Joanna Lichocka o Bronisławie Komorowskim

Bronisław Komorowski pada ofiarą nie tylko własnego braku obycia, luk w wykształceniu czy rubaszności. Zbiera także żniwo retoryki, jakiej wobec prezydenta Kaczyńskiego używał on sam i jego polityczni przyjaciele – pisze publicystka

Aktualizacja: 25.05.2011 20:00 Publikacja: 25.05.2011 19:51

Joanna Lichocka

Joanna Lichocka

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Z zapartym tchem obserwuję, jak otoczenie prezydenta pracuje nad tym, by przekonać Polaków i chyba samego Bronisława Komorowskiego, że obecny prezydent jest następcą ni mniej, ni więcej, tylko Józefa Piłsudskiego. Ten karkołomny koncept, którego jednym z pomysłodawców jest zapewne słynący z estymy do marszałka Tomasz Nałęcz, jest tyleż zabawny, co morderczo niewdzięczny w realizacji.

Bronisław Komorowski, gdy tylko zabłysną światła publicznej sceny, z niesłychanym talentem niszczy misternie układane przez specjalistów od PR przekazy. Nie tylko te mające budować jego podobieństwo do "Ziuka". Także te, które mają przekonać, że Komorowski w ogóle na prezydenta się nadaje. Po ostatnim roku dla sporej grupy Polaków nie jest to bowiem wcale takie oczywiste.

Z piasku bicza nie ukręcisz

Estyma do Naczelnika u prezydenckiego doradcy ma przynajmniej ten pozytywny wymiar, że w przestrzeni publicznej pojawiają się cytaty ze słów Józefa Piłsudskiego. Tomasz Nałęcz podsuwa je prezydentowi, a ten powtarza w swych wystąpieniach czy wywiadach. Czy pamiętalibyśmy na przykład jeszcze o śledziennikach, gdyby nie nieoceniony prof. Nałęcz?

Przypomnę, że "śledziennik" to tyle co malkontent i że Józef Piłsudski narzekał, że Polacy nie reagowali na odrodzoną Polskę "dźwięcznym śmiechem odrodzenia, lecz jakimś kwasem śledzienników". Słowo najwyraźniej spodobało się prezydentowi, bo powtarza je z upodobaniem. Po raz pierwszy użył go chyba w rocznicę powstania "Solidarności", gdy skomentował krytykę rządów III RP – "ci, którzy wolą kwas śledzienników, niech idą swoją drogą" – zagrzmiał. W tych dniach śledziennik pojawia się znów, tym razem w wywiadzie dla portalu Polityka.pl. Prezydent stwierdził, że musi mieć poczucie humoru na własny temat i dystans do siebie, bo inaczej będzie... no właśnie, śledziennikiem.

Pomysł z przypominaniem słów Naczelnika nie byłby może zły – pamiętanie o Piłsudskim i mówienie nim może tylko Polakom wyjść na zdrowie – gdyby nie to, że obiekt podlegający procesowi upodabniania do Naczelnika wyjątkowo trudnym jest przypadkiem. Bo znów zapewne to prof. Nałęcz przyniósł Bronisławowi Komorowskiemu kolejny cytat: "Polska to obwarzanek: Kresy urodzajne, centrum – nic". I prezydent cytat spożytkował. Powiedział góralom w Wiśle tak: "Polska jest jak obwarzanek. Na krańcach najtwardsza".

Ale się działo. Wyszło natychmiast, że prezydent wszystko pokręcił i jeszcze trzeba było tłumaczyć, że nikogo nie chciał obrazić. Ech, ktoś z rezygnacją może pokiwać głową – z piasku bicza nie ukręcisz.

Kieliszek królowej

Ale próby budowania koniunkcji Piłsudski – Komorowski trwają i odbywają się nie tylko na poziomie języka. Już samo to, że mieszka w Belwederze, ma – podkreśla się – tę ciągłość budować, a składanie wieńców pod pomnikiem Naczelnika w rocznicę jego śmierci jest oczywistością. Tomasz Nałęcz opowiada w mediach wprost, że "Komorowski jak Piłsudski", bo krytyką się nie przejmuje.

I może nawet byłyby to próby warte docenienia, gdyby nie to, że ani format polityka, ani styl, ani charyzma nie pozwalają na to, by Polacy zabiegi te kupili. Bo Komorowski to przede wszystkim ten polityk, który strzela gafy i któremu przydarzają się zawstydzające pomyłki, takie jak ta z zabraniem kieliszka królowej Szwecji przy wznoszeniu toastów. Przy okazji – jakim cudem polityk podobno obyty na salonach sięga po kieliszek ze swojej lewej, a nie prawej strony?

Dilophosaurus wetherilli

Ale chyba już nawet otoczenie prezydenta machnęło na to wszystko ręką. Jest śmieszny, niech będzie śmieszny – zdaje się mówić. Na stronie Prezydent.pl można znaleźć relację z wizyty Bronisława Komorowskiego w Państwowym Instytucie Geologii. Prezydent wygłosił tam kilka okolicznościowych zdań w swoim stylu: "Czasem konieczne są prace wymierzone nawet w odległą przyszłość. Czasami potrzebna jest praca nawet niejednego pokolenia geologów, aby doszło do spożytkowania osiągnięć i odkryć", i stał sobie między gablotami nowo otwartej wystawy.

A nad nim – patrzymy na dołączone na prezydenckiej stronie zdjęcia – rozdziawia dziób dinozaur Dilophosaurus wetherilli, zwany pieszczotliwie przez pracowników instytutu Dyziem. Ostre zęby w potężnej czaszce wiszą niemal nad głową prezydenta, złość gada na pyzatą postać nie podlega dyskusji, a komiczność sceny jest nie do odparcia.

Fotografia oczywiście stała się przebojem portali społecznościowych. Internauci przypominali słowa "wyginiecie jak dinozaury" skierowane przez Donalda Tuska do opozycji lub zastanawiali się, czym taki dinozaur się żywi i czy aby postać na zdjęciu, na którą się zasadza, jest w ogóle jadalna. Choć w niektórych wpisach internautów pojawiała się obawa, czy można się jeszcze z tego śmiać.

W tych dniach, gdy Dyzio zagościł na stronach prezydenta, rozpoczęła się bowiem akcja ograniczania wolności słowa w Internecie, w ramach której zlikwidowano stronę Antykomor.pl. ABW wkroczyła o 6 rano do mieszkania właściciela portalu, zarekwirowała sprzęt komputerowy i nośniki pamięci.

Strona już nie będzie istnieć, jej pomysłodawca po zetknięciu się ze służbami stojącymi na straży godności prezydenta postanowił z Bronisława Komorowskiego przestać żartować i drwić. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" argumentował jednak, że treści, jakie były na jego stronie, są o wiele delikatniejsze od tych, które były kierowane przeciw Lechowi Kaczyńskiemu. Zdziwienie twórcy antykomorowskiego portalu jest zrozumiałe – dotychczasowy obyczaj wprowadzony przez polityków PO i ich zwolenników pozwalał bowiem nazywać prezydenta kartoflem, drwić z jego cech fizycznych, a nawet śpiewać piosenki o chęci unicestwienia go.

Skojarzenia rzecz przeklęta

PO i wspierający ją z całych sił salon uważają prosto, że to, co można wobec Lecha Kaczyńskiego, polityków PiS czy osób modlących się lub protestujących na Krakowskim Przedmieściu, nie uchodzi przecież wobec rządzących polityków Platformy i obecnego prezydenta. A przecież cytaty z wypowiedzi polityków PO i jej popleczników same się cisną na usta. Cóż, "skojarzenia rzecz przeklęta, lecz możemy dziś dać głowę, jakiekolwiek podobieństwa były czysto przypadkowe" – pisał Marcin Wolski w finale "Polskiego zoo".

Ale trudno się od nich opędzić, gdy się słyszy, jak prezydent Polski, absolwent historii Uniwersytetu Warszawskiego i wieloletni nauczyciel, myli się, gdy mówi o Konstytucji 3 maja, i zdaje się nie pamiętać, która to była konstytucja w Europie. Siłą rzeczy przypominają się słowa Lecha Wałęsy, że "durnia mamy za prezydenta". Dzisiejsi moraliści, gdy Wałęsa to mówił o Lechu Kaczyńskim, milczeli.

Zastanawiamy się, czemu prezydent USA przyjeżdża do Polski bez towarzystwa żony, która skraca pobyt w Europie właśnie o wizytę w Polsce? Przypominamy sobie, co prezydent Polski powiedział Obamie podczas spotkania w Waszyngtonie (że żonie trzeba ufać, ale pilnować, czy jest wierna), i znów same przychodzą słowa z niedalekiej przeszłości: "Uważam prezydenta za chama", wypowiedziane przez Janusza Palikota, wieloletniego przyjaciela Bronisława Komorowskiego. Mówił je jako ważny polityk PO – nie słychać było głośnych protestów dobiegających z gabinetu Bronisława Komorowskiego ani z ław Platformy.

A gdy ktoś obserwuje, jak wiele wysiłku prezydent Komorowski uczynił dla niszczenia rodzącego się mitu swego poprzednika, jak zdecydowanie walczy z tym, by na Krakowskim Przedmieściu można było wspominać Lecha Kaczyńskiego, to mogą mu przyjść do głowy jeszcze takie słowa, wypowiedziane przez ministra Radosława Sikorskiego: "prezydent może być niski, ale nie może być mały".

Bronisław Komorowski pada więc ofiarą nie tylko własnych słabości, braku obycia, luk w wykształceniu czy rubaszności, która niestety bywa całkiem prostacka. Prezydent zbiera żniwo także konkretnych i przemyślanych czynów, własnych i swoich politycznych przyjaciół. Z tego poziomu prestiżu, do jakiego PO, prowadząc swoją "narrację", sprowadziła przez ubiegłą kadencję urząd prezydenta, Bronisław Komorowski ma raczej szanse pozostać w kręgu Dyzia, niż wspiąć się choć trochę bliżej Naczelnika Państwa.

Autorka jest dziennikarką telewizyjną i prasową. Była związana m.in. z "Życiem", "Ozonem", "Dziennikiem". W latach 2006 – 2009 była publicystką "Rzeczpospolitej". Pracowała w TV Puls oraz w TVP 1 i TVP Info, gdzie prowadziła program "Forum". Jest współautorką filmu "Mgła" oraz książki pod tym samym tytułem

Z zapartym tchem obserwuję, jak otoczenie prezydenta pracuje nad tym, by przekonać Polaków i chyba samego Bronisława Komorowskiego, że obecny prezydent jest następcą ni mniej, ni więcej, tylko Józefa Piłsudskiego. Ten karkołomny koncept, którego jednym z pomysłodawców jest zapewne słynący z estymy do marszałka Tomasz Nałęcz, jest tyleż zabawny, co morderczo niewdzięczny w realizacji.

Bronisław Komorowski, gdy tylko zabłysną światła publicznej sceny, z niesłychanym talentem niszczy misternie układane przez specjalistów od PR przekazy. Nie tylko te mające budować jego podobieństwo do "Ziuka". Także te, które mają przekonać, że Komorowski w ogóle na prezydenta się nadaje. Po ostatnim roku dla sporej grupy Polaków nie jest to bowiem wcale takie oczywiste.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?