Edukacja wolna od biedy

Szkoła powinna być miejscem przyjacielskiego spotkania młodych ludzi ze wszystkich sfer i klas społecznych. Będzie to pozytywnie owocowało w przyszłości narodu — pisze socjolog Ireneusz Krzemiński

Publikacja: 16.12.2008 17:40

Red

Choć nie należałem dotąd do szczególnych entuzjastów rządu PO, to muszę przyznać, że po dłuższym okresie zastoju ostatnio rząd Donalda Tuska rozwinął szereg inicjatyw, mających na uwadze rzeczywistą przyszłość Polski – dobrą przyszłość Polski. Co prawda, od samego początku, poza całkowicie niezbędną reformą służby zdrowia, dwa ministerstwa rozwijały ideę ważnych reform: ministerstwo edukacji i ministerstwo nauki.

Z całą pewnością te reformy dotyczą samej istoty naszej przyszłości. I już nawet nie ma co odwoływać się do tradycyjnych przysłów i historycznych twierdzeń, cytowanych przy takich okazjach, jak np. takie będą Rzeczypospolite… itd. Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że obecnie od tego, jak Polska potrafi rozwinąć i wykorzystać potencjał intelektualny swych obywateli i od tego, jak przeprowadzi skok w nowoczesną wiedzę i technologię – zależy nasza przyszłość. A podstawą tego jest oświata i edukacja, jej podstawowa baza, czyli szkolna edukacja dzieci i młodzieży.

Od efektywnych zmian w edukacji i nauce bardzo przekonująco uzależnia nasz rozwój i dostatnią przyszłość (włączając w to rozwój gospodarczy) słynny dokument – Raport o kapitale intelektualnym Polski ministra Boniego. Dlatego dzisiaj chciałbym właśnie zająć się sprawą reformy oświaty, przygotowywaną przez minister Katarzynę Hall.

[srodtytul]Reforma ponad podziałami[/srodtytul]

Zacznę od tego, że nie jest to pierwszy rząd, który dostrzegł najgłębszą wagę edukacji, bo przecież jedną z czterech wielkich reform, naprawdę kończących z rzeczywistością post-peerelowską rządu Jerzego Buzka i AWS – była właśnie reforma edukacji. Niestety, nie skończona, rzec można nawet dramatycznie przerwana.

Ze zdziwieniem czytałem na łamach „Rzeczpospolitej” nader krytyczne uwagi postkomunistycznej minister edukacji, pani Krystyny Łybackiej, odpowiedzialnej za definitywnie wypaczenie pierwotnej reformy w imię i w duchu peerelowskich ideałów. Zresztą, to właśnie minister Łybacka jednak wprowadziła… zerówki. Ale to jej nie przeszkadza, by krytykować obecnego ministra za pomysł wprowadzenia powszechnego nauczania od sześciu lat.

Daje tu o sobie znać pierwsza ważna sprawa. W Polsce w chwili obecnej podziały i zgoła plemienno-partyjne więzi zdają się całkowicie przeważać nad chęcią dyskusji i takiej debaty, gdzie dla wspólnego dobra rozważa się różne punkty widzenia, różne interesy, aby zważyć, jak i dlaczego są ważne, bądź niesłuszne, a wszystko po to, by dojść do najlepszych dla ogółu rozwiązań.

Jestem najgłębiej przekonany, że niemożność oderwania się od partyjnych lojalności i brak woli, by na propozycje zmian i długofalowych reform spojrzeć z punktu widzenia interesu społecznego – może się stać największą przeszkodą dla wszelkich, choćby najbardziej oczywistych zmian w Polsce. Tymczasem bez odrzucenia założonych z góry sympatii i antypatii politycznych – na pewno nie można będzie doprowadzić do pełnej realizacji jakiejkolwiek reformy, a przede wszystkim – reformy edukacji.

Edukacja – tak jak nauka – to nie jest sprawa doraźna, sprawa, którą można traktować ideologicznie – bo zemści się to straszliwie i co najgorsze – nie tylko na politykach. Wszakże po dziś dzień mamy do czynienia ze skutkami decyzji i nieprzemyślanych posunięć, podejmowanych w oświacie i nauce przed wielu, wielu laty.

[srodtytul]Standardy bazy szkolnej[/srodtytul]

Mając to wezwanie na uwadze chciałbym z całego serca poprzeć propozycje minister Hall. Zwłaszcza chodzi mi o dwie sprawy: dokończenie, w duchu pierwotnej reformy rządu Buzka, reformy programowej od podstawówki do liceum, a po drugie – powstanie pierwszych klas dla wszystkich dzieci sześcioletnich. Podkreślam, że ma to dotyczyć wszystkich dzieci, także na wsi i w zagubionych czasem na prowincji miasteczkach.

Od razu chciałbym powiedzieć, że ruch społeczny przeciwko wysyłaniu sześciolatków do szkół wydaje mi się raczej smutniejszym ruchem społecznym, jaki się narodził w Polsce. Co prawda, powinno się docenić fakt, że takie zjawisko powstało, bo ostatnio tego rodzaju zjawiska są rzadkie, lecz kierunek tego ruchu doprawdy odbiega od tego, co mnie i przynajmniej mojemu pokoleniu kojarzy się ze słowami „ruch społeczny”. Na pewno jest to ruch buntu, ale póki co wydaje mi się, że nie jest to bunt pozytywny.

Warto przypomnieć, że niejako wzorcowy ruch społecznego buntu, jakim kiedyś była „Solidarność” – był zarazem wielkim ruchem reform, ruchem obywatelskich propozycji, rzeczowych postulatów, tymczasem ruch rodzicielski jest przeciw reformie, nie zamierza ani na przykład zmodyfikować propozycji ministerialnych, ani wspomóc minister edukacji, lecz raczej pokazać jej swą niezgodę.

Rzecz jasna, że niektóre argumenty krytyczne tego ruchu są uzasadnione. Podnoszą je także zwolennicy reformy. Dotyczy to przede wszystkim przygotowania i wyposażenia szkół. Doskonale rozumiem opór i przerażenie rodziców, a nawet i dyrektorów szkół, kiedy słyszą, jak niewielkie i niewystarczające środki finansowe mają zostać przeznaczone na przystosowanie budynków szkolnych dla sześciolatków, by stworzyć im przyjazną i bezpieczną przestrzeń do nauki i zabawy.

Tę niechęć do reformy z pewnością pogłębia brak informacji o budżecie zapewnionym na środki dydaktyczne, tak niezbędne do prowadzenia nowoczesnej i skutecznej edukacji. Z bardzo poważnych badań edukacyjnych, które zrealizowano na zlecenie jednej z firm oświatowych, wynika, że np. szkoły bardzo kiepsko korzystają z pomocy dydaktycznych, z zabawek edukacyjnych, które naprawdę są niezbędne w edukacji młodszych dzieci i dla prowadzenia ciekawych zajęć na każdym poziomie kształcenia. Ponad 60% badanych nauczycieli stwierdzało, że w szkole brakuje dobrych, ciekawych pomocy, ale równocześnie ponad 40% pytanych o to, czy korzysta z pomocy i komputera dostępnych w szkole, odpowiedziało, że nie korzysta (dane są wynikiem badań zrealizowanych pod moim kierunkiem przez firmę Lokalne Badania Społeczne przez mgr M. Jóźkę na zlecenie firmy Edukacja Polska S.A. w 2006 r.).

Gdyby ministerstwo zapewniło rodziców i samych nauczycieli, że szkoły w znacznie większym stopniu będą mogły być wyposażone w zabawki edukacyjne i pomoce szkolne, także mulimedialne i gdyby nauczyciele zostali przygotowani do ich korzystania – zapewne proces dydaktyczny uległby zmianie, a rodzice poczuli się znacznie bezpieczniej. Gdy nie ma zabawek edukacyjnych, nie ma co myśleć o zorganizowaniu „lekcji na dywanie” zamiast w ławkach.

Programową stronę reformy przygotowały rzesze najlepszych nauczycieli i ekspertów metodycznych. Opracowali oni nowe podstawy programowe i zaproponowali nowe metody ich realizacji. Ale w ocenie w wielu nauczycieli i rodziców nadal brakuje odpowiednich standardów bazy szkolnej i wyposażenia szkół w nowoczesne narzędzia dydaktyczne.

