Zablokowana dyskusja o katastrofie

Medialny chór wychwala rząd Tuska za przejęcie roli petenta i ustępstwa wobec Rosji w sprawie katastrofy smoleńskiej

Aktualizacja: 23.02.2023 00:20 Publikacja: 20.05.2010 19:00

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Wezwanie, aby nie używać tragedii smoleńskiej w wyborach, brzmi rozsądnie. Zastanawiając się jednak nad jego znaczeniem, szybko się orientujemy, że chodzi o to, aby wyjąć działanie rządu w tej sprawie spod kontroli i osądu publicznego. Reakcja władz na najbardziej dramatyczne wydarzenie 20-lecia wolnej Polski ma się stać tematem tabu.

W rzeczywistości, zgodnie z kanonami demokracji, uznać ją trzeba za główny egzamin rządzących, a jej wynik powinien zadecydować o ich dalszych politycznych losach. Tymczasem rząd i usłużni dziennikarze próbują wątpliwości wobec jego postawy pokazać jako naruszenie polskiej racji stanu, a krytykę przedstawić jako dokonywaną na zlecenie opozycji zbrodnię obrazy majestatu. Wynika z tego, że mamy władzę doskonałą, która postąpiła w jedyny dopuszczalny sposób, a dyskusja na ten temat jest niedopuszczalna.

Fakt, że tego typu interpretacja została szeroko narzucona społeczeństwu, świadczy o tym, z jakimi problemami boryka się polska demokracja. W sporej mierze skuteczna blokada debaty pokazuje, jakie trudności napotyka w naszym kraju wolność słowa i jak kiepski jest stan większości naszych mediów.

Uznanie postawy rządu wobec katastrofy za niezadowalającą jest bowiem najłagodniejszą oceną, jaką można mu wystawić.

Zredukowana suwerenność

Polski rząd przekazał badanie katastrofy stronie rosyjskiej. Nie podjął żadnego wysiłku, aby stać się partnerem, i wybrał rolę pokornego petenta. Swoje postępowanie oparł na konwencji chicagowskiej z 1944 roku dotyczącej wypadków lotnictwa cywilnego. Tłumaczenia premiera, jakoby była to konwencja optymalna z naszego punktu widzenia, nie są poparte żadnym uzasadnieniem.W innych wypowiedziach pojawia się tłumaczenie, że to po prostu Rosjanie dokonali tego wyboru, a rząd polski przyjął go bez zastrzeżeń. Dość jednoznacznie oznajmił to pułkownik Edmund Klich, który był pierwszym szefem polskiego zespołu uczestniczącego w badaniu przyczyn katastrofy.

Prawnicy, również z profesorskimi tytułami, którzy wprowadzają Polaków w błąd, twierdząc, że sprawa jest rozstrzygnięta przez międzynarodowe prawo, pełnią rolę zwykłych propagandzistów. Co więcej, władze nie próbowały nawet wykorzystać możliwości, jakie daje konwencja z Chicago.

Oto pierwsze zastrzeżenia do działań rządu:

1) Katastrofa była wydarzeniem bez precedensu i jako taka wymaga szczególnego podejścia. Nie istnieje żadne ogólne prawo, które ujmowałoby takie wydarzenie. Wobec bezprecedensowych wypadków stosuje się rozwiązania specjalne.

2) Tupolew z prezydentem i polskimi dygnitarzami na pokładzie był samolotem wojskowym, a więc stosowanie wobec niego konwencji o lotnictwie cywilnym jest niewłaściwe.

3) Konwencja z Chicago przewiduje możliwość przejęcia śledztwa przez kraj będący właścicielem samolotu. Władze polskie nie próbowały skorzystać z tej możliwości. Dlaczego?

Wynika z tego, że rząd polski świadomie dokonał ograniczenia naszej państwowej suwerenności, oddając badanie nagłej śmierci polskich najwyższych dostojników w ręce ościennego mocarstwa, które dąży do – co najmniej – ograniczenia polskiej niezależności w sferze polityki międzynarodowej.

Nie są to arbitralne oceny, ale formułowane przez stronę rosyjską postulaty. Rosjanie mówią wprost o konieczności "finlandyzacji limitrofu". Limitrof to pojęcie określające przygraniczne kraje rosyjskie. Finlandia w czasie istnienia ZSRR, choć była państwem demokratycznym, miała zasadniczo ograniczoną niezależność w polityce zagranicznej.

Rosjanie usiłują wpływać na uczestnictwo Polski w międzynarodowych sojuszach i inicjatywach obronnych. Są to próby redukcji naszej suwerenności.

Pochwała rosyjskiego śledztwa

Miesiąc po katastrofie "Rzeczpospolita" ujawniła, że istnieje zawarte w 1993 roku porozumienie między Polską a Rosją, które reguluje sprawę katastrof samolotów wojskowych i uprawnia stronę polską do uczestnictwa na partnerskich zasadach w badaniu ich przyczyn. Dlaczego nie odwołaliśmy się do tej normy prawnej, jaką jest porozumienie między państwami?Od rządu właściwie nie otrzymaliśmy wyjaśnień. Deklaracja, że konwencja z Chicago lepiej precyzuje te sprawy, nie brzmi poważnie. Umowa między Polską a Rosją tworzy podstawę dla budowy wspólnej komisji, w której obie strony mają takie same prawa i która konkretne sprawy będzie ustalała w trakcie wspólnych prac. Co jeszcze trzeba uszczegóławiać? Przecież nie wyniki śledztwa. Umowy między państwami służą precyzowaniu relacji ogólnie ujętych w międzynarodowych normach. I taki charakter miało owo polsko-rosyjskie porozumienie.

Rząd Polski nie poinformował o nim obywateli. Można przypuszczać, że premier nie został o nim powiadomiony, gdy w dzień wypadku leciał do Rosji. Gdyby tak było w istocie, byłaby to kompromitacja jego służb, a więc i jego samego. Jeśli wiedział o układzie i nie tylko nie próbował z niego korzystać, ale nawet nie ujawnił Polakom jego istnienia, to sprawa byłaby jeszcze poważniejsza. Gdyby nie "Rzeczpospolita", Polacy nie wiedzieliby nawet, że istnieje norma prawna, która w sposób korzystny dla naszego kraju reguluje sprawę badania katastrofy samolotu, w której zginął prezydent i najważniejsze osoby w państwie.

Podstawową sprawą jest podporządkowanie się rządu polskiego decyzjom ościennego państwa w kwestii niezwykle dla naszego kraju istotnej. Moskwie zależy przecież na tym, aby ukryć wszelkie niedociągnięcia, do jakich mogło dojść z jej strony, gdyż do odpowiedzialności za nie należałoby pociągnąć państwo rosyjskie. Świadomie nie podnoszę skrajnej wersji zamachu, której, acz mało prawdopodobnej, jednak a priori nie powinno się wykluczać.

W każdym razie doskonale wiemy, że nie można mieć zaufania do bezstronności rosyjskiego śledztwa i wymiaru sprawiedliwości. Wiemy już zresztą o licznych jego błędach i niedociągnięciach, z czego najbardziej widocznym był brak zabezpieczenia miejsca katastrofy. Tymczasem władze polskie, które pośrednio ponoszą za to odpowiedzialność, wychwalają rosyjskie działania.

Gdyby opinia publiczna, a więc i media, funkcjonowała w Polsce należycie (czyli choćby podobnie jak w demokratycznych krajach Zachodu), za takie zachowanie rząd zostałby pociągnięty do politycznej odpowiedzialności. W Polsce zwarty medialny front propagandy prorządowej osłonił władze przed tego typu konsekwencjami i rozmył sprawę.

Wizerunek kosztem polityki

Wydaje się, że na postawę rządu Donalda Tuska wobec katastrofy smoleńskiej światło rzuca całość jego podejścia do polityki międzynarodowej. Traktowana była ona jako przedłużenie wizerunkowej polityki wewnętrznej. Nie chodziło więc o to, aby załatwiać sprawy podstawowe dla naszego kraju, ale aby sprzedać obywatelom miłą opowieść o harmonijnych stosunkach międzynarodowych, w którą tak bardzo wszyscy chcielibyśmy uwierzyć. Owo "postpolityczne", wizerunkowe działanie polega na wmawianiu obywatelom, że wszelkie konflikty były efektem złej postawy poprzedników i rywali Donalda Tuska, są więc do uniknięcia.Sęk w tym, że ów postpolityczny rząd działa w otoczeniu bardzo politycznym, a przywódcy innych państw gesty pochwalne wykonują w zamian za realne polityczne ustępstwa z naszej strony. Odnosi się to zwłaszcza do Rosji Putina, której neoimperialna polityka w ogóle nie jest ukrywana. Można więc zadać pytanie: czy oddaliśmy śledztwo w najważniejszej dla Polski sprawie za mało znaczące gesty Moskwy? Można się obawiać, że tak, gdyż przez rząd i jego medialnych propagandzistów są one sprzedawane jako wielki przełom w stosunkach polskorosyjskich.

"Gazeta Wyborcza" ogłasza, że putinowska Rosja ofiarowała nam szansę jedyną na setki lat. Musimy więc iść na każde ustępstwo, aby jej nie zmarnować. W żadnym wypadku nie wolno nam – twierdzi "Wyborcza" – żądać partnerskiego traktowania w badaniu katastrofy ani domagać się czegokolwiek, gdyż możemy "przeciągnąć strunę".

Postawa taka to zwyczajna mentalna finlandyzacja, za którą postępuje finlandyzacja realna, czyli redukcja naszego samostanowienia. Okazuje się bowiem – i to jest największy paradoks – że za zredukowanie się do roli petenta i wszelkie możliwe ustępstwa wobec Rosji w kwestii smoleńskiej katastrofy rząd polski jest wychwalany pod niebiosa przez główny chór medialny w Polsce.

Skazani na status wasala?

Jedynym realnym gestem wobec Polski ze strony Moskwy było stwierdzenie przez Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa, że masakra katyńska została dokonana na rozkaz Stalina. Nie jest to szczególna rewelacja ani przełom nawet w tej kwestii. Władze rosyjskie nie odtajniły żadnych utajnionych dokumentów katyńskich. Nie odtajniły postanowienia o umorzeniu śledztwa z 2003 roku. Nie zaczęły inaczej traktować członków rodzin katyńskich. Nie zmieniły swojego aroganckiego stanowiska wobec Polski w strasburskim Trybunale Praw Człowieka – wciąż więc właściwie nie wiadomo, czy polscy oficerowie zostali w ogóle zamordowani.Taka jest oficjalna postawa rosyjskich władz. Być może skłonne byłyby one pójść na dalsze ustępstwa. Okazało się jednak, że nie muszą, gdyż Polacy – czyli rząd i media – są zachwyceni tym, co jest. A pamiętajmy, że sprawa Katynia jest ważna, ale z pewnością nie najważniejsza w relacjach polsko-rosyjskich.

W podtekście wypowiedzi władz Polski – czasami formułowanych wprost – pojawia się tłumaczenie, że nic więcej od Rosji nie moglibyśmy uzyskać. Nie było szans, aby śledztwo w sprawie katastrofy zostało nam przekazane ani nawet abyśmy uzyskali w nim bardziej partnerski status. Należy więc robić dobrą minę do złej gry.

Otóż jest to polityka najgorsza z możliwych. Jak napisał jeden z internautów, niezgoda na przejęcie śledztwa przez Rosję nie jest równoznaczna z wypowiedzeniem jej wojny. Jeśli boimy się odwoływać do przysługujących nam międzynarodowych norm prawnych, to na własne życzenie skazujemy się na status wasalny. Moskwa z pewnością potrafi to wykorzystać.

Apel do międzynarodowych obyczajów i norm prawnych jest najłagodniejszą formą rewindykacji swojej niezależnej pozycji. Jeśli boimy się to zrobić, sami pozbawiamy się niezależności. Ograniczenie suwerenności jest najpoważniejszym zarzutem, jaki można sformułować wobec rządu w konsekwencji tragedii smoleńskiej. W tym kontekście blednie poważny w innych warunkach zarzut łamania prawa. Chodzi o złamanie ustawy o prawie lotniczym przez rozporządzenie szefa MON, na mocy którego powołana została komisja do badania katastrofy z ministrem spraw wewnętrznych na czele. Innymi słowy: minister swoją decyzją zawiesił funkcjonowanie prawa.

Czego powinniśmy żądać

Inne tabu to badanie wydarzeń, które poprzedzały katastrofę w Smoleńsku. Do tak niezwykłego zdarzenia doprowadzić może jedynie specyficzny zbieg okoliczności. Jeśli uznajemy je za wypadek, to tym bardziej należy zbadać, co doprowadziło do czegoś, co nigdy wcześniej i nigdzie indziej się nie zdarzało. I oczywiście należy wskazać odpowiedzialnych, których działania lub zaniechania przyczyniły się do tej tragedii.Pisaliśmy wielokrotnie o nieporządkach w MON przekładających się na błędy w szkoleniu lotników. Najpoważniejszy zarzut dotyczy jednak uczestnictwa strony polskiej w grze rosyjskiej, której celem było rozgrywanie premiera Polski przeciw prezydentowi w celu zdezawuowania tego drugiego. Po deklaracji prezydenta Kaczyńskiego o jego wizycie na grobach pomordowanych w 70. rocznicę zbrodni katyńskiej premier Putin zaprosił do Katynia premiera Tuska. Rozpoczęły się też zabiegi, aby prezydent Polski w Katyniu się nie pojawił. W efekcie ustalone zostały dwie uroczystości, a zgłoszona przez Kancelarię Prezydenta oficjalna wizyta przestała być oficjalną, co wiązało się z rezygnacją ze szczególnych środków ostrożności, jakie są podejmowane przy tego typu oficjalnych wizytach. Należy pamiętać, że za obsługę wizyty prezydenta w całości odpowiada MSZ.

Jako obywatele mamy obowiązek żądać, aby rząd wyjaśnił wszystkie te kwestie. Mamy obowiązek domagać się, aby stały się one istotnym tematem kampanii prezydenckiej. Takie niezwykłe i tragiczne wydarzenia są testem na funkcjonowanie państwa i jego rządu. Mamy prawo wymagać od opozycji i wszystkich polityków, aby podjęli te tematy. Powinniśmy także sprawdzić, czy w tej sytuacji dziennikarze zachowują się jak rzecznicy społeczeństwa czy propagandyści rządu.

Wezwanie, aby nie używać tragedii smoleńskiej w wyborach, brzmi rozsądnie. Zastanawiając się jednak nad jego znaczeniem, szybko się orientujemy, że chodzi o to, aby wyjąć działanie rządu w tej sprawie spod kontroli i osądu publicznego. Reakcja władz na najbardziej dramatyczne wydarzenie 20-lecia wolnej Polski ma się stać tematem tabu.

W rzeczywistości, zgodnie z kanonami demokracji, uznać ją trzeba za główny egzamin rządzących, a jej wynik powinien zadecydować o ich dalszych politycznych losach. Tymczasem rząd i usłużni dziennikarze próbują wątpliwości wobec jego postawy pokazać jako naruszenie polskiej racji stanu, a krytykę przedstawić jako dokonywaną na zlecenie opozycji zbrodnię obrazy majestatu. Wynika z tego, że mamy władzę doskonałą, która postąpiła w jedyny dopuszczalny sposób, a dyskusja na ten temat jest niedopuszczalna.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Waga nieważnych wyborów
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?