Anne Sinclair to wspaniała kobieta. To Antygona, Antygona naszych czasów!" – powtarza Yvan Levai, szef Stowarzyszenia Presse-Liberte, prywatnie były mąż obecnej żony Dominika Straussa-Kahna, ojciec dwojga ich dzieci: Davida i Elie. Ale też porównywanie sprawy DSK do tragedii greckiej jest jak najbardziej na miejscu.
W ten właśnie sposób, w formie wciągającego spektaklu, od pierwszych chwil dwie strony francuskiej polityki opowiadają swoim zwolennikom historię, która na rok przed wyborami prezydenckimi wyeliminowała z gry najpoważniejszego rywala urzędującego prezydenta. W tragedii rozgrywanej na politycznej scenie w proch i pył rozbito jedną stronę – na lewicy nie ma dziś bowiem właściwie nikogo, kto mógłby podołać charyzmie Sarkozy'ego.
Wreszcie, co niebagatelne, otwarto drogę do powtórki z 2002 r. i drugiej tury, w której staną naprzeciw siebie reprezentant prawicy (Nicolas Sarkozy) i skrajnej prawicy (Marine Le Pen). Bez lewicy.
Prawo lewicowych „panów"
Grunt pali się więc lewicy pod nogami. Dziennik „Liberation" udostępnia łamy intelektualistom tłumaczącym, że w Nowym Jorku właściwie nic się nie stało. „Seks to jedno, przemoc seksualna to drugie, a polityka to trzecie. I nie należy tego łączyć" – apeluje filozof Jean-Luc Nancy. O wiele dalej idzie Jean--Francois Kahn. Eseista i filozof, intelektualna podwalina francuskiej lewicy i twórca tygodnika „Marianne" posuwa się aż do stwierdzenia, że zachowanie szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Sofitelu to nie gwałt, lecz „troussage de domestique". Trudny do przetłumaczenia i wyjątkowo wulgarny zwrot mówiący o sposobie, w jaki za czasów Ludwika XIV pan mógł korzystać ze służby. Mógł, bo był panem, i koniec.
Gdy lewica w obronie DSK odwołuje się do podziałów klasowych i praw przynależnych „panom", to rzeczywiście – na swój sposób – koniec.