[b][link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/10/18/ue-czyli-uprowadzenie-europy/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]
W demokracji parlamentarnej każdy obywatel, który oddał głos na partię lewicową, liczy na to, że jego ulubione ugrupowanie zwycięży w wyborach i utworzy nowy rząd. Premier będzie z lewicy, minister spraw zagranicznych będzie z lewicy, szef MSW także.
Każdy obywatel, który zagłosował na partię prawicową, również liczy na to, że wsparta przez niego formacja wygra wybory i utworzy nowy, prawicowy rząd. Premier będzie z prawicy, szef dyplomacji również, minister gospodarki, kultury, zdrowia...
Zdarzają się oczywiście rządy mniejszościowe, rozmaite konstelacje, czasami tekę premiera czy ważnego resortu dostaje mniejszy koalicjant. Z grubsza wiadomo jednak, jakie są reguły gry, zasady tworzenia gabinetów, nominacji. Polityczne rozgrywki mogą być skomplikowane, ale rachuby są zazwyczaj proste. Przykład pierwszy z brzegu: po ogłoszeniu wyników wyborów do Bundestagu nikt nie miał wątpliwości, kto sformuje rząd i kto zostanie następnym kanclerzem Niemiec (czy raczej pozostanie na tym fotelu).
Tymczasem w Unii Europejskiej… Cóż, w Unii Europejskiej panują nieco inne porządki.