Wydaje mi się, ze w tym przypadku warto powrócić do już podjętej kiedyś, ale zaniechanej, inicjatywy opracowania wspólnie z nauczycielami i samorządami takich właśnie standardów. Ich wprowadzenie w życie to ważne praktyczne dopełnienie reformy. To jest również miara równych szans edukacyjnych. Wiele rodzin pewnie długo jeszcze nie będzie stać na nowoczesne, dobre, ale coraz droższe wydawnictwa, przyrządy szkolne czy zabawki edukacyjne, które pomagają w rozwoju dziecka.

Gdyby każda gmina wiedziała, jaki zestaw pomocy edukacyjnych dla uczniów wszystkich szczebli jest absolutnie niezbędny i konieczny w szkołach – zapewne bardzo pozytywnie wpłynąć mogłoby to właśnie na wyrównanie szans edukacyjnych, czy nawet wyrównanie braków kulturowych licznych rzesz uczniów.

[wyimek]Co roku pytam studentów, jakie dzieła literatury przeczytali. I od dawna nie usłyszałem nikogo, kto by przeczytał Manna, czy Miłosza, nie mówiąc o Musilu czy Prouście[/wyimek]

Minister Hall zapewnia, że przed szkołami i samorządami, które są głównymi zarządcami szkół, otwierają się możliwości dużych zakupów. Miejmy więc nadzieję, że obawy, iż wszystko zostanie po staremu, bo reforma nie ma wystarczających pieniędzy, nie potwierdzą się. Wydaje mi się jednak konieczne, aby minister Hall i inne osoby, odpowiedzialne za wprowadzenie klas dla sześciolatków, a może i rząd odpowiedzialny przecież za reformę, zapewniła rodziców, że pieniądze na właściwe przygotowanie nowych przedszkoli i właściwe wyposażenie szkół przyjmujących sześciolatków, właśnie na zabawki edukacyjne i pomoce do nauki dla najmłodszych – na pewno będą zapewnione. I że nie pójdą one na co innego – a to ważne, bo przy niedofinansowaniu szkolnictwa łatwo mogą być użyte na inne, pilne potrzeby. Takie gwarancje mogłoby nieco uspokoić zaniepokojonych rodziców.

[srodtytul]Przekonać rodziców[/srodtytul]

Wracając jeszcze do ruchu rodziców, warto zastanowić się, dlaczego tak łatwo powstał i podobno szybko się rozszerza ruch buntu przeciw reformie, gdy tymczasem przywoływane już badania pokazują, że istotną słabością polskich szkół jest także trudność … nawiązania współpracy z rodzicami! Owszem, rodzice są w stanie walczyć, czy wręcz wykłócać się o swoje dziecko, ale w ogóle nie są skłonni do jakiegokolwiek zorganizowania współdziałania, aby szkoła działała lepiej, lepiej uczyła, z większą troską i sprawiedliwie traktowała uczniów.

W stosunku do szkoły przeważa u rodziców postawa potulna ze skłonnością do buntu, gdy okazuje się, że moje dziecko (które jest niewątpliwie uzdolnione!) jest niedostatecznie dobrze traktowane, albo też ze skłonnością do prezentów dla nauczycieli i do zamawiania tzw. korepetycji, które dają dodatkowe zarobki większości polskich pedagogów…

Wyobrażam więc sobie, że powstaje ruch, mobilizujący nie tylko rodziców, ale też i polityków do tego, aby przedyskutowane reguły reformy naprawdę wprowadzono w życie, niezależnie od tego, jaki będzie rząd za rok, czy dwa i kto będzie w dalszym ciągu ministrem edukacji. Taki ruch powinien przede wszystkim nie tylko wspomagać szkoły i niejako pilnować, aby wdrażanie reformy przebiegało płynnie, ale także sprawować kontrolę społeczną nad działaniami rządu – a rządy na ogół zapominają o obiecanych i przeznaczonych na reformy pieniądzach…

To dobrze, że pani minister Hall poświęca dziś więcej uwagi rodzicom, bo miniony rok zajęło jej – co zresztą bardzo należy pochwalić – bardzo szerokie i poważne dyskutowanie i przekonywanie do reformy nauczycieli. Przekonanie rodziców i być może – uczynienie jakiegoś wyłomu w tej złej postawie rodzicielskiej: aby energia rodziców szła w kierunku wspomożenia szkoły, współdziałania ze szkołą.

Przed minister Hall stoi tu poważne wyzwanie, ale mam nadzieję, że uda mu się jej sprostać tak, jak to się stało w uczciwej debacie ze środowiskiem nauczycielskim. Warto jeszcze raz zwrócić uwagę, że ministerstwo będzie mieć też za sojusznika przynajmniej część edukacyjnego środowiska biznesowego, dla którego interesy współdziałają tutaj z dobrem wspólnym, o czym warto pamiętać.

[srodtytul]Szanse dla wszystkich dzieci[/srodtytul]

A czego mnie najbardziej brakuje w reformie? Po pierwsze, o czym już mówiłem, jasno określonych standardów wyposażenia przedszkoli i szkół w zabawki edukacyjne i pomoce dydaktyczne. A po drugie i jest to kolejny wniosek z badań brak mi – reformy kształcenia nauczycieli. To temat bardzo poważny i obłożony – z powodu Peerelu – złą sławą. Nie ulega jednak wątpliwości, że obawy rodziców wiążą się także z tym zagadnieniem: czy nauczyciele są dostatecznie przygotowani, żeby efektywnie uczyć poprzez zorganizowane doświadczenie, poprzez twórczość i zabawę? Czy „dyscyplina ławkowa” z całym dręczącym jej rygorem nie będzie jedynym sposobem nauczania małych dzieci?

Mam nadzieję, że obiecane certyfikaty dla szkół, które przygotują klasy dla sześciolatków wezmą to także pod uwagę. Jednak zarysowanie choćby ogólnie perspektyw kształcenia nauczycieli z prawdziwego zdarzenia – to chyba najważniejsza sprawa dla przyszłości edukacji. I powiedziałbym, że równie ważna jak materialna sytuacja nauczycieli i szkolnictwa. Bez pieniędzy, mądrze wydawanych i mądrze zarządzanych, żadna reforma nie będzie udana. To właśnie umiejętne wykorzystanie funduszy europejskich w postaci projektów inicjowanych przez resort edukacji, zmierzających do poprawy bazy szkolnej i wyposażenia szkół w nowe zasoby dydaktyczne a nauczycieli w nowe kwalifikacje może zadecydować o sukcesie reformy.

Co do innych rozwiązań, np. owych zmian programowych, zakładających właściwie specjalizację uczniów w liceum, padło wiele głosów krytycznych. Mnie samemu nie podobały się pomysły okrojenia listy lektur, ale zdaje się, że nie mamy szans na to, aby kanon „edukacji dla wybranych”, który przecież mniej lub bardziej obowiązywał dotychczas, mógł się zachować na dłuższą metę w społeczeństwie tak masowym i tak zarazem ruchliwym, jakim staje się w tej chwili nasze społeczeństwo.

Nawet jestem w stanie zrozumieć zarzuty byłego ministra Legutki co do znaczenia znajomości literackiej i filozoficznej klasyki, ale gdy co roku pytam studentów na kolejnym wykładzie, jakie to dzieła literatury przeczytali, czynię to tylko z nawyku, bo od wielu lat nie usłyszałem nikogo, kto by przeczytał Manna, czy Miłosza, nie mówiąc o Musilu czy Prouście… Można tylko o to prosić, aby program szkolny stwarzał możliwości dla tej grupki młodych ludzi, którzy będą chcieli czytać mądre dzieła europejskiej klasyki, bez względu na swe aktualne zainteresowania.

Szkoła powinna dawać szanse również na kształtowanie się inteligenckiej elity, intelektualnej elity, a nie elity pieniądza, która tak krzykliwie dochodzi do głosu w polskich szkołach. Powtórzyć też wypada, że reforma, polegająca na tym, aby już sześciolatki poszły do szkoły – wszystkie sześciolatki, na wsi i w wielkich miastach – jest usiłowaniem, by szkoła dawała szanse wszystkim dzieciom, by budowała także poczucie rówieśnictwa wspólnie uczącej się młodzieży i od początku budowała dobre więzi, a takie lepiej się kształtują w nauce – zabawie.

[srodtytul]Wspólne doświadczenie[/srodtytul]

Polska edukacja jest nadal szalenie niesprawiedliwa i to w sensie zasadniczym dla demokratycznego społeczeństwa: nie stała się do dziś środkiem do tego, by każde polskie dziecko miało zapewnione równe szanse startu w dorosłe życie. Planowana reforma minister Hall musi mieć jasno zadeklarowaną misję wyrównywania dystansów edukacyjnych. Musi zmierzać właśnie w tym kierunku, aby edukacja, zwłaszcza ta bazowa, powszechna, dawała szanse wszystkim polskim dzieciom, aby – co więcej – stwarzała możliwości wyrównania szans tym, którzy pochodzą z rodzin i środowisk, dających gorsze kulturowe wyposażenie swym dzieciom. Szkoła powinna być miejscem przyjacielskiego spotkania młodych ludzi ze wszystkich sfer i klas społecznych, którzy od małego potrafiliby budować pewne wspólne doświadczenie. Będzie to pozytywnie owocowało w przyszłości narodu niezależnie od merytorycznej wiedzy tych, czy innych uczniów. Warto więc – co raz jeszcze chciałbym powtórzyć – otworzyć dyskusję z rodzicami – oponentami, aby ich przekonać do podstawowych założeń reformy. Podjąć rozmowę z rodzicami pełnymi obaw o wspólnych działaniach, które pozwolą eliminować przyczyny lęków i wspierać szkoły. Naprawdę, reforma edukacji powinna stać się prawdziwie priorytetem całego rządu! Powinna uzyskać status reformy najważniejszej z gwarancjami budżetowymi rządu w dłuższej perspektywie czasowej. Ta reforma potrzebuje i pieniędzy i czasu. Ale co ważne potrzebuje konsensusu najważniejszych sił politycznych i środowisk społecznych, ludzi nauki, nauczycieli, rodziców i samorządów. Taki konsensus właśnie powinien być dowodem dojrzałości elit politycznych. Warto więc dołożyć starań, aby partyjno-ideologiczne względy nie zabiły wielkiej szansy, jaką daje w tej chwili zarys reformy. Tym bardziej, że w Polsce jest dziś wiele, wiele środowisk i kręgów społecznych przychylnych minister Hall i jej reformatorskim planom i skłonnych do poparcia jakże koniecznych przedsięwzięć reformatorskich.

Wolność szkoły i nauczycieli w zakresie wyborów programów edukacyjnych i koncepcji wychowawczych, wolność doboru metod i projektów kształcenia jest godna najwyższej pochwały. Ale ta wolność jest tylko wtedy, kiedy szkołę uwolnimy od biedy edukacyjnej, kiedy dysponować będzie odpowiednia bazą dydaktyczną i nauczycielami, zdolnymi podjąć nowe wyzwania edukacyjne.

[i]Autor jest jest kierownikiem Pracowni Teorii Zmiany Społecznej w Instytucie Socjologii UW[/i]

Choć nie należałem dotąd do szczególnych entuzjastów rządu PO, to muszę przyznać, że po dłuższym okresie zastoju ostatnio rząd Donalda Tuska rozwinął szereg inicjatyw, mających na uwadze rzeczywistą przyszłość Polski – dobrą przyszłość Polski. Co prawda, od samego początku, poza całkowicie niezbędną reformą służby zdrowia, dwa ministerstwa rozwijały ideę ważnych reform: ministerstwo edukacji i ministerstwo nauki.

Z całą pewnością te reformy dotyczą samej istoty naszej przyszłości. I już nawet nie ma co odwoływać się do tradycyjnych przysłów i historycznych twierdzeń, cytowanych przy takich okazjach, jak np. takie będą Rzeczypospolite… itd. Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że obecnie od tego, jak Polska potrafi rozwinąć i wykorzystać potencjał intelektualny swych obywateli i od tego, jak przeprowadzi skok w nowoczesną wiedzę i technologię – zależy nasza przyszłość. A podstawą tego jest oświata i edukacja, jej podstawowa baza, czyli szkolna edukacja dzieci i młodzieży.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska