Jak kułak dusił lud

Nie ma w Europie drugiej takiej elity opiniotwórczej, która wykazywałaby podobną niechęć do poznania problemów własnej wsi – pisze socjolog

Publikacja: 27.01.2010 01:02

Barbara Fedyszak-Radziejowska

Barbara Fedyszak-Radziejowska

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

Deficyt budżetowy, migracje zarobkowe, wzrost bezrobocia, kłopoty NFZ skłaniają ekspertów do poszukiwania złotych środków i cudownych sposobów wyjścia z trudnej sytuacji. Jak zwykle w Polsce ich uwaga kieruje się w stronę wsi i rolników, wśród których – jak sądzą – ukrywają się miliardy złotych do wzięcia. Obok przysłowiowego KRUS, który wszedł już nawet do repertuaru kabaretów, solą w oku licznych komentatorów i ekspertów wydają się płatności bezpośrednie i unijne fundusze kierowane na wieś.

Leszek Balcerowicz („Rz” 12.12.2009 r.) na pytanie o to, gdzie marnują się publiczne pieniądze, odpowiada, że „w kompleksie funduszy, które trafiają na wieś. Trzeba sprawdzić, na ile niszczą one motywację i stwarzają pułapki socjalne”. Trzeba przyznać, że Balcerowicz jest konsekwentny i wierny swoim poglądom. Gdy był ministrem finansów przygotowującym Polskę do negocjacji z Unią Europejską, pisał w artykule „Racjonalnie o rolnictwie” („Rz” 18.03.1999 r.): „jeśli nasi rolnicy pójdą drogą antyrynkową (a tak będzie, gdy polski rząd będzie walczył o płatności bezpośrednie – BFR), to sukces okaże się pyrrusowym zwycięstwem rolników i otwartą klęską dla kraju”.

[srodtytul]Przełamywanie stereotypów[/srodtytul]

Ten rzadki w Europie, a specyficzny dla polskich elit sposób wspierania polskiego rządu w unijnych negocjacjach był w tamtym okresie bardzo popularny. Tytuły prasowe roiły się od dobrych rad udzielanych naszym negocjatorom: „Za dużo rolników”, „Upierać się tylko przy najważniejszym”, „Trzeba będzie się pogodzić z uzyskaniem tylko części dopłat”, „Nie tupać pod tą ścianą” itd.

Co ciekawe, także korzystny rezultat negocjacji nie spodobał się komentatorom: „Żebym nie była źle zrozumiana – ja chłopu nie zazdroszczę, niech sobie przepije 7 tysięcy rocznie, co mu z nieba spadły jak manna. A dlaczego inteligent nie dostanie nic? Bo inteligent jest jednym z najbardziej pomiatanych bytów w Polsce” – pisała 5 stycznia 2003 r. Krystyna Kofta w „Przeglądzie”. Podobnie oceniał je Bronisław Łagowski („Przegląd” 5.01. 2003 r.): „Gdyby na polskiej wsi zachowała się jakaś tradycja, jakiś obyczaj zasługujący na kultywowanie, gdyby istniały jakieś formy życia warte ochrony, przeniesienie tej polityki (WPR) do naszego kraju byłoby wprawdzie taką samą niedorzecznością jak na Zachodzie, ale miałoby także takie samo jak tam uzasadnienie socjalne i kulturalne. Tymczasem polska wieś nie jest taka biedna, jak się o niej pisze, nie reprezentuje obecnie niczego wartościowego pod względem obyczaju, kultury czy moralności. Przeciwnie, jest widownią moralnego rozkładu i lumpenproletaryzacji”.

W takiej atmosferze nie było i nadal nie jest łatwo o rozmowę o sprawach wsi. Konferencja „Wieś i rolnictwo w debacie publicznej: stereotypy, polityka, wiarygodność” organizowana dzisiaj przez Radę ds. Wsi i Rolnictwa przy prezydencie RP jest próbą przełamania stereotypów, które debatę o sytuacji

38 proc. Polaków mieszkających na wsi sprowadzają do ideologicznych, a nie merytorycznych dyskusji. A spraw, o których warto i trzeba rozmawiać, jest sporo – polityka rozwoju obszarów wiejskich, polityka regionalna, reformowanie KRUS, płatności bezpośrednie, przyszłość Wspólnej Polityki Rolnej w UE i stanowisko Polski w tej kwestii. Wszystkie są ważne dla III RP i nie dotyczą tylko rolników i mieszkańców wsi.

Tymczasem debata toczy się w atmosferze sporu, w którym obie strony przekonują się wzajemnie, że to ta druga kieruje się tylko politycznymi interesami. Jedni zarzucają „populistycznym” partiom uległość wobec elektoratu rolników o „niesłusznej mentalności” i „nieuzasadnionych roszczeniach”. Inni dostrzegają dokładnie taką samą polityczną interesowność „światłych” partii, które dyskredytując rolników i mieszkańców wsi, poszukują poparcia wielkomiejskich, młodych wyborców, przekonując ich, że „wygrana miasta z zacofaną wsią” jest racjonalnym i nowoczesnym sposobem rozwiązania polskich problemów.

Tymczasem sprawa jest znacznie poważniejsza. Zarówno reforma KRUS, jak i batalia o płatności bezpośrednie i przyszłość unijnej polityki rolnej to realne i merytorycznie trudne problemy, których rozwiązanie wymaga poczucia odpowiedzialności za całą wspólnotę

III RP. Nie ułatwia tego, niestety, sposób, w jaki się mówi i pisze o wsi i rolnictwie w mediach. Tradycja takiego traktowania wiejskiej i chłopskiej rzeczywistości jest znacznie dłuższa i bardziej zróżnicowana, niż to się wydaje dzisiejszym ideologom „chłopskiego balastu”.

[srodtytul]Zbędni chłopi[/srodtytul]

W „Myśli Narodowej” (nr 3/1936) pisano o chłopach: „Dół jest dołem i w życiu narodu pełni przede wszystkim funkcje biologiczne”. Dla marksistów chłopi byli „workiem kartofli” (Karol Marks), „apatią i potęgą bierną” (Fryderyk Engels), którą trzeba „wyrwać z izolacji i ogłupienia”, zaś program agrarny (Karl Kautsky) przewidywał „zabicie chłopskiej duszy” i umocnienie jej „proletariackiego” charakteru. Kiedy czyta się współczesne teksty o polskiej wsi, można odnieść wrażenie, że niewiele się w tej materii zmieniło.

Dobrym przykładem jest artykuł Cezarego Łazarewicza „Chłop w zaniku” („Polityka” nr 38/2008). Wiele w nim sformułowań, które w stosunku do innych grup społecznych wydałyby się, oględnie rzecz ujmując, mało stosowne, ale w stosunku do rolników wolno prawie wszystko. Autor w poważnym tekście publicystycznym o polskich chłopach pisze tak: „4 miliony zbędnych chłopów... Chłopi jako balast... Chłopi jako tykająca bomba społeczna... Chłopi muszą zniknąć... 10,5 miliona polskich chłopów wkrótce zniknie... Chłop to facet w gumofilcach stojący pod sklepem GS... Rolnicze niedobitki na wymarciu...”.

Nawet w tych kilku sformułowaniach tkwi merytoryczny błąd – dlaczego „ma zniknąć 10,5 miliona polskich chłopów”, jeśli GUS podaje, że w rolnictwie pracuje ich ok. 2,2 miliona?

Ta rozbieżność między uprzedzeniami autora a faktami jest równie widoczna w uroczym artykule Janusza Majcherka („Gazeta Wyborcza” 26.03.2009 r.) „Wsi zacofana, wsi niewesoła”. Liczba mieszkańców wsi (prawie 40 proc.) jest zdaniem Majcherka „zatrważająca”, chociaż nie jestem pewna, czy podobnie „zatrważa” go ekonomiczny tygrys UE, czyli Irlandia, z 39,6 proc. mieszkańcami wsi, podobnie Finlandia (39,1 proc.), Portugalia (44,4 proc.) czy Słowenia (49,2 proc.).

Autor wątpi w modernizację Polski przy „takiej zacofanej strukturze agrarnej i społecznej”. Martwi się, że społeczeństwo utrzymuje „tę wiejską ludność przez liczne transfery dochodowe i socjalne”, z których najbardziej spektakularną jest „osławiony i nienaruszalny KRUS”. Co gorsza, te transfery zwiększyła integracja z UE, „do pieniędzy płynących z kasy Unii na dopłaty bezpośrednie polski budżet dokłada wielomiliardowe kwoty”. Tym samym „utrwala się zacofana struktura agrarna i społeczna. Od 1989 roku odsetek ludności wiejskiej ani drgnął”.

[srodtytul]Wieś, czyli awans[/srodtytul]

To doprawdy straszne. Co zdanie, to błąd. Przepraszam redaktora Majcherka, ale odsetek ludności wiejskiej jest, a w zasadzie był – stabilny od 1980 (a nie 1989) roku, w ostatnich latach drgnął, ale w innym niż pożądany przez redaktora Majcherka kierunku, z miasta na wieś przeniosło się ponad 30 tysięcy Polaków. Prognozy demograficzne przewidują kontynuację tej nowej tendencji. Dlaczego?

Bo miejskie elity przenoszą się do podmiejskich wsi w ramach społecznego awansu, modernizacja ma także takie oblicze. Rośnie też odsetek respondentów, którzy wybraliby wieś jako preferowane miejsce zamieszkania. Dzieci rodzą się częściej na wsi niż w mieście.

I nie tylko elity, lecz także mniej zamożni Polacy nieco częściej (po akcesji) niż dawniej wolą wieś. Odpowiedź na pytanie dlaczego jest prosta, z biedą łatwiej poradzić sobie na wsi. Własny dom i ziemia, nawet w sytuacji niedostatku, dają większe poczucie bezpieczeństwa, bieda jest mniej dotkliwa i mniej upokarzająca.

Dodajmy uwagę do płatności bezpośrednich, do których „dopłaca polski budżet”. Dopłacanie to m.in. nasza obowiązkowa składka do wspólnotowego budżetu Unii. Od 1 maja 2004 r. do 31 grudnia 2008 r. wyniosła ona rzeczywiście sporo – 12,4 mld euro, ale zapłacilibyśmy ją także wtedy, gdyby te miliardy euro nie popłynęły do polskich, lecz tylko do unijnych rolników. Dodajmy, że w tym samym czasie polscy rolnicy otrzymali z Unii 8,5 mld euro, zaś łącznie z tymi środkami całe unijne wsparcie dla Polski wyniosło 26,5 mld euro. Czy rzeczywiście byłoby bardziej nowocześnie i postępowo, gdyby płacone przez nas euro wspierało wyłącznie rolników starej Unii?

Kolejne sprostowanie dotyczy stagnacji struktury agrarnej. Średnia powierzchnia gospodarstwa rolnego wzrosła po akcesji z 8 ha do 10 ha, zaś odsetek wiejskich gospodarstw domowych posiadających użytki rolne spadł między 2002 a 2007 rokiem z ponad 50 proc. do

31 proc. Już tylko co trzecie wiejskie gospodarstwo domowe ma rolniczy charakter. Tymczasem przed akcesją, między 1999 a 2002 rokiem, ten spadek wynosił tylko 1 punkt procentowy (z 52 do 51 proc.).

Dzisiaj nie ma wątpliwości – niezależnie od tego, co myślimy o unijnej polityce rolnej – transformacja na polskiej wsi zaczęła się w 2004 roku i jest to także data początku upragnionego przez licznych agrofobicznych komentatorów „procesu modernizacji wsi”.

[srodtytul]Przez Brukselę do Polski[/srodtytul]

Polska wieś zaczęła po 2004 roku swój powrót przez Brukselę do Polski. Widać to w zmianie postaw i opinii mieszkańców wsi, we wzroście optymizmu rolników, chociaż niekoniecznie, w głoszonym przez wszystkie gazety oszałamiającym wzroście rolniczych dochodów. Te, w związku z rosnącymi kosztami produkcji, chociaż zdecydowanie poprawiły sytuację dochodową rolników, nie przesunęły ich na wyższą pozycję w strukturze dochodów mieszkańców wsi.

Przed akcesją rolnicy zajmowali pozycję „powyżej” wiejskich bezrobotnych i „poniżej robotników niewykwalifikowanych”, po akcesji rolnicy zrównali się z wiejskimi „robotnikami wykwalifikowanymi”. Dzisiaj najbardziej zamożne są te gospodarstwa domowe, które łączą rolnictwo z prowadzeniem firmy, pracą nauczyciela, specjalisty czy robotnika wykwalifikowanego. Przeciwnikom KRUS warto wyjaśnić, że te grupy są ubezpieczone w ZUS i nie uważają się za rolników. One dorabiają w rolnictwie, bo gdzie można na wsi dorabiać do pensji, jak nie w gospodarstwie.

Mam wrażenie, że nie ma w Europie drugiego takiego kraju, w którym pisze się o milionach własnych obywateli językiem wykluczenia i marginalizacji. Nie ma też drugiej europejskiej elity opiniotwórczej, która wykazywałaby taki brak zrozumienia dla sensu unijnej polityki rolnej i taką niechęć do poznania problemów swojej własnej wsi. Można w polskiej prasie spokojnie napisać: „za emerytury rolnicze udzielone przez Gierka... płacą podatnicy, którzy byli wtedy dziećmi” („Rz”, 5.10. 2009 r.), i nikt nie zauważy błędu. A przecież KRUS powstał w styczniu 1991 r. powołany ustawą z grudnia 1990 roku przez rząd Tadeusza Mazowieckiego, którego ministrem finansów był Leszek Balcerowicz.

To wtedy „upadające zakłady – wielkie budowy socjalizmu” zwalniały w pierwszej kolejności dwuzawodowców (ponad 600 tysięcy), czyli chłoporobotników, którzy wracając do swoich gospodarstw, powiększali liczbę „zbędnych w rolnictwie”. Nie było to rozsądne, ale zapewne konieczne, bo wracając na wieś, zwalniali budżet z konieczności płacenia im zasiłków dla bezrobotnych.

Nasza „niekorzystna struktura agrarna” to także dziecko nonsensownej komunistycznej reformy PKWN, która zlikwidowała majątki ziemiańskie i powołała do życia ponad milion gospodarstw do 5 ha. Tym samym średnia powierzchnia gospodarstwa rolnego wzrosła z przedwojennych 5 ha do powojennych 5,2 (!) ha.

Wiem, że nic tak nie nudzi czytelnika jak fakty o rolnictwie i polskiej wsi. Ale nie widzę innego sposobu budowania wspólnoty Polaków zdolnych do podmiotowości, do rozwoju społeczno-gospodarczego, do modernizacji (tak kochanej przez postępowców) niż poznanie naszych prawdziwych, a nie medialnych trudności z wychodzeniem z komunizmu.

[srodtytul]Biedne rolnictwo to biedny kraj[/srodtytul]

Warto pamiętać, że unijna polityka rolna, która zbudowała efektywne europejskie rolnictwo i zamożną europejską wieś, sięga traktatów rzymskich (1958 r.). Bez podobnej polityki pozostaniemy krajem biednego rolnictwa i biednej wsi, a więc krajem po prostu biednym. Jestem głęboko przekonana, że idiotyczne stereotypy, obrażające mieszkańców wsi i rolników, marginalizujące ich rolę w polskiej historii (jak głupiutka uwaga Władysława Frasyniuka o chłopach częściej dobijających powstańców niż biorących udział w walce o wolność) są zarówno w debacie publicznej, jak i w rozwiązywaniu problemów naszą najpoważniejsza barierą. Znacznie poważniejszą niż tzw. mentalność, chociaż jeśli opinia o roli mentalności miałaby dotyczyć elit, to mogłabym się z nią, niestety, zgodzić.

[ramka][srodtytul]O wsi w Belwederze[/srodtytul]

Czy rolnictwo należy do polskiej racji stanu? – między innymi na to pytanie będą się starali odpowiedzieć uczestnicy konferencji „Wieś i rolnictwo w debacie publicznej: stereotypy, polityka, wiarygodność”, która odbędzie się dziś w Belwederze. Zastanowią się oni nad źródłami uprzedzeń wobec wsi i jej mieszkańców, zajmą się też problemem zbiorowej niepamięci o roli chłopów w tradycji patriotycznej i solidarnościowej. Inicjatorką spotkania jest dr Barbara Fedyszak-Radziejowska z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, a wezmą w nim udział m.in.: prof. Antoni Dudek z Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ, socjolog i politolog dr Tomasz Żukowski, doradca prezydenta, oraz publicyści „Rz” Rafał Ziemkiewicz i Bronisław Wildstein.Patronat prasowy nad konferencją objęła „Rzecz- pospolita”.

[i]—marf[/i][/ramka]

[i]Autorka jest doktorem socjologii z Polskiej Akademii Nauk

Tytuł pochodzi z elementarza dla Polaków obowiązującego na sowieckiej Marchlewszczyznie w latach 30., cyt. z artykułu G. Górnego w „Rzeczpospolitej” z 7 stycznia 2001 r.[/i]

Deficyt budżetowy, migracje zarobkowe, wzrost bezrobocia, kłopoty NFZ skłaniają ekspertów do poszukiwania złotych środków i cudownych sposobów wyjścia z trudnej sytuacji. Jak zwykle w Polsce ich uwaga kieruje się w stronę wsi i rolników, wśród których – jak sądzą – ukrywają się miliardy złotych do wzięcia. Obok przysłowiowego KRUS, który wszedł już nawet do repertuaru kabaretów, solą w oku licznych komentatorów i ekspertów wydają się płatności bezpośrednie i unijne fundusze kierowane na wieś.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?