Cudownie odzyskana reputacja

Gdy w Polsce upadnie jakaś firma, to ma to takie znaczenie dla systemu światowego kapitalizmu jak upadek cukrowni czy zakładów naprawczych taboru kolejowego w Łapach. Cukru od tego nie zabraknie, pociągów też – pisze filozof społeczny

Publikacja: 06.05.2009 13:00

Zdzisław Krasnodębski

Zdzisław Krasnodębski

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Majowe świąteczne dni przebiegały Polakom radośnie i pogodnie. Jest z czego się cieszyć. Jeszcze nigdy tyle tak ważnych osób nie zjechało do Warszawy, ile na konferencję Europejskiej Partii Ludowej, i to z samego Zachodu. Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy nie weszli do Unii. Ponadto od premiera Włoch dowiedzieliśmy się, że nasz Donald Tusk to ragazzo, i to molto simpatico, o dużym poczuciu humoru. To chyba jedyne ustalenie tej konferencji, o innych nic bowiem nie słychać. Szkoda tylko, że na zakończenie nie wydano w tej sprawie oficjalnego oświadczenia.

Jedynie stoczniowcy nie dostroili się do świątecznych nastrojów. Nie są w stanie zrozumieć, że jeśli nikt nie chce kupować budowanych przez nich statków, to nikt nie będzie do nich dopłacać z podatków, kosztem nas wszystkich. Wtedy nie stać by nas było ani na SUV, ani na grilla, nie mówiąc już o wieszakach z drewna wiśniowego, sprowadzanych prosto z Londynu.

[wyimek]Uczynienie z Palikota intelektualisty jest niezaprzeczalnym cudem Tuska, większym, niż gdyby uzdrowił paralityka[/wyimek]

Zupełnie inaczej jest z przedsiębiorstwami europejskimi, które mają znaczenie systemowe. Te mogą i powinny być wspierane przez rządy, zwłaszcza ważnych krajów. W Niemczech przez pewien czas zastanawiano się intensywnie, czy Opel jest takim przedsiębiorstwem, ale ponieważ należy do GM, wynik namysłu był negatywny. Co innego bank Hypo-RealEstate, który być może zostanie znacjonalizowany. Volkswagena na szczęście już od 1937 roku nacjonalizować nie trzeba.

W Polsce nie ma żadnych firm „systemowych”. I to nie dlatego, że należą do zagranicznych właścicieli. Po prostu, gdy w Polsce upadnie jakaś firma, to ma to takie znaczenie dla systemu światowego kapitalizmu, jak upadek cukrowni czy zakładów naprawczych taboru kolejowego w Łapach. Cukru od tego nie zabraknie, pociągów też.

Miejmy nadzieję, że LOT, PKP i inne przedsiębiorstwa po swoim koniecznym upadku przejdą w bardziej sprawne ręce. Pocieszające jest to, że odżyły dziedziny, w których Polacy nadal się sprawdzają. Wrócili na przykład na szparagowe plantacje w Niemczech. W pracy u bauera Polacy są bezkonkurencyjni i tak tradycyjnie w nią wdrożeni, że nawet firma senatora Tomasza Misiaka nie musi robić im szkoleń.

[srodtytul]Wnikliwe analizy Niesiołowskiego[/srodtytul]

Obok tych radości ze spraw wielkich i ważnych cieszą także rzeczy mniejsze. Wszyscy pamiętamy, jak parę miesięcy temu gazeta „Washington Times” pochwaliła prezydenta Kaczyńskiego. Wtedy okazało się, że ta gazeta to jakiś szmatławiec należący do sekciarza. Głos zabrał nawet sam minister spraw zagranicznych, który poinformował nas o różnicy między „Washington Post”, gdzie – notabene – pracuje jego małżonka, a tym nic nieznaczącym „Washington Times”. Teraz ta sama gazeta pochwaliła rząd Donalda Tuska za politykę gospodarczą, postawiła ją za przykład – i do razu zyskała na powadze.

Takich przypadków odzyskanej dobrej reputacji jest wiele. Pamiętam, jak na jednej z socjologicznych konferencji w Jabłonnie na początku lat 90. znany socjolog, specjalista od zwalczania mowy nienawiści, poświęcił cały wykład Stefanowi Niesiołowskiemu, jego oszołomstwu i szowinizmowi. Dzisiaj Stefan Niesiołowski jest obok m.in. Kazimierza Marcinkiewicza i Józefa Oleksego powszechnie szanowanym mężem stanu. Jego wyważone wypowiedzi i wnikliwe analizy wzbogacają nieustannie polską debatę publiczną. W takich sprawach jak zapłodnienie in vitro przeszedł na bardzo słuszne pozycje. I tylko ciągle nie jest w stanie wykrzesać w sobie niezbędnej sympatii do kultury gejowskiej.

Kiedyś w warszawskim towarzystwie panowała też opinia, że Tomasz Wołek jest człowiekiem o bardzo ograniczonych możliwościach umysłowych. I proszę – od dłuższego już czasu, od kiedy definitywnie skończyło się tzw. „Życie” Wołka, redaktor Wołek dołączył do autorytetów. W swym życiu po „Życiu” co piątek w TOK FM wyjaśnia nam wraz z prominentnymi kolegami sens działań partii rządzącej na pożytek nasz i całej Polski.

