Kanarek kopalniany łyknie wszystko

W dawnych czasach na kopalniach trzymano pod ziemią kanarki w klatce. Kanarek pełnił funkcje kontrolne – zdychał, kiedy w powietrzu pojawiał się metan.

Publikacja: 31.05.2011 09:34

Kanarki kopalniane przypomniały mi się, gdy czytałem komentarz Piotra Pacewicza z GW, w którym ów były zastępca naczelnego tego dziennika usprawiedliwia, czy raczej zachwala zbojkotowanie przez Wałęsę spotkania z Obamą słowami: „nietaktowna nieobecność Lecha stawia przed nami pytanie, czy wizyta była aż takim wydarzeniem".

 

Rozbierzmy to zdanie logicznie. Innymi słowy, według Pacewicza gdyby Wałęsa przyszedł do Obamy, to wątpliwości wobec rangi wizyty prezydenta USA żadnych by nie było. No bo przecież, jak gdzieś przyszedł Lech, a już zwłaszcza jak coś poparł, to samo w sobie dowodzi to że to coś ma sens, i to zapewne głęboki. A jak coś się Wałęsie nie spodobało, to samo w sobie dowodzi to, że to coś sensu nie ma... Wałęsa – kanarek kopalniany zdrowego sensu, dobra i mądrości po prostu.

 

Można by oczywiście spytać Pacewicza, czy w ten sam sposób spotkanie z Wałęsą usensowniło jego zdaniem – żeby się już dalej nie cofać – np. działania antyeuropejczyka Declana Ganley'a, z którym „geniusz z Polanek" nie tylko się spotkał, ale przeżył namiętny, choć krótki romans. Ale byłoby to przesadną chyba złośliwością. Bo po co szyderstwami zakłócać radość komentatora?

A radość ta musi być wielka, bo swym komentarzem Pacewicz zdobył puchar przechodni w bardzo twardej i wymagającej konkurencji, w której ma wielu współzawodników. W dziedzinie wygłaszania pod adresem niegdysiejszego robotniczego trybuna komplementów tak kuriozalnych, że aż przekraczających wszelkie granice rozsądku, ale właśnie dzięki temu tym bardziej akceptowanych przez sam obiekt zachwytów.

Wielu biło się o ten puchar. Wielu też podejmowało nieudane, ale zapierające dech brawurą próby pobicia kolejnego rekordu. Taką najbardziej chyba straceńczą intelektualną szarżę przypuścił kiedyś Adam Michnik. Oczywiście o ile jest prawdziwa szeroko opowiadana historia o tym, jak to na początku „wojny na górze" szef „Wyborczej" usiłował namówić ówczesnego szefa „S", aby nie kandydował na prezydenta, bo przecież nie powinien rozmieniać się na drobne – czeka go przecież prezydentura Zjednoczonej Europy...

Wtedy Wałęsa był o dwadzieścia lat młodszy, grał o prawdziwą stawkę, i Michnik przeszarżował. Dziś Wałęsa jest jednak o dwadzieścia lat starszy, realnie nie gra już o nic, z wszystkich rozkoszy polityki pozostało mu pielęgnowanie własnej hybris. I dziś już, mówiąc kolokwialnie, łyknie chyba wszystko.

Tak to wygląda od strony Wałęsy. A od strony tych, którzy nadymają mu ego? Od tej strony wygląda to czasami jak zbiorowy atak szaleństwa, przy którym zachwyty sportretowanych przez Mrożka w „Tangu" intelektualistów nad „prostym człowiekiem", chamowatym i głupkowatym Edkiem, wydają się szczytem zdrowego rozsądku i realistycznego widzenia rzeczywistości. Ale to pozór. To wszystko ma głęboki sens.

Tak naprawdę chodzi o to, i nie odkrywam tu Ameryki, że Wałęsa okadzającym go się przydaje, i zapewne przyda się jeszcze. Do walenia w Kaczyńskiego. Do delegitymizowania PiS-u. Do kampanii antyIPNowskich. Do odbierania obecnej „Solidarności" prawa do dziedzictwa tej dawnej.

Do tego wszystkiego nie wystarczą Niesiołowski z Palikotem, potrzebny jest ktoś pozornie większego kalibru. I laureat Nobla nadaje się do tego doskonale.

Dlatego okadzający byłego prezydenta (a w każdym razie co mądrzejsi spośród nich) dobrze wiedzą, że jeśli jutro Wałęsa powie np. coś, z czego będzie można wywnioskować, że uważa, iż przejął dziedzictwo Jana Pawła II i jest bardziej prawdziwym papieżem, niż aktualny lokator Watykanu, trzeba będzie trochę to ukryć, a trochę wytłumaczyć intensywnością dawnych relacji pomiędzy byłym szefem „S" a Karolem Wojtyłą...

Kanarki kopalniane przypomniały mi się, gdy czytałem komentarz Piotra Pacewicza z GW, w którym ów były zastępca naczelnego tego dziennika usprawiedliwia, czy raczej zachwala zbojkotowanie przez Wałęsę spotkania z Obamą słowami: „nietaktowna nieobecność Lecha stawia przed nami pytanie, czy wizyta była aż takim wydarzeniem".

Rozbierzmy to zdanie logicznie. Innymi słowy, według Pacewicza gdyby Wałęsa przyszedł do Obamy, to wątpliwości wobec rangi wizyty prezydenta USA żadnych by nie było. No bo przecież, jak gdzieś przyszedł Lech, a już zwłaszcza jak coś poparł, to samo w sobie dowodzi to że to coś ma sens, i to zapewne głęboki. A jak coś się Wałęsie nie spodobało, to samo w sobie dowodzi to, że to coś sensu nie ma... Wałęsa – kanarek kopalniany zdrowego sensu, dobra i mądrości po prostu.

Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA