[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/05/12/olaf-osica-polska-armia-%E2%80%93-misjonarze-czy-obroncy/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]
Dyskusja nad kształtem polskiej armii odzwierciedla często sam proces zmian w wojsku. Atmosferze politycznego sporu towarzyszą chaotyczna analiza i niespójny przekaz. W ten sposób obraz przemian upodabnia się do pozbawionego sensu działania, którego efektem jest stałe pogarszanie się kondycji sił zbrojnych. Tymczasem, jeżeli za punkt startu przyjąć rok 1990, zmiana na lepsze jest oczywista, co nie znaczy, że w pełni wykorzystano szanse minionych dwóch dekad i że nie ma powodów do obaw. Spojrzenie z dystansu pozwala na w miarę dokładne zdefiniowanie przyczyn dzisiejszych problemów.
[srodtytul]Amerykanie stymulowali przemiany [/srodtytul]
Dla rozwoju sił zbrojnych, jak każdej instytucji, kluczowe jest zachowanie impulsu do zmian, a następnie zdolność do ujęcia ich w ramy spójnej i długofalowej strategii. W ostatnich dwóch dekadach pojawienie się obu umiejętności było wynikiem presji zewnętrznej.
Najpierw związane było to z procesem rozszerzania NATO. Ogromna inercja struktur szeroko pojętego establishmentu obronnego, brak konsekwencji w realizacji planów i słabości przywództwa politycznego (niemal każdy minister obrony, a było ich w latach 1990 – 1999 dziesięciu, miał własną wizję armii) spowodowały, że czas ten został w dużej mierze stracony dla głębokiej reformy armii.