Budujący jest również fakt, że są takie gwiazdy polskiego dziennikarstwa, które uznają Janusza Palikota za intelektualistę. Uczynienie z Palikota intelektualisty jest niezaprzeczalnym cudem Donalda Tuska, większym, niż gdyby uzdrowił paralityka.

Wyrasta nam kolejny – obok Tomasza Lisa – poważny kandydat na prezydenta. Można się spodziewać, że wkrótce w ramach swej intelektualnej działalności dokona publicznej defekacji na rynku w Lublinie, by medialnie wzmocnić swoje domniemania w sprawie gastrycznych problemów głowy państwa. Wówczas zachwyt elit, w tym Daniela Olbrychskiego i Kazimierza Kutza, dojdzie zapewne do zenitu, a Grzegorz Schetyna nie będzie miał żadnych szans w partyjnych potyczkach pałacowych.

[srodtytul]Rany zadane przez Kaczyńskich[/srodtytul]

Niestety nie odzyskała dobrej reputacji Anna Fotyga. Zamiast odciąć się od swojej działalności i poddać surowej ocenie nieporadne działania prezydenta, z powodu których posada sekretarza generalnego NATO dostała się jakiemuś Duńczykowi, mówiła, że czuje się poraniona przez obecną politykę zagraniczną. A przecież każde dziecko wie, że celem tej polityki jest gojenie ran zadanych światu i Europie przez braci Kaczyńskich i lanie oliwy na wzburzone przez nich fale (oraz – przede wszystkim – wody w mediach).

Zaniepokojony faktem, że w rezultacie nieodpowiedzialnych wypowiedzi Anny Fotygi obok rządowej polityki mogłaby się pojawiać jakaś inna, konkurencyjna, znany satyryk proponuje w „GW”, aby wydzielić Pałac Prezydencki jako małe udzielne państewko. Kiedyś jeszcze mniej zostało z Rzeczypospolitej.

Oczywiście w latach 2005 – 2007 nikomu nie przeszkadzało, że co drugi urzędnik MZS uprawiał alternatywną politykę zagraniczną. Jeden z urzędujących ambasadorów publicznie nawet zaatakował rząd, czym wprawił w euforię prasę tego ważnego i bardzo zaprzyjaźnionego z nami kraju sąsiedzkiego, w którym sprawował swoją trudną misję. A gdy Daniel Cohn-Bendit urządził w Parlamencie Europejskim happening w obronie ofiar lustracji, fetowany przez niego, nieżyjący już niestety, mistrz naszej dyplomacji uśmiechał się wytrwale i skromnie.

Anna Fotyga nie tylko nigdy nie prezentowała się tak atrakcyjnie jak ministrowie rządu Donalda Tuska – Hall, Kopacz czy Kudrycka – ale zezwalała na tę paralelną politykę zagraniczną, nielicznych tylko oponentów zsyłając do archiwum na czasową banicję, co jednak bardzo nie podobało się „GW”. W dodatku realizowała politykę, którą uznawała za słuszną i służącą interesom RP, nie zważając na koszty osobiste, jakie przyszło jej za to płacić, na wyzwiska i drwiny. Radosław Sikorski postępuje odwrotnie. I słusznie Polacy nagradzają go uznaniem.

[srodtytul]Zepsuta opinia profesora Nowaka[/srodtytul]

Całkowicie zepsuł sobie opinię Andrzej Nowak, historyk, autor kilku nieznaczących książek, nagradzanych nieistotnymi nagrodami. Nie dopilnował magistranta, który postanowił grzebać Wałęsie w biografii, porównując ze sobą różne jego wypowiedzi, konfrontując je z faktami, a nawet wypytując świadków zdarzeń. Oburzeni anonimowi obywatele wysyłają teraz profesorowi Nowakowi listy ze swymi odchodami, antycypując w ten sposób ewentualne działania intelektualisty Palikota, wykonują telefony z pogróżkami, a niepokorni dziennikarze starają się zbadać, czy podobne i inne uchybienia nie zdarzały mu się częściej.

Trudno jednak przypuszczać, by robili to akurat dawni członkowie „Solidarności” ujmujący się za swym niegdysiejszym przywódcą. Wbrew opiniom ludzi partyjnego aparatu nawet ekstremiści z NSZZ „Solidarność” raczej gardzili takimi metodami. Były natomiast w PRL instytucje państwowe, które stosowały je często, sprawnie i rutynowo.

Trzeba tylko przywrócić jeszcze do użytku „pobicie przez nieznanych sprawców”, aby znany organizator akcji filantropijnych nie musiał sam przykładać z baszki. Widać, jak bardzo mylił się Jarosław Kaczyński, gdy krzyczał o tych, którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO. To nie o ZOMO tutaj chodzi.

[i]Autor jest socjologiem i filozofem społecznym, profesorem Uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”[/i]

Majowe świąteczne dni przebiegały Polakom radośnie i pogodnie. Jest z czego się cieszyć. Jeszcze nigdy tyle tak ważnych osób nie zjechało do Warszawy, ile na konferencję Europejskiej Partii Ludowej, i to z samego Zachodu. Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy nie weszli do Unii. Ponadto od premiera Włoch dowiedzieliśmy się, że nasz Donald Tusk to ragazzo, i to molto simpatico, o dużym poczuciu humoru. To chyba jedyne ustalenie tej konferencji, o innych nic bowiem nie słychać. Szkoda tylko, że na zakończenie nie wydano w tej sprawie oficjalnego oświadczenia.

Pozostało 92% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml