Stanowczość bezsilnej Europy

W społeczeństwach nielubiących ryzyka, sytych i wygodnickich nikt nie zdobędzie się na energiczne działania wobec Rosji. Europa nie zdobyłaby się na nie także wtedy, gdyby chodziło o Polskę – pisze filozof społeczny

Publikacja: 02.09.2008 01:36

Stanowczość bezsilnej Europy

Foto: Rzeczpospolita

Czy „Zachód” zawodzi w czasie kryzysu gruzińskiego? Nie sądzę. „Zachód” zachowuje się wyjątkowo stanowczo, co oczywiście nie znaczy, że jest to stanowczość wystarczająca. Jedynym „Zachodem” zdolnym do działań powstrzymujących Rosję są Stany Zjednoczone, które de facto znajdują się w stanie interregnum i nie mogą pozwolić sobie na nowy konflikt.

Niestety, niektóre wypowiedzi demokratycznego kandydata na prezydenta Baracka Obamy w sprawie Rosji brzmią niepokojąco. Zasugerował on nawet, że istnieje podobieństwo między rosyjską interwencją w Gruzji a amerykańską w Iraku. Warto też przypomnieć, że w telefonicznej rozmowie z polskim ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim po podpisaniu umowy w sprawie tarczy antyrakietowej stwierdził, że należy brać pod uwagę obawy Rosji, i że po ewentualnym zwycięstwie wyborczym upewni się, czy system antrakietowy nie jest skierowany przeciwko niej. Dotąd z tego rodzaju wypowiedzi byli znani politycy niemieckiej SPD. Obecnie jednak nawet oni potępiają działania Rosji – z wyjątkiem Gerharda Schrödera, pracownika Gazpromu.

Jeszcze nigdy kraje Unii Europejskiej nie były tak krytyczne wobec Rosji – ani w czasie wojny w Czeczenii, ani w czasie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Unia nie zdecydowała się na sankcje, mimo że naraziła w ten sposób prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego na śmieszność. Naturalnie lobby rosyjskie w Europie działa. Niemieckie izby przemysłowo-handlowe już wskazują na to, jak ważna jest gospodarcza wymiana z Rosją i ile niemieckich samochodów kupują Rosjanie. Minister spraw zagranicznych Niemiec Frank Walter Steinmeier zdecydowanie wypowiada się przeciwko sankcjom i za dialogiem. Rosjanie mogą także liczyć na niezmierną przychylność Włochów.

Mimo to ton, w jakim media europejskie piszą i mówią o Rosji, jest zadziwiająco krytyczny. Przypomniano sobie nawet znaną wypowiedź Władimira Putina, że upadek Związku Radzieckiego był największą geopolityczną katastrofą XX wieku. Wreszcie dotarło do europejskiej świadomości – choć może tylko na chwilę – że odwrócenie skutków tej katastrofy jest głównym celem Rosji.

„Frankfurter Allgemeine Zeitung” stwierdziła, że odbudowanie rosyjskiej sfery wpływu okazało się dla tandemu Putin – Miedwiediew ważniejsze niż „strategiczne partnerstwo” z Europą (Berthold Kohler, „Moskaus Antwort”, „FAZ” 26 sierpnia 2008 r.).

Komentator „Die Welt” odkrył, że Rosja jest ostatnim kolonialnym mocarstwem i skonstatował, że Europa jest bezsilna, co może wydawać się dziwne po codziennej lekturze polskiej prasy, biadającej nad „pobrzękiwaniem szabelką” przez Lecha Kaczyńskiego i brakiem uzgodnień z Unią, na której potędze mamy polegać jak na Zawiszy. „Die Welt” sądzi, że tylko wówczas gdyby Europa dysponowała siłą militarną, mogłaby podjąć jakąś energiczniejszą akcję. W obecnej sytuacji na pewno nie zaryzykuje konfliktu z mocarstwem atomowym. I zadaje retorycznie brzmiące pytanie, czy zaryzykowałaby go, gdyby chodziło o Łotwę lub Estonię (Jacques Schuster, „Kaukasus-Konflikt, Ohne Militär ist Europa gegen Russland machtlos”, 25 sierpnia 2005 r.).

Do tej pory tego rodzaju obawy traktowano jako wyraz antyrosyjskiej fobii, cechującej szczególnie Polaków. Zaskakująca w świetle ostatnich zapowiedzi rządu RP jest także konkluzja tego komentatora: „Rosja dąży do odzyskania utraconej potęgi Związku Radzieckiego. W tych okolicznościach Niemcy powinni pójść po rozum do głowy i wreszcie skończyć debatę o zniesieniu obowiązkowej służby wojskowej”.

Bezsilność Europy jest jednak skutkiem nie tylko niedostatecznej siły militarnej, lecz też przyczyn kulturowych i politycznych. W postheroicznych społeczeństwach, nastawionych koncyliacyjnie i nielubiących ryzyka, sytych i wygodnickich, nikt nie zdobędzie się na energiczne działania. Europa nie zdobyłaby się na nie także wtedy, gdyby chodziło o Polskę, a nie o Gruzję.

Większość Europejczyków nastawionych jest prorosyjsko – co widać wyraźnie w komentarzach internautów i listach czytelników gazet. Gdyby to Amerykanie dokonali interwencji, stolice europejskie zapełniłyby się tłumami podnieconych demonstrantów, domagających się od polityków energicznych działań.

Gdyby to Amerykanie dokonali interwencji, stolice europejskie zapełniłyby się tłumami podnieconych demonstrantów domagających się od polityków energicznych działań

Do niedawna o Rosji mówiono zupełnie inaczej. Horst Teltschik, niegdyś doradca Helmuta Kohla, a obecnie wpływowa postać niemieckiego życia politycznego i organizator znanych konferencji bezpieczeństwa w Monachium, pisał z okazji objęcia urzędu przez Dmitrija Miedwiediewa w artykule o wiele mówiącym tytule „Rosja nie potrzebuje pouczeń”: „Pani kanclerz jest znana z tego, że rozmawiała z Putinem otwarcie i uczciwie o spornych tematach. Chodziło i chodzi o deficyty demokracji, o naruszanie praw człowieka i brak bezpieczeństwa prawnego. Poprawia to nam samopoczucie, gdyż zapominamy, że żyje jeszcze wielu Rosjan, których doświadczenia z Niemcami w żadnym razie nie były dobre. Ważniejszą rzeczą byłoby formułowanie propozycji i uzgadnianie z partnerami z UE oraz z USA, jak można rozwijać i wspierać współpracę z Rosją na wszystkich płaszczyznach bi- i multilateralnie na pożytek wszystkich uczestniczących państw. Taka polityka ścisłej i przyjacielskiej współpracy zmieniłaby więcej niż pełne dobrej woli apele”.

Wypowiedź dobrze oddaje niemieckie nastawienie do Rosji – wezwaniu do współpracy z Rosją towarzyszy przekonanie, że ma ona szczególne prawo do naruszania prawa i że Niemcy nie powinny zbyt mocno domagać się od niej przestrzegania standardów ze względu na to, co wyrządziły Rosji w czasie II wojny światowej.

Warto zauważyć, że w stosunkach z Polską przeszłość już dawno przestała skłaniać do jakiejkolwiek powściągliwości – co najlepiej pokazały brutalne ataki prasy niemieckiej w latach 2005 – 2007. W artykule tym znajdziemy także ocierające się o śmieszność stwierdzenia w rodzaju: „Potrzeba herkulesowej siły, aby móc rozwiązać ogromne problemy Rosji ... Jaki ogromny jest ciężar, który nowy prezydent Miedwiediew musi nieść na barkach wspólnie ze swym premierem Putinem. I choć brzmi to banalnie, razem być może będzie im łatwiej.” (Horst Teltschik, „Russland braucht keine Belehrungen”, 7 maja 2008 r.). Okazało się, że chętnie Putin i Miedwiediew poniosą na swych barkach też Gruzję, a może i Ukrainę.

Dla dwóch liderów Unii: Francji i Niemiec Rosja jest niezwykle ważnym partnerem, jednak oba te kraje nie mogą pozwolić na jawne gwałcenie zasad prawa międzynarodowego oraz całkowite lekceważenie swoich ostrzeżeń i propozycji. Dlatego reakcja była zadziwiająco silna. Francuski minister spraw zagranicznych Bernard Kouchner nie wykluczał sankcji. Szef dyplomacji brytyjskiej David Miliband wygłosił w Kijowie przemówienie ostro krytykujące Rosję, nawet Frank Walter Steinmeier przyznał, że zachowanie Rosji jest „nie do zaakceptowania.” Angela Merkel zapowiedziała, że będzie dążyć do zwołania szczytu krajów Unii i ich wschodnich sąsiadów.

Niemcy nie mogą sobie pozwolić na lekceważenie wielkiego zaniepokojenia polityką Rosji w krajach Europy Wschodniej. Opowiedzenie się za Rosją mogłoby całkowicie podważyć ich autorytet w regionie. Podróż czterech prezydentów i jednego premiera do Gruzji pod przewodem Lecha Kaczyńskiego musiała dać niemieckim politykom wiele do myślenia.

Kraje bałtyckie i Ukraina były tradycyjnym obszarem niemieckich wpływów. Ostatnio Niemcy bardzo zaktywizowały się w Europie Środkowej, co jest także reakcją na unię środziemnomorską budowaną przez Francję. Jeszcze przed wybuchem konfliktu gruzińskiego minister Steinmeier prowadził rozmowy w Gruzji i Abchazji, kanclerz Merkel odwiedziła Ukrainę, teraz była w Gruzji i w krajach bałtyckich.

Niestety, Angela Merkel nie była dotąd w stanie zerwać z zasadami polityki zagranicznej SPD. Być może kryzys gruziński jej to umożliwi. Nadszedł czas, by wreszcie odrzucić doktrynę Putina i Schrödera o strategicznym partnerstwie. Niemcy musiałyby jednak zrezygnować z gazociągu bałtyckiego. Gdyby to uczyniły, okazałyby się rzeczywiście godne miana lidera Europy i odzyskały część zaufania w „nowej Europie”.

W niektórych komentarzach zachodnich po podpisaniu umowy w sprawie tarczy antyrakietowej podkreślano, że Polska i związane z nią kraje „nowej Europy” zwróciły się znowu w stronę Ameryki, niezadowolone z miękkich reakcji krajów Unii na poczynania Rosji w Gruzji.

Ocena ta wynika z głębokiego przekonania, że Europa to w istocie Berlin lub Paryż, a nowi członkowie Unii nie powinni mieć własnego zdania. Gdyby już obowiązywał traktat lizboński, Lech Kaczyński nie mógłby zapewne pojechać do Gruzji, a wysoki komisarz Unii i tak musiałby uzgadniać każdy swój krok z Paryżem i Berlinem. W interesie Polski jest trwanie solidarnej Unii, ale nie jej nazbyt głębokie zintegrowanie, gdyby – co jest niestety coraz bardziej prawdopodobne – miało ono oznaczać, że hegemonia największych państw zostanie zinstytucjonalizowana, a kraje mniejsze zostaną pozbawione możliwości prowadzenia polityki zagranicznej – także w ramach Unii.

Prezydent Kaczyński uprawia politykę zagraniczną godną suwerennej RP. Zamiast koncentrować się wyłącznie na największych krajach Unii i zabiegać o ich łaskawe względy, rozwija w ramach UE współpracę z krajami naszego regionu, z którymi łączy nas wspólna historia, wspólna wrażliwość i żywotne interesy. Do tej współpracy dołączą zapewne także inne kraje. Nie jest przypadkiem, że także Szwecja, poirytowana budowaniem pod jej nosem gazociągu bałtyckiego i rywalizująca z Niemcami o wpływy w krajach bałtyckich, coraz ostrzej wypowiada się na temat polityki Rosji.

Niestety, polskie społeczeństwo jest niezmiernie chwiejne w swych postawach, co najlepiej uwidoczniło się w stosunku do tarczy antyrakietowej. Przeszkodą w uprawianiu skutecznej i suwerennej polityki zagranicznej jest również – obok niewydolnych kadr dyplomatycznych – mentalność znacznej części elit, przerażonych każdym przejawem polskiej samodzielności i przekonujących, że nie można drażnić Moskwy, że trzeba się słuchać Brukseli i, broń Boże, nie robić nic, co by mogło wywołać ich niezadowolenie. Jeden z lewicowych publicystów posunął się nawet do twierdzenia, że skoro Rosjanie przyzwyczaili się od czasów Sejmu Niemego wpływać na bieg wydarzeń w Polsce, powinniśmy to brać po uwagę i nie narażać ich na zbyt traumatyczną kurację odwykową.

Nieoceniony Jacek Żakowski w „Gazecie Wyborczej” napisał, że Lech Kaczyński realizuje ideę Władimira Putina i Donalda Rumsfelda, dzieląc Europę i wywołując gniew „zjednoczonej Europy Zachodniej” przeciwko nierozsądnym zachowaniom Polski i jej bałtyckich sprzymierzeńców: „Jeśli bowiem prezydent Kaczyński sądzi, że zwielokrotniając swoje tupania i okrzyki przy pomocy nowych koalicjantów zmusi Niemców, Francuzów, Anglików, Hiszpanów czy Włochów do tego, żeby uwierzyli w jego dziecinne pomysły, to myli się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy sądził, że zwielokrotniając PiS-owskie iluzje głosami LPR i Samoobrony zmusi Polaków, by w nie uwierzyli.” („Drugi koniec kija”, „GW” 18 lipca 2008 r.).

Dzisiaj Europa raczej podziela ocenę sytuacji, która leżała u podstaw działań Lecha Kaczyńskiego, a tak chwalone mediacje Sarkozy’ego w Moskwie okazały się nieskuteczne. Trudno też nie zauważyć, że zapowiadana przed rokiem z wielkim rozgłosem nowa polityka rządu Donalda Tuska skończyła się fiaskiem. Mieliśmy poprawiać relację z naszym wschodnim sąsiadem, nie blokować jego negocjacji z Unią, eksportować do Rosji góry mięsa i nucić w Zielonej Górze rosyjskie piosenki. Ale widać, że Polska nie zbudowała żadnych kontaktów z Rosją, które można by uruchomić w czasach kryzysu. W dodatku obecna administracja amerykańska nie traktuje już obecnego rządu z należytą powagą, kanclerz Merkel nie zamierza konsultować swoich decyzji z Tuskiem, a Sarkozy – wbrew polskim specjalistom od wizerunku – zdaje się nie zauważać, że to Donald Tusk zwołał szczyt europejski.

Autor jest socjologiem i filozofem społecznym, profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”

Czy „Zachód” zawodzi w czasie kryzysu gruzińskiego? Nie sądzę. „Zachód” zachowuje się wyjątkowo stanowczo, co oczywiście nie znaczy, że jest to stanowczość wystarczająca. Jedynym „Zachodem” zdolnym do działań powstrzymujących Rosję są Stany Zjednoczone, które de facto znajdują się w stanie interregnum i nie mogą pozwolić sobie na nowy konflikt.

Niestety, niektóre wypowiedzi demokratycznego kandydata na prezydenta Baracka Obamy w sprawie Rosji brzmią niepokojąco. Zasugerował on nawet, że istnieje podobieństwo między rosyjską interwencją w Gruzji a amerykańską w Iraku. Warto też przypomnieć, że w telefonicznej rozmowie z polskim ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim po podpisaniu umowy w sprawie tarczy antyrakietowej stwierdził, że należy brać pod uwagę obawy Rosji, i że po ewentualnym zwycięstwie wyborczym upewni się, czy system antrakietowy nie jest skierowany przeciwko niej. Dotąd z tego rodzaju wypowiedzi byli znani politycy niemieckiej SPD. Obecnie jednak nawet oni potępiają działania Rosji – z wyjątkiem Gerharda Schrödera, pracownika Gazpromu.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?