Od momentu powstania w tych samych mediach funkcjonowało ono jako wcielenie historycznej sprawiedliwości. Uznawały one, że każdy w dzisiejszej Polsce zasłużył na to, co ma, a narzekać mogą jedynie oszołomy i nieudaczniki, co na jedno wychodzi.

Dziś ton się nieco zmienił i słyszymy, że krytycy sami sobie przeczą, gdyż przecież jakąś karierę naukową zrobili, publikują gdzieś, a nawet zdobyli jakąś publiczność. Paweł Śpiewak zauważa, że prof. Zdzisław Krasnodębski mówi o wykluczeniu, bawiąc się eleganckim kapeluszem, Adam Leszczyński wskazuje, że w klimatyzowanym klubie na Chłodnej zjawisko to analizują prof. UJ Andrzej Nowak i niżej podpisany, autor książek, które znajdują pozytywne recenzje, Tomasz Lis, wpatrując się w lusterko, wywodzi o ślinie tych, którzy nie tylko jej mają za dużo, a Janina Paradowska...

Przyznać trzeba, że gdyby: Krasnodębski miął w rękach podarty kaszkiet, Nowakowi na czas, jak Pawłowi Zyzakowi, zablokowano by doktorski przewód (magisterkę niestety zdobył w PRL), mnie nie opublikowano żadnej książki i zbieralibyśmy się przy trzepaku, podając sobie z ręki do ręki butelczynę arizony – o, wtedy wszystko byłoby na miejscu, jak w "Kabareciku" Olgi Lipińskiej.

Wynika jednak z tego, że i w III RP robiono błędy, oszołomom pozwolono wyrwać się ze skansenu, a oni, niewdzięczni, ośmielają się jeszcze pokrzykiwać o niesprawiedliwości. Nic dziwnego, że celem establishmentu dziś jest zapędzenie watahy, której nie udało się dorżnąć, do rezerwatu, otoczenie jej kordonem sanitarnym, jak ujął to nowy nabytek salonu, nieoceniona Joanna Kluzik-Rostkowska, a wtedy wszystko wróci do normy. Wtedy można będzie jej nawet pozwalać wywnętrzać się w niszowych publikacjach.