Flis-Kuczyńska: Kaczyński chce wzniecić bunt

Prezydent nie zdecydował się użyć policji. Mam wrażenie, że PiS jest zawiedziony, że oczekiwano dramatu, na przykład złamania ręki starszej kobiecie, żeby rzucić rozeźlonych ludzi na pałac jak na Bastylię – twierdzi publicystka

Publikacja: 06.08.2010 01:52

Halina Flis-Kuczyńska

Halina Flis-Kuczyńska

Foto: archiwum prywatne

Red

Artykuł Piotra Skwiecińskiego „Abdykacja, a nie rokosz” z wtorkowej „Rzeczypospolitej” został napisany zapewne przed odezwą PiS w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Do tego momentu jeszcze można by, choć z trudem, uwierzyć w uzasadnienie poglądu autora, że postępowanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego od chwili przegrania wyborów prezydenckich jest rodzajem abdykacji. Że nie zdobycie władzy jest dziś nadrzędnym celem tego polityka, ale walka o prawdę, o danie tej prawdzie świadectwa, jak dawała świadectwo prawdzie opozycja demokratyczna przed przełomem 1989 roku.

Takie porównanie jest chybione. Opozycja demokratyczna w Polsce, i wszyscy w niej uczestniczący bądź ją wspierający, mieli doświadczenie płynące z obserwacji kolejnych ekip rządzących Polską. Kolejne dekady przynosiły ustępstwa władzy, lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte lżejsze były od lat pięćdziesiątych. Wiadome się stało, że opierając się władzy, można było uzyskać kolejne ustępstwa, jednak myślenie o przejęciu tej władzy nie wydawało się w ogóle realistyczne, dopóki stał za nią potężny Związek Radziecki ze swoimi garnizonami w całej Europie, aż po Berlin.

Opozycja demokratyczna pracowała częściowo dla siebie, żeby żyć w lepszym kraju, ale głównie dla przyszłych pokoleń, które żyć będą, gdy marzenie o wolnej Polsce będzie się mogło urzeczywistnić, a imperium radzieckie, jak każde imperium w historii, kiedyś osłabnie i się rozpadnie. To „kiedyś” było melodią nieokreślonej przyszłości.

[srodtytul]Podżeganie do nieposłuszeństwa[/srodtytul]

Nie można tego porównywać z sytuacją Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Działają w demokratycznym kraju, w którym barier systemowych nie ma. Przepustką do władzy są wybory parlamentarne. Wystarczy je wygrać, czyli przekonać wyborców, że się jest dla nich alternatywą najlepszą. Raz, w 2005 roku, się udało. Dlaczego nie miałoby się udać po raz drugi? Byleby przedstawić siebie w świetle jak najlepszym, a zaostrzyć sposób pokazywania konkurentów politycznych, zarzucając im na każdym kroku błędy, pomyłki, zaniechania i złą wolę. Przedstawiając rządzących dziś Polską jako nie tylko leni i nieudaczników, ale zdrajców posłusznych woli obcych potęg, szczególnie Rosji.

[wyimek]Polityk, któremu zależałoby na dobru państwa, zgodnie ze swoim hasłem wyborczym „Polska jest najważniejsza”, nie posuwałby się do metod podburzania obywateli[/wyimek]

Jak przedstawiać się samemu? Postać umiarkowanego męża stanu, przyjaznego Rosji, życzliwego ludziom, choć przyciągnęła sporą grupę wyborców, prezydenckiego fotela nie zapewniła. Jarosław Kaczyński już w wieczór wyborczy odstawił do lamusa jako nieskuteczne łagodne maski i życzliwe słowa, mówiąc w sztabie do pisowskich mężów zaufania w komisjach wyborczych „nic nie jest jeszcze pewne, bądźcie czujni”. To znaczy patrzcie dobrze komisjom wyborczym na ręce, bo mogą nas chcieć oszukać przy liczeniu głosów.

Polityk, któremu zależałoby istotnie na dobru tego państwa, zgodnie ze swoim hasłem wyborczym „Polska jest najważniejsza”, nie posuwałby się do metod podburzania obywateli. On jednak stosował je cały czas, także w czasie kampanii wyborczej. Nie personalnie jako on, Jarosław Kaczyński, ale dając poklask głosicielom spiskowych teorii katastrofy smoleńskiej, pod pretekstem, że nie ma wpływu na to, co mówią sobie ludzie na ulicach, wiedząc przy tym doskonale, że ma wpływ, i to ogromny, jako najbliższy krewny zmarłego prezydenta i polityk. Wie, że nie sprzeciwiając się takim teoriom ani jednym słowem, utwierdza ich głosicieli, a swoich politycznych zwolenników.

Uznał Jarosław Kaczyński, że obrzydzanie i wyszydzanie rządu już nie wystarcza. Aby móc przejąć władzę i samemu kształtować ten kraj, skoro przegrało się kolejne wybory, trzeba wzniecić bunt.

Czymże innym niż początkiem buntu był gest w Sejmie, kiedy PiS dało do zrozumienia, że nie akceptuje demokratycznego wyboru Bronisława Komorowskiego na prezydenta? Czymże wreszcie jest utwierdzanie w nienawiści i podżeganie do nieposłuszeństwa wobec prawa „obrońców krzyża” z Krakowskiego Przedmieścia?

A ostatnio doszło do tego stworzenie ruchu przeciwko podatkom.

[srodtytul]Gotowi do przelania krwi[/srodtytul]

Nie można tego nazwać abdykacją. Przeciwnie, jest to nawoływanie do rokoszu. Chętnych do podjęcia takiej zabawy – od szczerych, choć łatwowiernych patriotów, po politycznych warchołów – nigdy w Polsce nie brakowało.

Odezwa do broniących krzyża i obecność dwojga posłów PiS wśród nich w momencie przewidzianym na przeniesienie świadczy o tym wyraźnie. I o czymś jeszcze gorszym. O tym, że oczekiwano usunięcia krzyża siłą, „obrońcy” wszak deklarowali, że byli przygotowani do przelania krwi w jego obronie.

Prezydent nie zdecydował się użyć policji. Wycofał się. Można powiedzieć, że niedobrze zrobił, bo teraz „obrońcy” triumfują. Nie wiem. Mam wrażenie, że PiS jest zawiedzione, że oczekiwano dramatu, pobicia kogoś, jakiegoś złamania ręki starszej kobiecie albo czegoś podobnego, żeby rzucić rozeźlonych ludzi na pałac jak na Bastylię.

Nic z tego. Państwo jest na tyle silne, że może pozwolić sobie na wycofanie się z akcji, na poczekanie do lepszego sposobu albo lepszego przygotowania samego przeniesienia, w imię dobra i bezpieczeństwa zgromadzonych na ulicy.

Otwiera to nowy rozdział w tej politycznej awanturze. PiS rozgrzało nastroje i doprowadziło do naruszenia jednocześnie powagi Kościoła i państwa. Nie mówiąc o tym, że naruszono po raz kolejny spokój rodzin osób zmarłych w katastrofie, bo o to Jarosławowi Kaczyńskiemu wyraźnie chodzi najmniej.

Jeżeli do wczoraj Kościół nie był stroną w tej sprawie, tylko pomocnikiem w godzeniu zwaśnionych stron, to teraz już sam tą stroną jest. Na Krakowskim Przedmieściu znieważono krzyż, używając go do walki politycznej, i obrażono duchownych. Okazano sprzeciw państwu. Teraz i Kościół, i rząd muszą zareagować. Państwo nie może stać nierządem. Jarosław Kaczyński doprowadził do rokoszu. Musi zostać stanowczo powstrzymany.

[i]Autorka jest dziennikarką i tłumaczką, publikuje m.in. w „Gazecie Wyborczej”[/i]

[ramka][srodtytul]Pisał w opiniach[/srodtytul]

[b]Piotr Skwieciński[/b]

Abdykacja, nie rokoszJarosław Kaczyński zaczął w ostatnich dniach potwierdzać wizję rzeczywistości, przed żyrowaniem której dotąd się powstrzymywał. Wizję lansowaną przez pisowskich radykałów i niektórych sympatyzujących z tą partią radykalnie konserwatywnych intelektualistów.

Artykuł Piotra Skwiecińskiego „Abdykacja, a nie rokosz” z wtorkowej „Rzeczypospolitej” został napisany zapewne przed odezwą PiS w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Do tego momentu jeszcze można by, choć z trudem, uwierzyć w uzasadnienie poglądu autora, że postępowanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego od chwili przegrania wyborów prezydenckich jest rodzajem abdykacji. Że nie zdobycie władzy jest dziś nadrzędnym celem tego polityka, ale walka o prawdę, o danie tej prawdzie świadectwa, jak dawała świadectwo prawdzie opozycja demokratyczna przed przełomem 1989 roku.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?