Ten mój długi i szczegółowy wywód jest bez wyjątków krytyczny wobec nawracającego co jakiś czas pomysłu na wychowanie seksualne młodzieży. Jego krytyczny wymiar wynika z prowadzonej od lat obserwacji losów tego przedmiotu i rzeczywistej jego realizacji. Nie zmienia to faktu, że trzeba z tym fantem coś zrobić, bo w przeciwnym wypadku wciśnie się w to miejsce Joanna Senyszyn z pejczem i orszakiem gejów. Notabene to ostatnie środowisko jest w stosunku do szkoły niezwykle aktywne.
Pod płaszczykiem „stop homofobii" i pozorem zwalczania nietolerancji wobec homoseksualistów wciska się do szkół gejowski aktyw, oferując pogadanki czy rozmaite akcje. Lektorzy wyćwiczeni w perswazyjnej przemowie są tym niebezpieczniejsi, że trafiają na niezagospodarowany innym działaniem grunt. Młodzież jest wrażliwa na opowieści o prześladowanych „za miłość", o homofobach stanowiących rodzimy Ku-Klux-Klan.
W każde puste wychowawczo miejsce wejdzie jakaś idea, nierzadko zła; to może być sekta, gang, satanizm czy właśnie homoseksualizm. Tak jak próbowano nam wmówić, że jesteśmy narodem w 100 procentach antysemickim, tak na naszych oczach wymyślono (po prostu stworzono od zera!) przekonanie o powszechnym występowaniu homofobii. To kłamstwo stanowiące jednocześnie rację bytu rozmaitych stowarzyszeń i akcji, których celem bywa często młodzież szkolna.
Dlatego to puste miejsce należy mądrze zagospodarować. Szkoła stwarza unikalną szansę, by przemawiać do wielu osób jednocześnie. W każdych innych warunkach za zorganizowanie takiej sposobności trzeba słono zapłacić. Wystarczy wspomnieć, ile kosztuje minuta reklamy telewizyjnej. Jak wskazuje Zygmunt Bauman, najdroższym na świecie towarem jest ludzka uwaga. Nic więc dziwnego, że w szkole chętnie pojawiliby się różnej maści naprawiacze świata żerujący na młodzieńczej skłonności do współczucia i empatii. Wystarczy wówczas wprowadzić wątek uczuciowy, ukazać „nieludzkie cierpienia" gejów męczenników, aby młodego słuchacza kupić.
Kwestia ludzkiej cielesności, a w tym seksualności rozumianej jako integralna część życia od chwili jego powstania aż do biologicznej śmierci, nie ominie szkoły. To nie tylko problem „jak", ale również kwestia „co" mówić. Można tu wyróżnić dwa główne nurty ideologiczne.
Pierwszy – techniczny, traktujący seks jako źródło należnej człowiekowi satysfakcji. To seks bez tabu, który wprawdzie niesie ze sobą różne niebezpieczeństwa, ale można im przecież zapobiegać za pomocą wynalazków medycznych. To nurt podpinający się pod hasła humanizmu („Jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce"), dodajmy – świeckiego humanizmu. Doskonale oddaje to fraza w jednym z podręczników dla licealistów, gdzie na blisko trzech stronach omawia się techniki współżycia, optymalne warunki defloracji czy higieniczne uwarunkowania odbywania stosunków.
Ta część kończy się jednakowoż akapitem: „Nie należy zapominać, że partnerów musi łączyć niezbędna więź uczuciowa". I to tyle na temat uczuć mających być podstawą zbliżenia. W przywołanym kilkakrotnie wcześniej podręczniku znajdujemy passus najlepiej chyba prezentujący omawiany nurt: „Wysiłek pedagogów, seksuologów i lekarzy związany z uświadamianiem młodzieży i propagowaniem antykoncepcji – i tak dający średnie efekty – jest dodatkowo neutralizowany stanowiskiem Kościoła katolickiego wobec antykoncepcji, uznającym za dopuszczalne stosowanie tylko naturalnych metod regulacji poczęć". Przypominam, adresatami tego podręcznika byli gimnazjaliści (!).
Drugi nurt nazwałbym tradycyjnym. Tutaj na pierwsze miejsce wysunięte zostały podstawy życia seksualnego. Można wskazać dwie zasadnicze: sformalizowanie związku i niezbywalne uczucie miłości. Najkrócej rzecz ujmując
– chodzi o seks z miłości po ślubie. Nic dziwnego, że w konfrontacji z pierwszym nurtem oferującym seksualną przygodę ten drugi jest skrajnie nieatrakcyjny i trudny do przyjęcia. Pozostaje bowiem w niezgodzie z hasłami popkonsumpcji wyrażającej się przekonaniem, że „życie jest zbyt krótkie, aby rezygnować z... (podróży, przyjemności jedzenia, seksu)".
Ale to wcale nie oznacza, że wolno nam rezygnować z realizacji marzeń o przyzwoitym społeczeństwie. Jeśli będziemy walczyć, to być może coś wywalczymy. Jeśli nie będziemy walczyć, to z całą pewnością niczego nie wywalczymy.
Autor jest profesorem pedagogiki, dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu, założycielem i dyrektorem Szkoły Laboratorium