Na bohaterów popyt nie minął

Obawiam się, że wartościowy film o Westerplatte już nie powstanie. Żaden reżyser nie zechce podjąć spapranego przez Chochlewa tematu. Będzie się bał, że salon uzna to za kapitulację przed politykami – pisze publicysta „Rzeczpospolitej” Piotr Semka

Aktualizacja: 18.09.2008 03:54 Publikacja: 17.09.2008 17:42

Na Westerplatte

Na Westerplatte

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

W czasie ostatniej wizyty w Czechach wybrałem się na film „Tobruk”, wielce nad Wełtawą reklamowany. W Polsce niewiele osób wie, że w 1941 roku w obronie tej afrykańskiej twierdzy przed hitlerowskim Afrika Korps, obok żołnierzy Imperium Brytyjskiego i Polaków, walczył oddział czechosłowacki. Jak zaznaczają autorzy filmu – dokładnie 779 żołnierzy.

Obraz nie jest może porywający, ma wiele dłużyzn i mętnych metafor, ale traktuje swoich bohaterów z szacunkiem. Czescy i słowaccy ochotnicy zmagają się z lękiem, ale całość nie jest humoreską. Podkreślam to, bo nasi narodowi szydercy uwielbiają powoływać się na czeskie wzory.

W „Tobruku” jest pokazane okrucieństwo wojny, ale też film przypomina, że tamta walka miała sens. Że Czesi – których w oblężonym Tobruku było siedem razy mniej niż Polaków – też mieli swój udział w ostatniej wojnie.

Autorzy filmu nie unikają delikatnych tematów. Jeden z bohaterów przedziera się przez pół Europy do czechosłowackiego obozu szkoleniowego w Palestynie, bo wstydzi się własnego ojca – fabrykanta w hitlerowskim Protektoracie Czech i Moraw, który zbija pieniądze na produkcji dla Wehrmachtu. Bez taryfy ulgowej pokazane są antysemickie resentymenty, które w finałowej scenie prowadzą do tragedii. Polskiego widza nie mogą nie ujmować pozbawione patosu, ale sympatyczne sceny polsko-czeskiego braterstwa broni. Oficerowie – czeski i polski – współodpowiedzialni za obronę jednego odcinka wznoszą toast: „śmierć wszystkim nazistom”.

Naiwne? Arcypolskie? A może po prostu normalne?

Przy nieporównanie mniejszym udziale w wysiłku zbrojnym drugiej wojny, Czesi mają już na swoim koncie ciekawy film „Ciemnoniebieski świat” o pilotach walczących w bitwie o Anglię, a teraz przypominają rodakom o żołnierzach z Tobruku.

Wracam do Polski i czytam o sporach na temat filmu o Westerplatte. Słyszę, że krytyka projektu Pawła Chochlewa to zachęta do porzucenia kina ambitnego na rzecz schematów z filmów Bogdana Poręby. Inni z marsowymi minami pouczają, że krytycy „Tajemnicy Westerplatte” atakują film, choć nie znają jego scenariusza. Zadałem sobie zatem trud, aby do niego dotrzeć. Jestem po lekturze i nie potrafię przestać się zdumiewać, że tak kiepski projekt zdobył uznanie tuzów Instytutu Sztuki Filmowej.

Scenariusz Chochlewa to jakaś dziwaczna psychodrama rozgrywająca się między dwoma dowódcami – z których jeden wariuje ze strachu, a drugi – jako fanatyk – chce terrorem zmusić podwładnych do wytrwania w walce. Wódka leje się strumieniami, ubarwiając pasmo kłótni i awantur. Autor hojną ręką okrasza to wszystko drastycznymi akcentami – psy majora Sucharskiego wygrzebują z ziemi kawał ciała poległego żołnierza. Ptaki rozdziobują trupy hitlerowców, odpędzając roje much. A prości żołnierze umierają ze strachu.

Niemców – poza ciągłym ostrzałem – w tej grotesce nie ma. Doklejone na siłę na końcu filmu cytaty Jana Pawła II o Westerplatte pasują do całości jak kwiatek do kożucha.

Czytałem ten scenariusz ze zdumieniem. Tak sobie wojnę wyobraża mały Jasio zakochany w kreskówkach MTV i filmikach typu „Włatcy móch”. Gdzieś w tle pobrzmiewają odległe echa filmów szkoły polskiej, wyśmiewających bohaterszczyznę, gdzieś indziej doszukamy się fascynacji drastycznością w stylu obrazoburczych sztuk Sarah Kane.

Teraz już rozumiem, dlaczego na łamach „Gazety Wyborczej” kłami i pazurami Chochlewa bronił Roman Pawłowski – obrońca wielu artystycznych chał, które nagromadzeniem wulgaryzmów maskują rozpaczliwy brak talentu i indywidualności. Najważniejsza jest prowokacja – głoszą na łamach "Wyborczej" kuratorzy polskiego pawilonu na weneckim biennale, gdzie Sanktuarium w Licheniu zamienia się w aquapark. Paweł Chochlew podąża tym samym ambitnym szlakiem, zamieniając w swoim scenariuszu Westerplatte w dom wariatów.

Krytyk filmowy Zdzisław Pietrasik wyśmiewa w „Polityce” „lęk przed zburzeniem mitu niezwyciężonego Westerplatte”. Zadajmy więc pytanie, czy obrońcy Westerplatte byli herosami bez skazy i lęku? Na pewno nie, ale byli dostatecznie bohaterscy, byśmy teraz pokazywali ich z odrobiną szacunku. Bo nic nie zmieni faktu, że wytrzymali napór Niemców przez siedem długich dni.

W scenariuszu Chochlewa zaś więcej jest o szamotaniu się żołnierzy z sobą samymi niż o walce z Niemcami. I na tym polega problem – kwestia proporcji.

Zwykła opowieść o tym, jak trudno było bronić atakowany ze wszystkim stron półwysep, nie wydała się autorom „Tajemnicy Westerplatte” na tyle ciekawa, aby wokół niej zbudować fabułę. Znów słyszę zaklęcia: albo absolutna wolność twórcy, albo patriotyczna czytanka. A czemu nie sięgać po dobre wzorce? „Szeregowiec Ryan” Stevena Spielberga nie był czytanką, a jednak potrafił mądrze opowiedzieć językiem współczesnego kina o zwykłym bohaterstwie żołnierzy.

Autorzy „Tajemnicy Westerplatte” zapominają, że nawet twórcy rozprawiający się z bohaterszczyzną filmów z lat 50. i 60., oszczędnie szafowali autoironią czy drastycznością. I nie dlatego, że bali się bogoojczyźnianej cenzury, ale dlatego, że rozumieli, jak łatwo taki temat „przesolić”. Teraz są przywoływani, by bronić scenariusza, który poraża prymitywizmem.

Ale dogmat obrony wolności twórczej jest święty. I w jego imię kiepskiego scenariusza Chochlewa długo jeszcze będą bronić rozmaite sławy z artystycznego panteonu.

Przy okazji dyskusji nad filmem, część środowiska filmowego zdumiała się słowami ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego: „nie podważa się racji stanu za państwowe pieniądze”. Natychmiast rozległy się egzaltowane oskarżenia o wprowadzanie cenzury. A rząd Donalda Tuska zaczęto porównywać do władz PRL.

Aby zrozumieć wyczulenie platformersów, trzeba pamiętać, jak wiele wysiłku obecna ekipa wkłada w przygotowanie przyszłorocznych obchodów rocznicy 1 września. W planach polityków PO film o Westerplatte miał być wyrazistym akcentem obchodów 70-lecia wybuchu II wojny światowej.

I trudno się temu dziwić. Fakt, że Polacy – jako pierwsi – zagrodzili drogę ambicjom Hitlera, słabo tkwi w pamięci dzisiejszego świata. Jako datę wybuchu ostatniej wojny podaje się często rok 1941 – datę agresji na ZSRR, ataku na USA i rozpoczęcia na masową skalę Holokaustu. Co więcej, na nowo odżywają poglądy o sprowokowaniu wojny przez polski upór. Na łamach „Niezawisimoj Gaziety” rosyjski historyk Aleksander Szyrokrad pisze, że w 1939 roku Polska prześladowała niemiecką mniejszość, upierała się przy swoich prawach do Gdańska i prowokowała Hitlera do wojny grupowaniem wojsk, mających uderzyć na Berlin.

Politycy Platformy z Donaldem Tuskiem na czele chcieli zatem, by film o Westerplatte przypominał, że to Polska rozpoczęła walkę z niemieckim nazizmem. Ale zamiast dzieła godnego tej rocznicy urzędnicy Kancelarii Premiera dostali dziwaczny scenariusz, który Piotr Zaremba z „Dziennika” słusznie nazwał receptą na autokompromitację.

Problem w tym, że PO przez ostatnie dwa lata puszczała oko do salonu we wspólnym obrzydzeniu polityką historyczną. Teraz wpadła we własne sidła. Bo co innego potakiwać w obronie wolności artystycznej, a co innego wyobrazić sobie dzień 1 września 2009 roku z dziwacznym dziełem Chochlewa. Dzień, w którym Donald Tusk miałby zaprezentować politykom z całej Europy zgromadzonym w Gdańsku film o skłóconych, pijanych Polakach z Westerplatte z oszalałym dowódcą na czele.

Kazimierz Kutz, chcąc dogryźć swoim kolegom z Platformy Obywatelskiej tak wypowiadał się na łamach „GW”: „W Polsce trwa zażarta walka między PiS i PO, również o pomniki. Pierwsi mają Muzeum Powstania Warszawskiego, drudzy chcą Muzeum Westerplatte”.

Te słowa, choć wypowiedziane z ironią, ja akurat przyjmuję z uznaniem. Podobnie jak z szacunkiem przyjąłem słowa Sławomira Nowaka, szefa gabinetu politycznego premiera, że istnieje coś takiego jak szacunek dla bohaterów i honor polskiego żołnierza. Rozumiem to i szanuję, bo to jest normalność. Jest miejsce na artystyczne eksperymenty, ale jest też miejsce dla filmu, który mądrze spuentuje ważną narodową rocznicę. Który uszanuje bohaterstwo, nie zamykając oczu na ludzką słabość czy dylematy wojny.

Ale do tego potrzeba doświadczonego i dojrzałego reżysera, a nie twórcy, który dotąd słynął z komediowych show w rodzaju „13. posterunku”. A Bogdan Chrabota, który na łamach „Newsweeka” ręczy, że „Tajemnica Westerplatte” to „kawał dobrej roboty”, niech chwyta okazję w lot i wyłoży na kontrowersyjne dzieło pieniądze Polsatu, oszczędzając przy tym pieniądze podatników.

Ale żarty na bok. Obawiam się, że kiks z Chochlewem sparaliżuje powstanie wartościowego filmu o Westerplatte. Albo Platforma złamie się i dopuści do produkcji istniejący już projekt oczyszczony z największych absurdów, albo nie powstanie żaden film – bo może być już za późno na inną produkcję na ten sam temat. Żaden reżyser nie zechce podjąć spapranego przez Chochlewa tematu. Będzie się bał, że salon uzna to za kapitulację przed politykami, Chochlew zaś będzie chodził w glorii ofiary nowej cenzury.

A żeby choć w paru scenach zobaczyć odważnych polskich żołnierzy, trzeba będzie pojechać do Pragi na czeski film o Tobruku. Une specialité polonaise.

Zwiastun czeskiego filmu "Tobruk":

W czasie ostatniej wizyty w Czechach wybrałem się na film „Tobruk”, wielce nad Wełtawą reklamowany. W Polsce niewiele osób wie, że w 1941 roku w obronie tej afrykańskiej twierdzy przed hitlerowskim Afrika Korps, obok żołnierzy Imperium Brytyjskiego i Polaków, walczył oddział czechosłowacki. Jak zaznaczają autorzy filmu – dokładnie 779 żołnierzy.

Obraz nie jest może porywający, ma wiele dłużyzn i mętnych metafor, ale traktuje swoich bohaterów z szacunkiem. Czescy i słowaccy ochotnicy zmagają się z lękiem, ale całość nie jest humoreską. Podkreślam to, bo nasi narodowi szydercy uwielbiają powoływać się na czeskie wzory.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?