Igor Janke o solidarności Polski i Węgier

Węgierskie wina serwowane na unijnych stołach podczas polskiej prezydencji są tylko gestem, ale – mam nadzieję – gestem, za którym pójdą konkretne działania – zauważa publicysta „Rz”

Publikacja: 07.07.2011 01:09

Igor Janke o solidarności Polski i Węgier

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Pamiętam, kiedy w 1989 roku – jako działacz warszawskiego NZS – przyjechałem do Budapesztu na symboliczny pogrzeb Imre Nagya. Pamiętam serdeczne przyjęcie nas przez pewną budapeszteńską rodzinę, która 12 młodych ludzi z Warszawy powitała wywieszeniem biało-czerwonej flagi na swoim domu. Pamiętam tłumy Węgrów cieszących się z odzyskiwanej wolności. Pamiętam – młodego wówczas – Viktora Orbana przemawiającego do tłumów i późniejszą wspólną demonstrację działaczy NZS i Fidesz przed sowiecką ambasadą, podczas której krzyczeliśmy: „Lengyel-Magyar Solidaritas".

To emocjonalne wspomnienie pięknych czasów warto przywołać dziś, kiedy Węgrzy przekazują nam prezydencję w Unii Europejskiej. Nie tylko dlatego, by wywołać miłe emocje. Ale żeby porozmawiać o współpracy politycznej, która leży w interesie obu naszych krajów. O tym, czy możemy ze sobą lepiej współpracować i czy możemy tworzyć razem silny blok środkowoeuropejski. Bo wbrew rozmaitym deklaracjom do tej pory nie udało nam się tego zrobić. Czy polityczna współpraca polsko-węgierska mogłaby wyglądać lepiej? Mogłaby.

Polska poza chórem

Ostatnio jednak coś dobrego zaczęło się dziać. Viktor Orban 20 lat po swoim przemówieniu na pogrzebie Imre Nagya rozpoczął rządy jako premier Węgier od wizyty w Warszawie. Był to wyraźny polityczny gest świadczący o woli zbliżenia. I choć podobno między premierami obu naszych krajów wielkiej chemii nie ma, to trzeba powiedzieć, że w czasie prezydencji węgierskiej współpraca była nie najgorsza.

Kiedy Węgry przeżywały zmasowany atak ze strony Zachodu, którego pretekstem była ustawa medialna, Polska nie włączyła się do chóru potępiającego Orbana i jego partię. Węgrzy to docenili. Warto za to pochwalić polską ekipę, bo nie wiadomo, co nas może spotkać w najbliższych miesiącach.

Niektóre resorty, np. ministerstwa sprawiedliwości obu krajów, współpracowały ze sobą niezwykle blisko i intensywnie. Ich szefowie – Krzysztof Kwiatkowski i Tibor Navracsics – spotykali się wiele razy, a – co ważniejsze – ich podwładni nieustannie wymieniali się doświadczeniami i realizowali wspólne programy. Uruchomiony został projekt pt. „Polsko-węgierska współpraca 2011", w którego ramach zorganizowane zostały na Węgrzech wystawa ku pamięci Andrzeja Przewoźnika i konkurs historyczny dla polskich i węgierskich dzieci nad Balatonem. Młodzi polscy prawnicy odbywają praktyki w węgierskim Ministerstwie Sprawiedliwości. Kiedy odwiedzałem Budapeszt, to w tamtejszym resorcie sprawiedliwości wiele razy słyszałem, jak bardzo Węgrzy są zaangażowani we współpracę z Polską. To samo słyszałem od polskiego ministra Krzysztofa Kwiatkowskiego.

To dobre znaki. Jeden czy drugi program wprawdzie wszystkiego nie zmieni, ale jeśli tak będzie się działo także w innych dziedzinach, jesteśmy w stanie prędzej czy później zbudować silny blok.

Niedawno podczas jednej z dyskusji na temat relacji Europy z Rosją usłyszałem od jednego z polskich intelektualistów: „Po co mamy budować blok Europy Środkowej? Przeciwko komu? Dziś w Europie trzeba współpracować ze wszystkimi. Budowanie bloków rozbija jedność Unii Europejskiej".

