Podmiana tablic w Smoleńsku tuż przed wizytą prezydenta Bronisława Komorowskiego pokazuje dwie podstawowe rzeczy. Po pierwsze, Rosjanie nadal nie są gotowi uznać komunizmu za system ludobójczy. Gdyby bowiem umieli uczciwie rozliczyć się z własną historią, to prezydent Dmitrij Miedwiediew nie miałby problemu ze złożeniem hołdu pod tablicą upamiętniającą nie tylko ofiary katastrofy smoleńskiej, ale także mordu katyńskiego.
Po drugie, jest to dobry przykład tego, jak Rosjanie uprawiają politykę wobec Polski – na każdym kroku sprawdzają, jak daleko mogą się posunąć i jak odporni na prowokacje są polscy politycy. Niestety, po raz kolejny widać, że nie są wcale.
Testowanie rządu Tuska
Choć w sprawie tablicy Rosjanie zostawili Polakom niewielkie pole manewru, to kolejny raz się okazało, że Polska nie jest w stanie zdecydowanie zareagować. Wprawdzie prezydent Komorowski nie mógł z powodu jednej tablicy odwołać swojej wizyty w Smoleńsku, mógł jednak publicznie wyrazić dezaprobatę dla tego typu działań.
Ten incydent jest więc kolejnym sygnałem świadczącym o tym, że polski rząd i prezydent powinni się poważnie zastanowić nad kształtem stosunków polsko-rosyjskich. Tak zachwalane przez nich „ocieplenie" i „zbliżenie z Rosją" odbywa się na warunkach skrajnie dla Polski niekorzystnych. W stosunkach między naszymi krajami panuje drastyczna nierównowaga. Przykładów jest aż nadto.
Nie trzeba chyba nikomu przypominać, jak prowadzone jest śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Słabość Polski powoduje, że Rosjanie posuwają się coraz dalej. Komitet Śledczy przy rosyjskiej Prokuraturze Generalnej złożył ostatnio wniosek o przesłuchanie ministrów polskiego rządu w związku z katastrofą. Ten wniosek jest dzwonkiem alarmowym. Przesłuchanie polskiego ministra obrony przez rosyjskiego prokuratora byłoby dobrym podsumowaniem prowadzonej przez premiera Donalda Tuska i prezydenta Bronisława Komorowskiego polityki popadania w zależność od Moskwy.