Wyborcy w okopach

Wbrew sondażowej gorączce przygniatająca część polskich wyborców wciąż jest wierna swym ulubieńcom – pisze politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Aktualizacja: 07.10.2008 09:34 Publikacja: 07.10.2008 01:13

Wyborcy w okopach

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Zaryzykujmy tezę – gdyby wybory odbyły się w najbliższym czasie, ich wyniki byłyby podobne do tych z października ubiegłego roku. Wygrałaby je PO z ponad 40-procentowym poparciem, na drugim miejscu uplasowałoby się PiS. SLD zdobyłby te swoje 10 proc., a i PSL zapewne weszłoby do Sejmu. Oczywiście, sondaże mówią dziś trochę co innego, ale – jak zwykle – przeszacowana jest w nich Platforma, a niedoszacowane pozostałe partie. Tak było przed wyborami w 2005 roku oraz dwa lata później. Tak zapewne pozostało. Z ponad 50 proc. dla PO zrobiłoby się zapewne o paręnaście procent mniej, PiS w rzeczywistości zdobyłoby około trzydzieści procent, a SLD i PSL zmobilizowałyby swój żelazny elektorat i weszły do parlamentu.

[srodtytul]Nowość naszego życia politycznego[/srodtytul]

Co to oznacza? Zdecydowaną zmianę w zachowaniach wyborczych Polaków. Można odnieść wrażenie, że wyborcy okopali się w swych sympatiach oraz antypatiach i niechętnie zmieniają decyzję co do wyboru partii najmniej złej, czyli tej, na którą zechcieliby zagłosować.

Co prawda, w sondażach widać spadki i wzloty o kilkanaście nawet procent (w okresie zaledwie paru tygodni), ale nie sądzę, by był to prawdziwy opis sytuacji. Kto w poprzednich wyborach głosował na PO, dzisiaj zrobiłby to samo (choć może już nie z takim entuzjazmem jak przed rokiem). Kto w 2007 roku wybrał PiS, obecnie także, mimo wszystko, uznałby partię Jarosława Kaczyńskiego za najlepszą.

Podobnie jest w przypadku lewicy i ludowców. Elektoraty wszystkich ugrupowań trwają w swych sympatiach. To sytuacja zupełnie nowa w naszym życiu politycznym.

[srodtytul]Elekcyjni nomadzi [/srodtytul]

Jeszcze niedawno przepływy elektoratu były ogromne. Na przykład między wyborami parlamentarnymi w 2005 roku, a samorządowymi w 2006 roku, około 30 proc. elektoratu zmieniło preferencje polityczne. I było to charakterystyczne dla całego okresu po 1989 roku.

Labilność polskiego elektoratu była zadziwiająca. Jego nomadyczność, łatwość zmiany sympatii, była unikatowa w skali całej Europy. By opisać ten fenomen, sam ukułem termin „biwakowość” – polski wyborca przypominał mi bowiem trochę turystę, który znudzony widokiem jednego biwaku, chętnie zmieniał go na śliczny, wydawałoby się, biwak po drugiej stronie jeziora, by i ten rychło porzucić na wieść, że za pobliskim laskiem jest jeszcze ładniej.

Doświadczyły tego wszystkie właściwie partie III RP, ze szczególnym uwzględnieniem AWS i SLD. Ta pierwsza formacja w ciągu zaledwie czterech lat z prawie 34 proc. poparcia zjechała do poziomu zaledwie 6 proc. i nie weszła do Sejmu, choć wcześniej na polskiej scenie politycznej była hegemonem. Lewica z ponad 41 proc. w 2001 roku straciła prawie 75 proc. swych wyborców i w 2005 roku dostała niewiele więcej niż 11 proc. głosów.

[srodtytul]Wierność ulubieńcom[/srodtytul]

Dzisiaj sytuacja wygląda nieco inaczej, bo wyborcy tkwią w swoich okopach, utworzonych w czasie kampanii 2007 roku i nie mają wielkiej ochoty przeskakiwać do okopów przeciwnika. Wbrew sondażowej gorączce sądzę, że przygniatająca część polskich wyborców wciąż jest wierna swym ulubieńcom.

Przyczyn jest co najmniej kilka, ale dwie wydają mi się najważniejsze. Po pierwsze, wielokrotnie już opisywany system finansowania partii politycznych premiuje formacje już istniejące i posiadające znaczne środki. Dlatego łatwo jest im dotrzeć do serc i umysłów poszczególnych części elektoratu i na trwałe wiązać je ze sobą.

Po drugie, wysoka temperatura wojny polsko-polskiej, z którą mamy do czynienia od paru lat, nie pozwala zbytnio przerzucać swych sympatii między partiami. Jeśli ktoś w 2007 roku głosował na PO, bo sądził, że bracia Kaczyńscy to faszyści, dziś zdania nie zmienił; jeśli natomiast ktoś przed rokiem poparł PiS, bo miała to być jedyna partia, która uchroni nas przed kolonizacją z Berlina, dziś nie odda głosu na Donalda Tuska.

Elektorat SLD i PSL też nie ma innego wyjścia, jak zagłosować na „swoich”. To petryfikuje układ partyjny i pierwszy raz od 1989 roku stabilizuje zachowania wyborcze. Choć zabrzmi to prowokacyjnie – jest się z czego cieszyć. Zbliża nas to do wzorców zachodnich, gdzie wyborcy zachowują się właśnie w ten sposób – są nad wyraz wierni swym ulubionym formacjom, a jedynie niewielki odsetek niezdecydowanych przerzuca swe głosy z partii na partię.

[srodtytul]Główne partie nie znikną[/srodtytul]

Pozostaje zatem pytanie o trwałość tej sytuacji. Czy z tą tendencją będziemy mieli do czynienia w przyszłości? Odpowiedzialny politolog nie jest w stanie udzielić dziś odpowiedzi na to pytanie. Można jedynie przypuszczać, że powrót do sytuacji sprzed paru lat, czyli gwałtownych załamań poparcia dla wielkich formacji politycznych, opisanych na przykładzie AWS czy SLD, jest już chyba niemożliwy.

Nie znaczy to oczywiście, że można wykluczyć ewentualność wejścia do Sejmu nowych inicjatyw partyjnych lub wypadnięcia z niego formacji już w nim obecnych, ale dynamika tych zmian będzie na pewno mniejsza niż przed paru laty. I, co ważne, ewentualne straty odnotowywać będą raczej ugrupowania rządzące, a nie opozycyjne, bo to te pierwsze mają zawsze większe szanse na skompromitowanie się i zawiedzenie nadziei swych wyborców.

Nie należy jednak oczekiwać, że zmiany spowodują zniknięcie z krajobrazu politycznego takich partii, jak PO, PiS czy SLD. Ich wyborcy stali się bardziej wytrwali w swych sympatiach, a to oznacza – chwilowe przynajmniej – zmniejszenie dynamiki labilności polskiego elektoratu. Cieszmy się tym, bo nie wiadomo jak długo to zamrożenie elektoratów potrwa.

Zaryzykujmy tezę – gdyby wybory odbyły się w najbliższym czasie, ich wyniki byłyby podobne do tych z października ubiegłego roku. Wygrałaby je PO z ponad 40-procentowym poparciem, na drugim miejscu uplasowałoby się PiS. SLD zdobyłby te swoje 10 proc., a i PSL zapewne weszłoby do Sejmu. Oczywiście, sondaże mówią dziś trochę co innego, ale – jak zwykle – przeszacowana jest w nich Platforma, a niedoszacowane pozostałe partie. Tak było przed wyborami w 2005 roku oraz dwa lata później. Tak zapewne pozostało. Z ponad 50 proc. dla PO zrobiłoby się zapewne o paręnaście procent mniej, PiS w rzeczywistości zdobyłoby około trzydzieści procent, a SLD i PSL zmobilizowałyby swój żelazny elektorat i weszły do parlamentu.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?