Europarlament – cicha, rosnąca potęga

Realna integracja Europy jest możliwa mimo braku europejskiej tożsamości politycznej. Bo to nie narody tworzą państwa, tylko państwa tworzą narody

Aktualizacja: 08.06.2009 09:49 Publikacja: 08.06.2009 02:07

Europarlament – cicha, rosnąca potęga

Foto: Fotorzepa

Europejski spektakl pozorów” – tak Bronisław Wildstein określa Parlament Europejski. Dla publicysty PE jest „wielkim klubem towarzyskim”, którego jedyną realną kompetencją jest zatwierdzanie budżetu Unii. Wildstein sugeruje, że rola Parlamentu jest niewielka. Można wręcz odnieść wrażenie, iż uważa, że rola całej Unii jest niewiele większa niż PE.

Dziwi to w ustach wytrawnego publicysty. Bo już obecnie około trzech czwartych polskiego prawa (szacunek Jacka Saryusza-Wolskiego) jest związane z Brukselą, a ten eufemizm oznacza, iż około trzech czwartych prawa obowiązującego w Rzeczypospolitej jest co do kierunków, a często i co do szczegółowych rozwiązań, zdeterminowane przez unijne instytucje.

Z kolei Parlament Europejski wywiera obecnie wpływ na trzy czwarte prawodawstwa Unii (szacunek Hansa-Gerta Pötteringa) i już teraz ponad połowa prawa obowiązującego w Polsce (to z kolei szacunek Dariusza Rosatiego) jest w tym sensie dziełem Parlamentu.

[srodtytul]Coraz ważniejszy[/srodtytul]

Wpływ PE na unijne prawodawstwo jest czasem ograniczony, ale coraz częściej – decydujący. Wildstein miałby sporo racji, gdyby jego tekst opisywał stan rzeczy sprzed 1992 roku. Roku, w którym, w traktacie z Maastricht, Parlament został wyposażony w kompetencję realnego współdecydowania o kształcie unijnego prawodawstwa.

To prawda – jedynie w kilku obszarach. Tak się jednak składa, że są to obszary bardzo ważne (kwestie swobody przepływu pracowników, badań i rozwoju technologicznego, ochrony środowiska, ochrony konsumentów, edukacji, kultury i ochrony zdrowia, a przede wszystkim – rynku wewnętrznego – czyli całokształtu regulacji gospodarczych, obowiązujących od Atlantyku po Bug). W tych wszystkich obszarach Parlament nie tylko może dowolnie zmienić dyrektywę, ale wręcz całkowicie odrzucić projekt Komisji Europejskiej.

Świadomość wzrastającej roli Parlamentu nie jest w Polsce powszechna, m.in. dlatego że jeszcze w ciągu kilku lat po Maastricht PE, niepewny w nowych kompetencjach, praktycznie ich nie egzekwował. Ale w końcu zaczął to robić, poczuł się w tym dobrze i wszystko wskazuje, że będzie poczynał sobie coraz śmielej.

Rok 1999 – wymuszenie przez Parlament dymisji Komisji Europejskiej pod zarzutem korupcji. Rok 2004 – pierwsza spektakularna ingerencja Parlamentu w uzgodniony kształt personalny Komisji (utrącenie kandydatury Rocco Butiglionego). Rok 2005 – Parlament (w dużym stopniu wbrew Radzie Unii) wygrywa spór o fundusze dla nowych krajów członkowskich. W tym samym roku 2005 całkowicie utrąca korzystną dla wielkich korporacji informatycznych tzw. dyrektywę patentową.

To kamienie milowe na drodze PE do politycznej potęgi. A traktat lizboński – którego wejście w życie nie jest pewne, ale nie jest wykluczone – jeszcze zwiększa jego kompetencje.

Nie tylko Wildstein nie docenia kluczowego znaczenia Parlamentu Europejskiego. Ta świadomość jest ciągle w Polsce bardzo wyspowa. W efekcie wszyscy – od kluczowych sektorów polskiego przemysłu, przez kolejne rządy, po zainteresowane różnorodną problematyką organizacje non profit – zbyt często przegrywamy różne szanse. Nie korzystamy bowiem z możliwości wpływania na europejskie regulacje w momencie, w którym jest to względnie najłatwiejsze – czyli wtedy, kiedy przechodzą one przez komisje PE.

Dotyczy to też, niestety, kolejnych polskich rządów – i brukselscy insiderzy nie czynią tu różnicy między gabinetami SLD, PiS czy Platformy. Ich zdaniem wszystkie warszawskie rządy nawet w kluczowych sprawach podejmują działania na forum PE za późno – z reguły dopiero przed sesją plenarną. A wtedy najczęściej, mówiąc językiem kolokwialnym, jest już posprzątane.

Wildstein konstatuje, że PE jest daleko od wyborcy, który w związku z tym nie jest zorientowany w jego pracach i nie jest nimi zainteresowany. To prawda. Nie zauważa jednak, że zwiększenie roli Parlamentu oznacza zmniejszenie tzw. deficytu demokracji w instytucjach europejskich. Przedtem bowiem europejskie prawo – coraz bardziej wpływające na życie setek milionów Europejczyków – tworzone było bowiem arbitralnie przez Komisję Europejską. A więc w ciszy i spokoju gabinetów, co zdecydowanie nie sprzyjało transparentności procesu.

Ten czas z łezką w oku dotąd wspominają wysoko postawieni brukselscy lobbyści wielkich korporacji. Lobbing – i ten uczciwy, i ten korupcyjny – był wtedy znacznie łatwiejszy. Teraz, kiedy trzy czwarte unijnego ustawodawstwa musi w trzech czytaniach przejść przez komisje parlamentarne, jest wielokrotnie trudniejszy.

[srodtytul]Integracja wskazana[/srodtytul]

Można by w tym momencie skonkludować kąśliwie: czy to rzeczywiście spektakl pozorów? i na tym zakończyć. Nie byłoby to jednak w pełni uczciwe. Bo Wildstein słusznie zauważa, że Parlament Europejski nie jest klasycznym parlamentem, że jego procedowanie jest bardziej skomplikowane niż narodowych ciał ustawodawczych, że jego kompetencje są wciąż mniejsze niż choćby polskiego Sejmu.

Jest jednak przeciwny zmienianiu tego stanu rzeczy. Bowiem – konstatuje autor – demokracja może funkcjonować wyłącznie oparta na poczuciu politycznej tożsamości (oznacza to – na narodzie). A z faktu, że polityczna tożsamość europejska nie istnieje, wyciąga wniosek, iż realna integracja europejska jest niemożliwa, a zdaje się sądzić, że również niewskazana.

Nie zgadzam się z Wildsteinem. Sadzę, że realna integracja jest możliwa, mimo braku europejskiej tożsamości politycznej. Bo to nie narody stworzyły państwa, tylko państwa stworzyły narody – ten truizm potwierdzi każdy historyk. Tożsamość europejska nie powstanie sama. Może być natomiast właśnie efektem europejskiej integracji, dłuższego bytowania Europejczyków w ramach jednej instytucji.

Integracja jest natomiast wskazana, gdyż – po prostu – w zglobalizowanym świecie rola małych i słabych graczy staje się coraz bardziej podrzędna. Żadne unijne państwo samodzielnie nie może nawet aspirować do roli równorzędnego partnera USA, Chin czy Rosji (niedługo pewnie również Indii i Brazylii), czy też którejkolwiek z międzynarodowych korporacji. Nawet Francja czy Niemcy. A Polska tym bardziej.

[i]Autor jest współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Był m.in. prezesem Polskiej Agencji Prasowej[/i]

Europejski spektakl pozorów” – tak Bronisław Wildstein określa Parlament Europejski. Dla publicysty PE jest „wielkim klubem towarzyskim”, którego jedyną realną kompetencją jest zatwierdzanie budżetu Unii. Wildstein sugeruje, że rola Parlamentu jest niewielka. Można wręcz odnieść wrażenie, iż uważa, że rola całej Unii jest niewiele większa niż PE.

Dziwi to w ustach wytrawnego publicysty. Bo już obecnie około trzech czwartych polskiego prawa (szacunek Jacka Saryusza-Wolskiego) jest związane z Brukselą, a ten eufemizm oznacza, iż około trzech czwartych prawa obowiązującego w Rzeczypospolitej jest co do kierunków, a często i co do szczegółowych rozwiązań, zdeterminowane przez unijne instytucje.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę