Może gdybym tu siedział cały czas i bombardowany był jak inni rządową propagandą dzień po dniu (o błogosławiony… a, już to pisałem) użyłbym jakiegoś mniej kategorycznego stwierdzenia. Ale chwila oddalenia wyostrza obraz. Wyjechałem na urlop mając jeszcze w oczach Tuska, jak miesiącami rozsnuwał przed Polakami miraże „dobrych zmian”, które przyniesie oddanie całej władzy nad państwem w ręce jego sitwy. Czy ktoś to jeszcze pamięta? Wielkie reformy, do których Platforma pali się od lat, wreszcie ruszą, groza zawalenia się finansów publicznych, o której mówią od lat wszyscy eksperci i przed którą coraz wyraźniej przestrzegają Polskę instytucje międzynarodowe, wreszcie zostanie zażegnana, a to dzięki Zgodzie, jaka zapanuje pomiędzy rządem a prezydentem po długo oczekiwanym odebraniu opozycji ostatniej możliwości wpływu na bieg spraw – prezydenckiego weta.
Nie jestem tak głupi, żebym choć przez moment wierzył, iż Tusk rzeczywiście rozpocznie jakiekolwiek reformy. Choć, przyznam, nie spodziewałem się też, że zupełnie otwarcie powie, iż nie ma najmniejszego zamiaru ich podejmować, i że zrobi to tak szybko, po kilku zaledwie tygodniach. Nie jestem więc specjalnie zaskoczony, a nawet odczułem, słuchając słów premiera, coś w rodzaju podziwu. Podziwu, że można kota ogonem wykręcać z taką swadą i tak bezczelnie.
Jak bowiem odniósł się nasz ukochany przywódca do własnych zapowiedzi z ostatnich miesięcy? Bez cienia zażenowania, bez jednego drgnienia głosu oznajmił, że owe „dobre zmiany”, owe „wielkie reformy”, byłyby skrajnością. Skrajnością! Jedną z dwóch – drugą byłby brak reform. A on wymyślił „drogę środka”, co, jak wiadomo, dla umysłów prostych od razu brzmi fajnie, są one albowiem tresowane w ludowej mądrości „prawda zawsze leży pośrodku”.
Byłoby więc, snuł nasz narodowy uwodziciel, skrajnością reformować, tak jak byłoby skrajnością nie reformować. Jeśli nie reformować, to państwo się zawali, więc źle. Ale jeśli popaść w drugą skrajność, i reformować, to się wyborcy od nas odwrócą i władzunię stracimy, a to byłoby wszak dla państwa tragedią jeszcze gorszą. Więc będziemy „drogą środka” – reformować tylko troszkę. Częściowe reformy, nowa nowość. Coś jak częściowy poród.
Mówiąc inaczej ? jak statek ma w dnie dziurę, przez którą wali woda, to można nic nie robić, i to skrajność, i można ją zatkać, i to też skrajność, a można próbować ją po cichutku przytkać starymi gaciami, i to właśnie, według premiera, jest rozwiązanie optymalne, bo statek będzie wodę nabierać trochę wolniej, a krzątanina przy dziurze nie zakłóci beztroski na pokładach pasażerskich.