podobnie jak wiek, stan zdrowia ani odległość od miejsca pracy, w którym w końcu nie trzeba często bywać.
Po drugie szkoły mają realizować ustalone przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego programy, tzw. standardy nauczania, takie same na Uniwersytecie Warszawskim i w prywatnej wyższej szkole tego i owego. Warunek ten wypływa z tego, że – formalnie rzecz biorąc – uczelnie nadają w imieniu RP państwowy tytuł magistra (coś niepojętego dla Amerykanów) – i państwo życzy sobie, aby ten tytuł znaczył tyle samo niezależnie od tego, kto go nadaje.
Ta centralistyczna ułuda niszczy autonomię dobrych szkół, uniemożliwiając konstruowanie w nich interesującego, odpowiadającego możliwościom studentów curriculum. A jednocześnie kieruje słabsze szkoły, których studenci (a często również kadra) nie są w stanie zrozumieć zagadnień objętych standardami, na drogę kompletnej fikcji: codziennie w setkach audytoriów w całej Polsce wykładowcy wygłaszają ponad głowami dziesiątek tysięcy drzemiących słuchaczy długie akapity zbyt trudnego dla nich tekstu. Czyniąc zadość ministerialnym standardom oraz idei porównywalnych dyplomów.
Jeden z nas, pracując dla Państwowej Komisji Akredytacyjnej, instytucji kontrolującej, czy pozory jakości kształcenia są należycie zachowywane, wizytował pewną liczbę szkół spoza pierwszej dwudziestki najlepszych polskich uczelni. Wszędzie brakowało dwóch najbardziej podstawowych dla uczelni składników: dobrych studentów i wartościowej kadry. Bo w Polsce dramatycznie brakuje odpowiednio przygotowanych kandydatów na studia.