Do finałów piłkarskich mistrzostw Europy został rok. Jedno miasto ciągle nie jest pewne, czy nie zabiorą mu przyznanych meczów. W drugim stadion wprawdzie już stoi, ale nie wiadomo, czy po Euro będzie miał kto na nim grać. W stolicy prace nad nową linią metra z centrum pod stadion są tak opóźnione, że skończenie ich do mistrzostw wydaje się nieprawdopodobne. Bulwarówki może nie krzyczą już z pierwszych stron, jak wcześniej: “Zabiorą nam mistrzostwa!”, ale zapowiadają wstyd.
To nie Polska i Ukraina w 2011 r. Tak bywało w Austrii i Szwajcarii przed ich turniejem w 2008 r. W Zurychu trwały akrobacje z przebudową stadionu, w Genewie po bankructwie klubu Servette trzeba było utrzymywać stadion, na którym na co dzień nie było meczów, a w Wiedniu metro na Prater powstawało w ostatniej chwili. Cztery lata wcześniej w Portugalii do końca uwijano się przy wykańczaniu stadionów. Było ich tam zresztą zdecydowanie za dużo, aż dziesięć, bo każde większe miasto miało ambicje i uważało, że i jemu jakieś mecze się należą. Dziś niektóre z nich są dla samorządów kulą u nogi.
[srodtytul]Numer stulecia[/srodtytul]
Jakby sięgnąć jeszcze bardziej wstecz, okazałoby się, że swoje wpadki mieli i Holendrzy z Belgami w ME 2000, i Anglicy w 1996 r. Mieli, choć ubiegali się o mistrzostwa, wiedząc, że są faworytami, bo stoi za nimi – do wyboru – bogactwo kraju, sportowa tradycja, doświadczenie w organizowaniu wielkich imprez, wpływy w UEFA. Albo wszystkie te zalety naraz.
Czyli zupełnie inaczej, niż to było z Polską, która wygrywając z Ukrainą prawo do mistrzostw w 2012 r., wycięła numer stulecia. Również swoim miastom, bo np. Łódź zwycięstwa nie brała pod uwagę i zgłosiła się po fakcie, a Kraków zaniedbał polityczne zabiegi o znalezienie się w gronie tzw. miast podstawowych, choć miał u siebie wpływowych posłów PiS, wówczas partii rządzącej. Oni też, jak większość Polaków, nie docenili siły przebicia Ukraińca Hryhorija Surkisa. A po zwycięstwie szybko chcieli zapomnieć, że do Euro 2012 doszliśmy głównie na plecach Surkisa i – jakkolwiek by to zabrzmiało – trochę na doczepkę. I że z tego powodu pewnych rzeczy nam po prostu nie wypada robić ani mówić.