Profesor Aleksander Nalaskowski, polski pedagog związany z toruńskim UMK i Polską Akademią Nauk, znalazł się na celowniku. Jest wyrazistym uczestnikiem publicznej debaty nieodmiennie denerwującym lewicowo-liberalne kręgi. Jego przemyślenia na temat tradycyjnej szkoły jako warunku przetrwania zdrowego i w gruncie rzeczy wolnego społeczeństwa są bezcenne i odbiegające od stereotypów, jakimi zaczęły się zadowalać opiniotwórcze elity. Jednocześnie czasem przesadza, drażni, posługuje się dosadnym językiem. Aż się prosi o kłopoty.
Postanowiono mu więc pokazać, że pewnych granic przekraczać nie powinien. Pytany przez „Frondę" o dylemat, przed jakim stanął niedawno polski parlament – czy homoseksualiści będą mogli prowadzić rodzinne domy dziecka – opowiedział się za zakazem. A przy okazji nazwał homoseksualizm, niezbyt zresztą jasno, czymś chorym. Organizacje homoseksualne ruszyły do ataku, skarżąc się na niego kolejnym uczelniom, z którymi profesor jest związany – jako na homofoba.
Pogląd niepoprawny
To by nie było może takie niezwykle – kto czuje się urażony, ma prawo bronić swojego dobrego imienia. Ale w kampanię włączyła się naturalnie „Gazeta Wyborcza", czyniąc problem z pytania, czy Nalaskowski wypowiadał swoje opinie jako naukowiec i dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. „Wyborcza" ma dużą siłę rażenia, jest gazetą mainstreamu, bliską sferom rządowym. Niby pyta o to, czy Nalaskowski nie nadużywa autorytetu naukowca. A tak naprawdę o to, czy naukowiec pracujący na polskiej uczelni może w ogóle wypowiadać określone poglądy.
Sam nie do końca zgadzam się z profesorem. Nie sądzę, aby homoseksualizm był chorobą – choć rzeczywiście Światowa Organizacja Zdrowia przez dziesięciolecia utrzymywała go na liście chorób. Nie sądzę jednak zarazem, aby był normą. Toteż zgadzam się z nim w zasadniczym przesłaniu. Ludzie, których opiece powierzane są dzieci, powinni spełniać wyśrubowane kryteria wychowawcze.
Argument, że nie spełniają ich często naturalne rodziny, jest nietrafiony – w tym przypadku bowiem to władza publiczna bierze na siebie część odpowiedzialności za wybór tego a nie innego opiekuna. Lepiej, aby taki opiekun uczył dzieci normalnych zachowań i był dla nich tychże zachowań wzorcem. Przecież nie chodzi o ludzi o takich czy innych skłonnościach, ale o tych, którzy skłonności te manifestują swoim życiem.