Rafał Ziemkiewicz o kryzysie gospodarczym

Premier Tusk od czasu do czasu bawi się w Putina, nakazując surowo zmniejszenie zatrudnienia w administracji. Ale gdy ministrowie te polecenia ignorują, może sobie tylko na nich pokrzyczeć – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 19.07.2011 19:25 Publikacja: 19.07.2011 19:22

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

O kryzysie greckim pisze się niemal wyłącznie w tym kontekście, jak i czy poradzi sobie z nim Europa i strefa euro. Mało uwagi poświęca się natomiast przyczynom problemu, jakby uznając, że są one oczywiste i niewarte dyskusji.

Takimi wydają się bowiem sprawy oglądane ze stolic starej Europy. Szefowie największych unijnych państw i wspólnotowych organów nie artykułują pewnych diagnoz zbyt otwarcie, ale pozostawiają je w niedomówieniu jako "oczywistą oczywistość". Taką "oczywistą oczywistością" jest dla nich fakt, iż Grecy po prostu okazali się jako społeczeństwo nieodpowiedzialni i niezdolni do funkcjonowania w ramach unijnego organizmu. Okradli Unię, przeznaczając różnego rodzaju finansowe premie płynące z członkostwa w niej na konsumpcję zamiast na inwestycje. Oszukiwali, manipulując bilansami księgowymi. A teraz, gdy wszystko wyszło na jaw, zamiast szczerze uderzyć się w pierś i pokutować, awanturują się na ulicach i rzucają kamieniami, usiłując wymusić dalsze finansowanie ich rozrzutnego życia.

Porozumienie  wielkich narodów

Ten sposób myślenia pomija oczywisty fakt, że Grecy, podobnie jak i inne narody, które mają w mniejszym na razie nasileniu te same kłopoty, byli do swego nieodpowiedzialnego zachowania usilnie zachęcani i premiowani za nie. Że to właśnie Francja i Niemcy nie tylko stworzyły wzorzec socjalnego państwa marnotrawczego, ale też reprodukowanie tego wzorca jako jedynie słusznego narzucały innym, w przekonaniu o jego wyższości nad "dzikim kapitalizmem" w wydaniu USA.

Ale silnym zawsze wygodnie jest wskazywać winę słabszych i cokolwiek o tym sądzimy, nieodpowiedzialność narodu i państwa greckiego, a także innych mniejszych narodów uznawane są za tak oczywistą i stwierdzoną przyczynę problemów Europy, że nikt nie czuje potrzeby o tym dyskutować.

Wraz z kryzysem greckim Europa wkracza mentalnie w nowy etap i definitywnie zamyka złudzenia, jakie ożywiały ją 20 lat temu, po jesieni ludów, po której postanowiła "otworzyć się" między innymi na nasz kraj. Entuzjazm dla triumfalnego pochodu demokracji i praw człowieka na Wschód się wypalił. Jego miejsce zajmuje podszyty szowinizmem paternalizm, do którego bardzo zręcznie odwołuje się rosyjski przywódca, mówiąc, że Europie potrzebne jest porozumienie "wielkich narodów". Przejawem tego niegłoszonego otwarcie, ale zaznaczającego się coraz wyraźniej paternalizmu starej Unii jest przemilczana przez większość polskich mediów wypowiedź szefa tzw. grupy europejskiej Jeana-Claude'a Junckera o traktowanej przez niego jako coś zupełnie oczywistego potrzebie przejęcia przez Europę prerogatyw państwa greckiego w celu uporządkowania jego finansów i gospodarki.

Mówiąc brutalnie, pod osłoną dyplomatycznego konwenansu, eurofrazesu i politycznej poprawności wraca sposób myślenia XIX-wiecznego francuskiego dyplomaty, który kreśląc sytuację na Bałkanach, mówił dosadnie o "g...ych państewkach". Jeśli Jean-Claude Juncker zupełnie otwarcie dywaguje o ubezwłasnowolnieniu Grecji, która do Unii przyjęta została znacznie wcześniej niż państwa Europy Środkowej i która jako państwo wykazuje się nieporównywalnie większą sprawnością od Polski, to dla nas powinien to być bardzo poważny sygnał.

Druga wyspa zieleni

Zamiast z zachwytem relacjonować z pięciu kamer każde poklepanie polskiego premiera po plecach i nasładzać się kurtuazyjnymi banałami, którymi szefowie głównych frakcji europarlamentu chwalili równie banalne przemówienie na otwarcie kolejnej prezydencji, powinniśmy się raczej zastanowić, jak wyglądamy w oczach Zachodu i ile jest prawdy w wyrazach uznania dla naszego "radzenia sobie z kryzysem".

W istocie nasze doskonałe samopoczucie w tej kwestii opiera się na jednym jedynym wskaźniku gospodarczym: wzroście PKB. Jest to, co wie każdy średnio zorientowany student, wskaźnik zwodniczy. Mierzy on wyłącznie sumę wypracowanej wartości dóbr i usług, a więc pokazuje, mówiąc ogólnie, że w państwie "się dzieje". Czy dzieje się z sensem, czy tworzy się podstawy trwałego wzrostu, czy tylko przejada zasoby i pożyczki – o tym wzrost PKB nie mówi.

Po Internecie krążą zdjęcia ze sławnej  konferencji prasowej Donalda Tuska z 2009 roku na tle mapy pokazującej zamalowaną na brązowo Europę z "zieloną wyspą wzrostu gospodarczego". Poza Polską drugą wysepką zieleni jest na tej mapie właśnie Grecja. Można też przypomnieć, iż wzrost PKB do ostatniej chwili przed załamaniem gospodarczym wykazywały swego czasu Argentyna czy Meksyk.

Inne parametry gospodarcze nie napawają już optymizmem. Mimo ogromnej dynamiki narastania zadłużenia stosunkowo niewielka stopa inwestycji, mimo statystycznie najdłuższego czasu pracy – wciąż niewielka jej wydajność. Co najmniej około 1 punktu procentowego wykazywanego wzrostu PKB to po prostu fundusze unijne, których wykorzystanie coraz częściej jest kwestionowane. A sumy, które obecnie musi oddać np. Służba Celna, to grosze w porównaniu z tymi, jakie mogą zostać zakwestionowane przy budowie dróg i stadionów na Euro 2012; praktycznie żadna z tych budów nie mieści się w pierwotnym kosztorysie, co już samo w sobie jest wystarczającym powodem do uznania przez Unię wydatkowanych środków za nielegalną pomoc publiczną.

Abstrahując od retorycznego pytania, czy Polska naprawdę potrzebuje 64 nowych stadionów, które wydają się dziś najbardziej wymownym symbolem rządów PO, warto zauważyć, że koszty ich budowy znacznie przekraczają koszt podobnych inwestycji na Zachodzie (podaje się przykład nowoczesnych stadionów w Hoffenheim i Schalke Arena, wybudowanych trzy razy taniej niż analogiczne obiekty w Poznaniu i Warszawie). Podobnie drogie są budowane w Polsce autostrady, a próba wymuszania na wykonawcach niższych kosztów przez powierzenie kilku odcinków supertanim Chińczykom skończyła się kompromitacją i popsuciem stosunków ze wschodzącą azjatycką potęgą.

Na dodatek powstające takim kosztem i z takimi oporami autostrady robione są tak, by wykazać się jak największą liczbą oddanych do użytku kilometrów – czyli buduje się gdzie najłatwiej, a niekoniecznie tam, gdzie potrzeba, zapominając, że droga ukończona w 95 proc. to wciąż brak drogi. Jeśli więc uważać wydatki na budowę infrastruktury za inwestycję, to długo jeszcze nie będzie ona przynosić żadnych korzyści.

Żerujące grupy interesów

Problemem nieustannie podkreślanym przez zachodnich ekspertów i instytucje finansowe jest nasze zadłużenie. Rzecz jednak nawet nie w jego rozmiarach; faktem jest, że np. Włochy mają dług w stosunku do PKB dwa razy większy, ale też faktem jest, że np. Irlandii widmo niewypłacalności zajrzało w oczy przy długu procentowo znacznie mniejszym od naszego.

Prawdziwym problemem jest struktura wydatków państwa, których rząd nie jest w stanie okiełznać. Gdy zdecydowaną większość z nich stanowi obsługa już wziętych pożyczek i tzw. wydatki sztywne, ogłaszanie "reguły wydatkowej" przypomina pouczanie emerytki, która co miesiąc musi zapłacić 600 złotych czynszu, 600 za leki i 600 za jedzenie, że po prostu musi się nauczyć nie wydawać miesięcznie więcej niż 1000 złotych emerytury, którą dostaje.

Polska utrzymuje 500-tysięczną i stale rosnącą rzeszę urzędników (mniej więcej 1/5 z nich zatrudnił obecny rząd) oraz 4,5 miliona osób w tzw. sektorze publicznym. Ich pensje wraz z zaciąganymi przez nich kredytami wzmagają oczywiście popyt wewnętrzny i podnoszą wskaźnik PKB, ale ich praca nie tworzy niczego, co by miało zaprocentować przyszłymi zyskami. Premier od czasu do czasu bawi się w Putina, nakazując surowo zmniejszenie zatrudnienia w administracji, ale gdy nawet ministrowie, bezpośrednio mu przecież podlegli, te polecenia ignorują, może sobie tylko na nich pokrzyczeć.

Taka jest sprawność naszego państwa, całkowicie obezwładnionego przez żerujące na nim lobby i grupy interesów, i to, że Zachód nas kurtuazyjnie chwali za okazywaną pilność w słuchaniu wskazówek płynących z Europy nie znaczy wcale, że tego nie widzi.

Na greckiej ścieżce

Żeby już nie dłużyć – miernikiem polskiej sytuacji jest nie wskaźnik PKB, ale fakt, że masowo eksportujemy na Zachód siłę roboczą, w tym także bardzo dobrze wykształconą, nie będąc w stanie rozpocząć w kraju pilnych i koniecznych przedsięwzięć, do realizacji których jest nam ona niezbędna.

Nawet tylko tyle – a o pogłębiającej się niesprawności państwa polskiego można pisać bardzo długo, mnożąc przykłady z kolejnych dziedzin – każe uznać optymizm obecnych elit za beztroskę, która musi się skończyć przebudzeniem bardzo gwałtownym i przykrym. Jesteśmy dokładnie na tej samej ścieżce do upadku co Grecja, nie należąc jednak do strefy euro, i wobec zmian w polityce musimy się liczyć, że w chwili załamania zostaniemy potraktowani znacznie bardziej surowo niż ona.

O kryzysie greckim pisze się niemal wyłącznie w tym kontekście, jak i czy poradzi sobie z nim Europa i strefa euro. Mało uwagi poświęca się natomiast przyczynom problemu, jakby uznając, że są one oczywiste i niewarte dyskusji.

Takimi wydają się bowiem sprawy oglądane ze stolic starej Europy. Szefowie największych unijnych państw i wspólnotowych organów nie artykułują pewnych diagnoz zbyt otwarcie, ale pozostawiają je w niedomówieniu jako "oczywistą oczywistość". Taką "oczywistą oczywistością" jest dla nich fakt, iż Grecy po prostu okazali się jako społeczeństwo nieodpowiedzialni i niezdolni do funkcjonowania w ramach unijnego organizmu. Okradli Unię, przeznaczając różnego rodzaju finansowe premie płynące z członkostwa w niej na konsumpcję zamiast na inwestycje. Oszukiwali, manipulując bilansami księgowymi. A teraz, gdy wszystko wyszło na jaw, zamiast szczerze uderzyć się w pierś i pokutować, awanturują się na ulicach i rzucają kamieniami, usiłując wymusić dalsze finansowanie ich rozrzutnego życia.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?