PiS w defensywie

Zamiast toczyć ideologiczne boje pod dyktando posła z Lublina, Prawo i Sprawiedliwość powinno przypominać, że to jego rząd obniżył podatki, a Platforma Obywatelska ma zamiar je podwyższyć – uważa publicysta

Publikacja: 15.08.2010 21:58

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Rzeczpospolita

Od czasu przegranych wyborów prezydenckich Jarosław Kaczyński sprawia wrażenie, jakby zrzucił krępujący go gorset dopracowanej, konsekwentnej taktyki, a może nawet strategii politycznej. Okres kampanii wyborczej był bodaj najdłuższym w historii PiS czasem, gdy to ugrupowanie z niezwykłą dyscypliną poddawało się krępującym regułom medialnej konieczności. Osiągnięty w tych warunkach wynik okazał się przyzwoity, zwłaszcza w porównaniu z wcześniejszymi sondażami klasyfikującymi Jarosława Kaczyńskiego jako polityka niegodnego zaufania dla ogromnej części Polaków. Nie był to jednak wynik dość dobry. Drugie miejsce w wyborach to przegrana.

[srodtytul]Warto grać z mediami[/srodtytul]

Przed PiS stanęła zatem alternatywa: albo uznać, że metoda była dobra i jej konsekwentne kontynuowanie może z czasem przynieść lepsze efekty, zwłaszcza w wyborach parlamentarnych, albo wrócić do dawnej retoryki i wizerunku, umacniając pozycję w swoim elektoracie. Wybrana została ta druga opcja, czego wyrazem były między innymi słynne słowa prezesa PiS podczas konferencji prasowej o prezydencie elekcie i ewentualnym dopuszczeniu do usunięcia krzyża. W tę linię postępowania wpisuje się zresztą wiele innych działań, od udzielanych wywiadów począwszy, na niepojawieniu się na zaprzysiężeniu nowego prezydenta skończywszy.

Osobną kwestią jest, czy wszystkie te posunięcia są wynikiem głębokiego przemyślenia przez kierownictwo partii koniecznej strategii czy raczej rozprzężenia powyborczego, chaosu, dojścia do głosu osób uprzednio odsuniętych. Sygnały dochodzące z wewnątrz ugrupowania wskazują, że właściwe jest raczej to drugie wyjaśnienie. Niektórzy wskazują także, że dla brata zmarłego prezydenta kwestia pociągnięcia do odpowiedzialności winnych jego śmierci stała się swego rodzaju polityczną monoideą, dla której gotów jest ponieść olbrzymie polityczne koszty, do marginalizacji swojej partii włącznie. Tu jednak zagłębiamy się w niewątpliwie ważne, ale jednak mocno chwiejne rejony politycznej psychologii.

Znacznie ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, jakie mogą być skutki obrania takiej drogi. Kilka wydaje się dość oczywistych. Pierwszym jest wystawienie się na medialny ostrzał. Trudno zaakceptować bez zastrzeżeń przywoływany od dawna argument, że media są w większości tak silnie do PiS uprzedzone, iż żadna metoda postępowania nie zapewni ich przychylności. Oczywiście jest prawdą, że "Polityka" (o "Gazecie Wyborczej" nie wspominając) nie pokochałaby PiS złagodzonego, podobnie jak nie kochała go podczas kampanii.

Czy to jednak oznacza, że należy dostarczać nieprzychylnym publicystom i dziennikarzom gotowej amunicji do ataków? Schodzenie z linii strzału jest sztuką, której PiS nigdy dobrze nie opanowało, choć czas kampanii pokazał, że nie jest to niemożliwe. Zamiast tego pojawiały się nieustające narzekania na medialną rzeczywistość. Narzekaniom tym w większości przypadków trudno odmówić słuszności, do niczego jednak nie prowadzą.

Media są, jakie są, i trzeba się starać z nimi grać. To jest – wbrew sceptykom – możliwe, ale potrzebne są do tego żelazna konsekwencja, dyscyplina i wytrwałość. Warto zacząć choćby od ustalenia, że żaden z odwiedzających programy publicystyczne posłów nie będzie się dawał wciągnąć w rozmowy na nośne, ale poboczne tematy, w zamian umiejąc dyktować własne – te, gdzie PiS mogłoby bez trudu punktować rząd.

[srodtytul]Ryzykowna kalkulacja[/srodtytul]

Skutek drugi: jeśli przyjąć, iż medialny rytm wyznacza w znacznej mierze lubelski poseł Platformy (można na to pomstować, ale tak jest), to politycy PiS tańcują w takt wygrywanej przez niego melodii. Trudno wyobrazić sobie bardziej idealną scenerię dla pana P. niż spór o krzyż pod Pałacem Prezydenckim. To sprawa symbolicznie bardzo ważna, ale umożliwiająca przykrywanie problemów równie istotnych, a mających realny wymiar, takich jak choćby stan finansów państwa.

Trudno pojąć, dlaczego politycy PiS nie dostali do tej pory wytycznych, aby ignorować całkowicie istnienie osób takich jak poseł z Lublina albo poseł entomolog z Łodzi. Nieuczestniczenie w programach, w których oni występują, nieodnoszenie się do ich wypowiedzi, niereagowanie na zaczepki – to powinna być od dawna reguła. Agresor, który nie napotyka oporu i nie ma z kim walczyć, znajduje się w końcu na spalonej ziemi, gdzie ginie z zimna i głodu, jak Napoleon podczas swojej rosyjskiej wyprawy, gdy Rosjanie zdecydowali się poświęcić Moskwę. Do kontrataku można przystąpić później.

Trzecim oczywistym skutkiem jest ponowne zamknięcie się Prawa i Sprawiedliwości na centrum. Może za tym stać pewna strategiczna kalkulacja. Jeżeli Jarosław Kaczyński godzi się świadomie na ponowne rozpoczęcie sporu o miejsce Kościoła i religii w polskim życiu publicznym oraz jeśli przyjmuje, że ów spór nabierze z czasem takiej temperatury jak w pierwszej połowie lat 90., to sądzi zapewne, że siła, zajmująca w nim stanowisko ambiwalentne – Platforma – musi stracić. Agresywna postawa lewicy w kwestiach związanych z krzyżem czy upamiętnieniem ofiar katastrofy smoleńskiej wskazuje, że jej politycy mogą taką możliwość dostrzegać i akceptować.

Byłaby to jednak kalkulacja bardzo ryzykowna. Przede wszystkim dla Polski byłoby fatalnie, gdyby ów spór został ponownie otwarty. Angażowałoby to siły i koncentrowało uwagę na problemach, które już raz zostały mądrze rozwiązane, zamiast na konkretnych wyzwaniach, jakie stoją przed państwem. Ponadto przesunięcie osi sporu z linii PiS – PO na linię PiS – Lewica przy inercji systemu i nastawieniu mediów mogłoby się nie powieść lub zajęłoby bardzo wiele czasu – z trudnymi do przewidzenia skutkami.

[srodtytul]Delikatnie ku liberalizmowi[/srodtytul]

Stara prawda ustabilizowanych demokracji brzmi, że wybory wygrywa się w centrum (choć są od tej reguły wyjątki, jak choćby pierwsze zwycięstwo wyborcze George'a W. Busha w USA). W Polsce reguła ta może nie obowiązywać zawsze, ale trudno sobie wyobrazić, że znaczną część spośród 8 milionów swoich wyborców Jarosław Kaczyński zaczerpnął skądś indziej niż właśnie z centrum.

Dziś Platforma daje opozycji do ręki argumenty, które mogą pozwolić wygrać w kolejnych wyborach parlamentarnych, trzeba je tylko odpowiednio wykorzystać. Zamiast toczyć ideologiczne boje pod dyktando posła z Lublina, należałoby do znudzenia przypominać, że to Prawo i Sprawiedliwość obniżyło w dostrzegalnym stopniu podatki, a Platforma Obywatelska ma zamiar je znacząco podwyższyć. Należałoby wskazywać, że ogromne obciążenie dla budżetu stanowią urzędnicy, pozatrudniani w administracji za czasów PO oraz że rząd nie planuje praktycznie żadnych ograniczeń po stronie wydatków, chce za to zwiększyć obciążenia. Owszem, oznaczałoby to przesunięcie partii w stronę centrum i delikatnie ku liberalizmowi, ale tam właśnie jest niewykorzystany zasób. Ba, można sobie nawet wyobrazić, że w takim konkretnym sporze o pieniądze stonowany i konkretny PiS jest w stanie wydrzeć jakąś część wyborców Platformie. Czy grozi to odwrotem twardego elektoratu? Wątpliwe, bo brak przekonującej alternatywy, a sprzeciw wobec Platformy jest wystarczająco mobilizujący, aby liczyć na głos tej grupy wyborców.

Ktoś może powiedzieć, że ostry kurs partii Jarosława Kaczyńskiego ma służyć sięgnięciu po inny zasób – tych, którzy w ogóle nie zagłosowali. Czy jednak to są ludzie, których do urn przyciągną spory wokół krzyża albo o pomnik Lecha Kaczyńskiego? Czy zmobilizuje ich na nowo otwarty konflikt o rzekomo zagrożoną świeckość polskiego państwa? A gdyby nawet, to czy zmobilizuje ich po tej stronie, po której chciałby tego prezes PiS i przede wszystkim – czy uczynienie z tych kwestii naczelnego tematu wyborczego będzie dobre dla kraju?

[srodtytul]Uciec do przodu[/srodtytul]

Warto obserwować zachowanie najważniejszych polityków PO. Z ich kalkulacji musi wynikać, że wpychanie PiS w ostry, ideologiczny spór o imponderabilia jest dla Platformy korzystne. Partia rządząca stara się przyjmować postawę niezaangażowanego obserwatora – a niech się tam dwie grupy fanatyków kłócą ze sobą. To wyjątkowo wygodne, w sytuacji gdy ma się do zamaskowania coraz gorszą sytuację finansów państwa, dodatkowo nadszarpniętych przez powódź.

W polityce obowiązuje zasada, że wygrywa zwykle ten, kto dyktuje warunki i potrafi uciec do przodu. Ta sztuka udawała się Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego partii przez okres dzielący 10 kwietnia od wyborów prezydenckich. Potem nastąpiła nie tyle zadyszka, ile całkowita utrata tempa i przejście do defensywy. Takiej opozycji rządzący z pewnością nie muszą się obawiać.

[i]Autor jest publicystą "Faktu"[/i]

Od czasu przegranych wyborów prezydenckich Jarosław Kaczyński sprawia wrażenie, jakby zrzucił krępujący go gorset dopracowanej, konsekwentnej taktyki, a może nawet strategii politycznej. Okres kampanii wyborczej był bodaj najdłuższym w historii PiS czasem, gdy to ugrupowanie z niezwykłą dyscypliną poddawało się krępującym regułom medialnej konieczności. Osiągnięty w tych warunkach wynik okazał się przyzwoity, zwłaszcza w porównaniu z wcześniejszymi sondażami klasyfikującymi Jarosława Kaczyńskiego jako polityka niegodnego zaufania dla ogromnej części Polaków. Nie był to jednak wynik dość dobry. Drugie miejsce w wyborach to przegrana.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?