Lewicki: Komorowskiemu w USA zabrakło doświadczenia

Amerykanom zależało tylko na fakcie spotkania z polskim prezydentem. I za to udało im się zapłacić najmniejszą cenę – uważa politolog i amerykanista

Publikacja: 12.12.2010 21:48

Zbigniew Lewicki

Zbigniew Lewicki

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

Nie ma innego kraju, do którego Polska miałaby tak niejednoznaczny stosunek, jak do Stanów Zjednoczonych. Z jednej strony zabiegamy o obecność żołnierzy amerykańskich w Polsce, z drugiej politycy prześcigają się w równie ignoranckich co aroganckich wypowiedziach na temat tego państwa. Z jednej strony podkreślamy, i słusznie, priorytet orientacji europejskiej – a z drugiej nie wyciągamy wniosku z faktu, że wszystkie potęgi europejskie systematycznie tworzą i modyfikują swą politykę atlantycką.

Polska nie ma takiej polityki i nikt w Warszawie nad nią nie pracuje – ani w Kancelarii Premiera, ani w Kancelarii Prezydenta, co boleśnie widać było w trakcie niedawnej wizyty Bronisława Komorowskiego w Stanach Zjednoczonych. Na jej ostateczną ocenę przyjdzie jeszcze poczekać, jeśli bowiem rzeczywiście prezydentowi udało się wynegocjować stałą obecność żołnierzy amerykańskich w Polsce, to osiągnął sukces, o jaki bezskutecznie zabiegało wielu polskich polityków od prawie 20 lat. Niemniej już teraz warto dokładniej się przyjrzeć niekonwencjonalnym aspektom tej wizyty.

[srodtytul]Dokąd chcieliśmy dojechać?[/srodtytul]

Wypadła ona w momencie trudnym dla Bronisława Komorowskiego, przez długi czas zajętego przygotowaniami do rozmów z prezydentem Rosji, a także do spotkania z prezydentem Niemiec. Mając do dyspozycji godziny raczej niż tygodnie, tylko wyjątkowo doświadczony tytan dyplomacji mógłby odpowiednio przemyśleć treść i formę spotkania z Barackiem Obamą, a prezydentowi Komorowskiemu z oczywistych względów brakuje jeszcze takiego doświadczenia. Jeżeli jednak w Kancelarii istniałby wyspecjalizowany zespół stale monitorujący istotne elementy relacji Polski z supermocarstwem i opracowujący stosowne analizy, to nawet tak niedogodny kalendarz nie zaszkodziłby wizycie.

W rzeczywistości natomiast cała energia została wydatkowana na – modelowo staranne – przygotowanie spotkania z prezydentem Miedwiediewem, a na dobre opracowanie wizyty w Waszyngtonie ewidentnie zabrakło czasu.

Od początku swej prezydentury Barack Obama ograniczał swoje zainteresowanie Europą, a jej środkowowschodnią częścią w szczególności. To prawda, że dzięki zabiegom ludzi dobrej woli wyraził chęć spotkania się z prezydentem Polski, ale nagłe przyspieszenie wizyty spowodowane było potrzebą posłużenia się naszym wsparciem w procesie szybkiej ratyfikacji układu START.

Dawało to Bronisławowi Komorowskiemu wyjątkowo mocną pozycję wyjściową. Mógł zawczasu określić kwestie, na których Polsce szczególnie zależało, i zapewnić sobie ich uwzględnienie, dając do zrozumienia, że wizyta w tym właśnie terminie jest dla niego tak niedogodna, że niemal niemożliwa. To przecież z amerykańskiej tradycji politycznej wywodzi się koncepcja "linkage", czyli łączenia ze sobą spraw interesujących każdą ze stron oddzielnie. Przy pewnej biegłości dyplomatycznej jest to efekt możliwy do uzyskania.

Tymczasem Amerykanom, którym zależało tylko na fakcie spotkania i jednym wynikającym zeń zdaniu ("Zdaniem Polski ratyfikacja traktatu jest korzystna"), udało się zapłacić za to jak najniższą cenę, gdyż obiecali to, co już znacznie wcześniej sekretarz obrony Robert Gates zaproponował ministrowi Bohdanowi Klichowi.

Natomiast strona polska zlekceważyła zasadę najzwięźlej wyrażoną przez Johna Updike'a: "żeby gdzieś dojechać, trzeba wiedzieć, dokąd się jedzie".

Wydaje się, że na przebiegu wizyty zaważyły świeże wspomnienia ze spotkania z prezydentem Rosji. Jak bowiem inaczej wyjaśnić zaprezentowanie owej nieszczęsnej metafory myśliwskiej? Przywódcy rosyjscy zrozumieliby ją w lot, ale Barack Obama sprawiał wrażenie, że wątpi w kwalifikacje tłumaczki. Gdyby zaś dziennikarze amerykańscy wsłuchali się w słowa polskiego prezydenta, następnego dnia czytalibyśmy w gazetach o Polsce jako o egzotycznym kraju, którego prezydent musi się udawać na polowania, by nakarmić "swoją kobietę". Na nasze szczęście koncentrowali się wyłącznie na relacjach prezydenta Obamy z Kongresem i wszystkie ich pytania dotyczyły tylko tej kwestii.

Nie zmienia to faktu, że obowiązkiem osób przygotowujących w Warszawie wizytę było uświadomić polskiemu prezydentowi, jak wygląda sytuacja kobiet w Ameryce w XXI w. i co jego interlokutor myśli o strzelaniu do zwierząt. Niestety, krotochwilny nastrój nie opuścił prezydenta i później.

Waszyngtońskie think tanki to fora, na których amerykańscy i zagraniczni politycy prezentują w mniej oficjalny sposób istiejące problemy oraz koncepcje ich rozwiązania. Z kolei obecni na spotkaniu eksperci formułują pytania i opinie pozwalające gościowi dojrzeć silne i słabsze strony proponowanych rozwiązań. German Marshall Fund specjalizuje się w problematyce transatlantyckiej, aktywnie działa nie tylko w Waszyngtonie, ale i w Niemczech oraz w ośmiu stolicach innych krajów europejskich (w tym w Bukareszcie i Bratysławie), niedługo zaś otworzy biuro również w Warszawie. Trudno o lepsze forum do zaprezentowania wizji Polski w regionie, naszego myślenia o sąsiadach czy choćby o miejscu poszczególnych państw w przechodzącej kryzys tożsamości Unii Europejskiej. Tu właśnie winna się była objawić maestria doradców prezydenta, którzy pomogliby mu zaprezentować się jako czołowy mąż stanu w regionie. Jego propozycje zostałyby nagłośnione, a szczególnie trafne sformułowanie mogło liczyć na szerokie zacytowanie.

Tymczasem na oficjalnej stronie GMF o przemówieniu prezydenta Komorowskiego pisze się, że było "zabawne i pełne barwnych anegdot". To prawda, że w tradycji amerykańskiej politycy zaczynają i kończą swe wystąpienia dobrymi żartami – ale pomiędzy nimi musi się znajdować solidna treść; z samych anegdot budują swe występy specjaliści zupełnie innej profesji.

Niestety, nie był to wypadek przy pracy, lecz efekt przemyślanej koncepcji. Otóż w przeddzień wylotu do Waszyngtonu towarzyszący prezydentowi jego doradca, prof. Roman Kuźniar, zapowiadał w mediach, że delegacja polska jedzie do Stanów, by tam "szydzić z amerykańskich przepisów prawnych". To niebywałe stwierdzenie.

Obywateli Rosji i Ukrainy obowiązują w Polsce wizy: czy przyjęlibyśmy ze zrozumieniem zapowiedzi doradców Dmitrija Miedwiediewa lub Wiktora Janukowycza, że ich pryncypałowie przyjeżdżają do Polski, by szydzić z polskiego prawa?! Asystenci prezydenta Obamy też mogli mu podsuflować nie mniej kąśliwą uwagę, że niektórzy sąsiedzi Polski muszą się starać o nasze wizy, a inni nie. Ale doradcy Obamy nie ośmieliliby się używać prezydenta do dania upustu własnym fobiom.

[srodtytul]Polska specjalność[/srodtytul]

Jako kraj średniej wielkości i słaby militarnie Polska powinna się starać zaistnieć na politycznej mapie świata nie jako enfant terrible, lecz jako państwo, które zdefiniowało i wykształciło możliwie ważną specjalizację o jak najszerszym znaczeniu. Niedościgłym wzorem jest w tym względzie Dania.

Jako światowy lider problematyki klimatycznej nie ma ona problemu z dotarciem do przywódców, którzy w innym wypadku nie znaleźliby czasu na sprawy interesujące Kopenhagę. Kłopot w tym, że wypracowanie takiej specjalności i zdobycie koniecznego autorytetu to zadanie wieloletnie, wymagające poważnej pracy koncepcyjnej i precyzji w realizacji – czyli działań nieporównanie trudniejszych niż bezproduktywne użalanie się nad sformułowaniami zawartymi w jakimś formularzu wizowym.

Chyba, oczywiście, że ktoś uważa, iż polską specjalnością winno być uporczywe upominanie się o zniesienie wiz, co zapoczątkował jeszcze prezydent Aleksander Kwaśniewski. Nawet jednak i wówczas trzeba staranniej dobierać adresatów takich starań. Bronisław Komorowski jako były marszałek Sejmu powinien doskonale wiedzieć, że w demokracji prezydent nie może nakazać parlamentowi zmiany obowiązujących ustaw, przypominał też o tym wielokrotnie profesor Zbigniew Brzeziński. Ale widać pamięć o rozmowie z prezydentem Rosji była zbyt żywa.

Mylił się prezes Jarosław Kaczyński, określając wizytę prezydenta Komorowskiego jako "rutynową". Miała ona ze strony amerykańskiej precyzyjnie zdefiniowany, i zrealizowany, cel. To dobrze, że Polska w miarę swych możliwości przyczynia się do polepszenia relacji między mocarstwami. Szkoda jednak, że nie wykorzystuje nadarzających się okazji do pokazania się jako dojrzały gracz polityczny, potrafiący w stolicy świata zaprezentować swe koncepcje strategiczne i uzasadnić aspiracje do pełnienia ważnej roli tak w Europie, jak i w relacjach euroatlantyckich.

[i]Autor jest profesorem w Instytucie Badań Interdyscyplinarnych UW i Instytucie Stosunków Międzynarodowych UKSW[/i]

Nie ma innego kraju, do którego Polska miałaby tak niejednoznaczny stosunek, jak do Stanów Zjednoczonych. Z jednej strony zabiegamy o obecność żołnierzy amerykańskich w Polsce, z drugiej politycy prześcigają się w równie ignoranckich co aroganckich wypowiedziach na temat tego państwa. Z jednej strony podkreślamy, i słusznie, priorytet orientacji europejskiej – a z drugiej nie wyciągamy wniosku z faktu, że wszystkie potęgi europejskie systematycznie tworzą i modyfikują swą politykę atlantycką.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem