Debata Leszka Balcerowicza z Jackiem Rostowskim nie przyniosła przełomu. Na tle ignoranckiego populizmu, który dominuje dziś w polskiej polityce, półtoragodzinny spór dwóch ekonomistów wagi ciężkiej na głównym kanale największej telewizji był oczywiście wydarzeniem: w końcu szło o kwestię o kluczowym znaczeniu dla Polaków na następne kilkadziesiąt lat, a uczestnikom nie brakowało wiedzy ani szczerej złości na siebie nawzajem.
Przebić się do ludzi
Jednak to starcie gigantów nie wykolei pociągu rządowej korekty reformy emerytalnej z 1999 roku, na co chyba liczył współtwórca tej reformy profesor Balcerowicz. Rząd, z kolei, jeśli miał jakiekolwiek obawy, że może dojść do powtórki sytuacji ze słynnej debaty Wałęsy z Miodowiczem, kiedy to arogancja obozu władzy została nieoczekiwanie ukarana przez elokwentnego lidera opozycji, już oddycha z ulgą: Rostowski dał radę. Balcerowicz nie zaczął w poniedziałek triumfalnego marszu po władzę, ani nawet rząd dusz. Prezydent podpisze ustawę bez lęku, spora liczba znanych ekonomistów pozostanie sfrustrowana, a publika – zdezorientowana. Czego więc zabrakło?
Medialnej sprawności i precyzyjnego określenia linii sporu.
Najpierw kilka przykrych słów o przygotowaniu uczestników. Aby odnieść sukces, dyskutując w masowym medium na tak techniczne tematy, jak systemy emerytalne i finanse publiczne, nie wystarczy być profesorem i ministrem, mieć zasługi o których piszą w encyklopediach, czy cieszyć się zaufaniem premiera rządu. Trzeba też rozumieć zasady communication.
W takiej sytuacji jak poniedziałkowa debata należało założyć, że będzie się trudno „przebić" do ludzi. Taka sztuka wymaga przyjęcia żelaznej dyscypliny i mobilizacji, by stanąć na wysokości wyzwania. Owszem, wyszliśmy już z jaskiń, profesor Balcerowicz komunikuje się dziś o niebo lepiej, niż kiedy debiutował w wielkiej polityce, a po ministrze Rostowskim chwilami widać, że obracał się w finansowych sferach w londyńskim City. Te atuty jednak nie wystarczyły, żeby z marszu zaliczyć taki medialny pojedynek. Stąd mój pierwszy zarzut.