Był to głos niesłychanie naiwny i groźny. Zakłada on bowiem wiarę w to, że nacjonalizmy w Europie nie grają żadnej roli i że możemy spokojnie zamknąć oczy, licząc, iż Komisja Europejska sama będzie dbała o nasze interesy i sama zbuduje np. interkonektory łączące nasze sieci gazowe.Tak oczywiście nie jest.

Pole współpracy, pole walki

Europa jest coraz bardziej podzielona, każde państwo coraz mocniej artykułuje swoje narodowe interesy i nie ma się co łudzić, że szybko się to zmieni. Unia to pole współpracy, ale i walki. Ani Węgry, ani dużo większa Polska nie są równorzędnymi partnerami dla Niemiec, Francji czy Włoch. Łatwo jest nas rozgrywać w dużym organizmie 27 państw. Naturalne jest więc, że musimy się sprzymierzać z tymi, dla których ten sojusz jest realny i z którymi mamy wspólne interesy i wspólne obawy.

Węgry, Czechy, Słowacja, kraje bałtyckie i Polska w sprawach zasadniczych, dotyczących bezpieczeństwa militarnego, energetycznego czy wielu kwestii gospodarczych, są w podobnej sytuacji. Mamy podobne doświadczenia i podobne cele.

Bo choć przyjemniej jest jeździć do Paryża, Berlina czy Rzymu niż do mniej efektownych stolic, to tylko jeśli zbudujemy silną pozycję bloku środkowoeuropejskiego, możemy odgrywać istotną rolę zarówno w Europie, jak i w relacjach z USA czy Rosją. Wiem, że to prawdy oczywiste, ale wiem też, że nasi partnerzy z różnych krajów dość często postrzegają Polskę jako kraj ich ignorujący. Po części to pretensje słuszne. Dziś nie pora, by się o to spierać. Ważne, by traktować poważnie wszelkie fora współpracy, by na szczytach wyszehradzkich zawsze pojawiali się politycy wszystkich krajów i by polscy ministrowie na ważne spotkania środkowoeuropejskie nie wysyłali urzędników niższej rangi.

Polska nie powinna być liderem obozu w tej części Europy, ale z racji wielkości politycznej rangi powinna być jego koordynatorem. Nasi partnerzy muszą widzieć w nas ich ambasadora. To banalne myśli? Tak, banalne, tyle że na razie tak nie jest.

W latach 90. próby zacieśniania współpracy środkowoeuropejskiej były znacznie bardziej ożywione niż dziś. Walka o wejście do Unii sprawiła, że staliśmy się trochę konkurentami. Pewnie innego wyjścia nie było. Taka była historyczna prawidłowość. Ale dziś wszyscy jesteśmy w Unii oraz w NATO i musimy wspólnie w tych instytucjach się odnaleźć. I wspólnie walczyć o nasze interesy. A jest ich bardzo wiele i są wielkiej wagi.

Nie tylko węgierskie wina

Polska prezydencja jest znakomitym momentem, by nasz kraj zaczął odgrywać taką właśnie rolę. To także czas, by zacząć wspierać argumenty i postulaty Węgrów, Czechów, Słowaków, Łotwy, Estonii i – tak, także Litwy, choć dziś to niełatwe. Jeśli tego nie zrobimy, to, owszem, mamy szansę na ciepłe artykuły w „Economist" i „Financial Times", ale będziemy mieć znacznie mniej realny wpływ na bieg rzeczy i rzeczywistą poprawę naszej sytuacji.

Mam wrażenie, że obecny polski rząd coraz lepiej to rozumie. Węgierskie wina – których sam jestem miłośnikiem i namiętnym konsumentem (zwła- szcza tych z rejonu Villany – polecam!) – serwowane na stołach podczas polskiej prezydencji są tylko gestem, ale mam nadzieję – gestem, za którym pójdą konkretne działania.

Węgrów i Polaków łączy wiele – kulturowo, historycznie i emocjonalnie. Dziś mamy też wspólne interesy polityczne. Warto ten moment wykorzystać. W trudnej sytuacji geopolitycznej, kiedy Unia i NATO okazują się znacznie mniej sprawnymi i mniej sprawczymi sojuszami, kiedy układ sił na świecie zmienia się w mało korzystny dla nas sposób, tym bardziej musimy budować silny środkowoeuropejski obóz.

Artykuł ukazuje się jednocześnie w „Rzeczpospolitej" i węgierskim dzienniku „Magyar Nemzet"

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?