W tym roku przekonamy się na dobre, jak w praktyce funkcjonuje traktat lizboński i czy Polska będzie umiała znaleźć się wśród państw, które mają wpływ na najważniejsze decyzje polityki unijnej. A może potwierdzą się obawy, że rzeczywiste decyzje podejmowane będą w gronie dyrektoriatu – przywódców z Paryża, Berlina i Londynu? Przyszły rok pokaże, ile naprawdę znaczy władza przewodniczącego Unii Hermana van Rompuya i szefowej unijnej dyplomacji Catherine Ashton. Ciekawe, czy udowodnią oni, że nie są liderami malowanymi, czy też zderzą się ze szklanym sufitem oddzielającym ich od realnej władzy.
Rok 2009 był rokiem zapaści w polskiej polityce wschodniej. Na spójną politykę wobec Wschodu rząd Donalda Tuska nie ma i – zdaje się – nie chce mieć pomysłu. Faktycznych efektów tak reklamowanego przez ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego wschodniego wymiaru polityki unijnej na razie też nie widać.
Osłabienie pozycji prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki rozwiało nadzieje na mocną oś Warszawa – Kijów. Nałożyła się na to coraz ostrożniejsza polityka państw bałtyckich, które bez odpowiedzi pozostawiły sugestie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, aby koordynować działania państw wyczulonych na rosyjskie ciągoty neoimperialne.
W relacjach polsko-ukraińskich ważne będzie oczywiście także, kto zostanie nowym prezydentem Ukrainy – Julia Tymoszenko czy Wiktor Janukowycz (co wydaje się pewniejsze). Tak czy owak Ukraina się od nas oddala. W 2010 roku pewnie rzadziej będziemy się irytować kultem UPA, ale więcej niepokoić się będziemy wizją osuwania się Kijowa w ramiona Moskwy.
Zwłaszcza że da o sobie znać rozchwianie administracji Baracka Obamy w kwestii Europy Środkowej. Niedawne agresywne wypowiedzi premiera Władimira Putina przypomniały nam na przykład, że Rosja traktuje kwestię zwalczania tarczy antyrakietowej niezwykle serio. A co na to Waszyngton?