Zakuwani w gorset politycznej poprawności

Zbiór tego, co wolno powiedzieć, a czego nie, przestaje być kwestią mody czy konwenansu. Staje się nakazem. A ludzie głoszący poglądy niemieszczące się w tych granicach są wyrzucani na margines – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 28.07.2011 01:18

Zakuwani w gorset politycznej poprawności

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Profesor Aleksander Nalaskowski, polski pedagog związany z toruńskim UMK i Polską Akademią Nauk, znalazł się na celowniku. Jest wyrazistym uczestnikiem publicznej debaty nieodmiennie denerwującym lewicowo-liberalne kręgi. Jego przemyślenia na temat tradycyjnej szkoły jako warunku przetrwania zdrowego i w gruncie rzeczy wolnego społeczeństwa są bezcenne i odbiegające od stereotypów, jakimi zaczęły się zadowalać opiniotwórcze elity. Jednocześnie czasem przesadza, drażni, posługuje się dosadnym językiem. Aż się prosi o kłopoty.

Postanowiono mu więc pokazać, że pewnych granic przekraczać nie powinien. Pytany przez „Frondę" o dylemat, przed jakim stanął niedawno polski parlament – czy homoseksualiści będą mogli prowadzić rodzinne domy dziecka – opowiedział się za zakazem. A przy okazji nazwał homoseksualizm, niezbyt zresztą jasno, czymś chorym. Organizacje homoseksualne ruszyły do ataku, skarżąc się na niego kolejnym uczelniom, z którymi profesor jest związany – jako na homofoba.

Pogląd niepoprawny

To by nie było może takie niezwykle – kto czuje się urażony, ma prawo bronić swojego dobrego imienia. Ale w kampanię włączyła się naturalnie „Gazeta Wyborcza", czyniąc problem z pytania, czy Nalaskowski wypowiadał swoje opinie jako naukowiec i dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. „Wyborcza" ma dużą siłę rażenia, jest gazetą mainstreamu, bliską sferom rządowym. Niby pyta o to, czy Nalaskowski nie nadużywa autorytetu naukowca. A tak naprawdę o to, czy naukowiec pracujący na polskiej uczelni może w ogóle wypowiadać określone poglądy.

Sam nie do końca zgadzam się z profesorem. Nie sądzę, aby homoseksualizm był chorobą – choć rzeczywiście Światowa Organizacja Zdrowia przez dziesięciolecia utrzymywała go na liście chorób. Nie sądzę jednak zarazem, aby był normą. Toteż zgadzam się z nim w zasadniczym przesłaniu. Ludzie, których opiece powierzane są dzieci, powinni spełniać wyśrubowane kryteria wychowawcze.

Argument, że nie spełniają ich często naturalne rodziny, jest nietrafiony – w tym przypadku bowiem to władza publiczna bierze na siebie część odpowiedzialności za wybór tego a nie innego opiekuna. Lepiej, aby taki opiekun uczył dzieci normalnych zachowań i był dla nich tychże zachowań wzorcem. Przecież nie chodzi o ludzi o takich czy innych skłonnościach, ale o tych, którzy skłonności te manifestują swoim życiem.

Sądzę, że skłonność homoseksualna często bywa wrodzona. Ale może się też pojawić jako efekt ciekawości, eksperymentu, kulturowego pogubienia. Takich sytuacji lepiej nie wspierać. Zresztą to ludzie mający normalne życie rodzinne mogą być dla heteroseksualnej większości źródłem cennych rad i przemyśleń, które przydadzą się w przyszłości.

W gorsecie

Zwykły pogląd? Nie w obecnej sytuacji. Jesteśmy bowiem przedmiotem doświadczenia szczególnego: zaczynają nas ubierać w gorset politycznej poprawności, w zachodniej Europie czy w USA obecny już od dziesięcioleci.

Zbiór tego, co wolno powiedzieć, a czego nie, przestaje być kwestią tylko mody czy konwenansu. Staje się nakazem. Próbuje się wyznaczać granice rozmaitych debat. Ma to zresztą konsekwencje dalej idące – ludzie głoszący poglądy niemieszczące się w tych granicach są wyrzucani na margines.

Pytanie, czy naukowiec może coś powiedzieć, nie jest czystą abstrakcją w Europie, gdzie Rocco Butiglione za obronę katolickiego poglądu na homoseksualizm nie został członkiem Komisji Europejskiej.

Stróże politycznej poprawności posuwają się zresztą jeszcze dalej. Prawo zaczyna ingerować w działalność niezależnych instytucji społecznych – kiedy na przykład narzuca się skautom rezygnację z ich własnych norm, bo są „homofobiczne". Albo chrześcijańskie kościoły i placówki zmusza się do zatrudniania ludzi odrzucających zasady wiary, w imię swoiście pojmowanej, unifikującej wszystko, akcji antydyskryminacyjnej.

Moc dekretów

Dla stróżów politycznej poprawności charakterystyczne jest przede wszystkim rewolucyjne poczucie zmieniania świata – wyziera ono z każdego dziarskiego felietonu Piotra Pacewicza, który opowiada nam o obiektywnych prawach postępu z pasją komunistów wieszczących, że jutro cały świat itd.

A równocześnie łączy ich wiara w rozstrzygającą moc najróżniejszych dekretów.

Charakterystyczne: geje walczący z Nalaskowskim nie próbują go do niczego przekonywać. Przypominają mu groźnie, że Światowa Organizacja Zdrowia postanowiła autorytatywnie: homoseksualizm nie jest chorobą. Czy z równą pasją bronili wcześniejszych ustaleń WHO?

Przekonanie, że coś jest bezsporne i niewzruszone, to skądinąd paradoks w świecie, który podobno ceni sobie nieustanne wątpienie, podważanie, wieczną dyskusję. Weźmy pytanie, czy Nalaskowski przemawia jako naukowiec. Przecież nie da się naukowo udowodnić, że homoseksualizm jest chorobą albo że nią nie jest. To kwestia umowna. Można badać, czy jest on wrodzony czy nabywany na skutek wpływu zewnętrznego, ale wrodzona choroba to nie jest  pojęcie bezsensowne. Przeciwnie. To kwestia takich czy innych poglądów, także ideowych inspiracji. Dekrety czy brak dekretów WHO nie zmienią tego.

Komu jest przykro?

Można oczywiście używać innego argumentu: że sprawia się komuś przykrość. To zresztą u samych podstaw jeden z motywów politycznej poprawności, można by rzec najsympatyczniejszy. Nie wypominamy nikomu przy stole, że jest grubasem czy chudeuszem, kodyfikują to niespisane normy.

Rzecz jednak w tym, że gdy mamy do czynienia ze sporem o normy prawne o gigantycznych konsekwencjach społecznych, trudno sobie obiecać, że się nie będzie czegoś mówiło, bo kogoś to urazi. Jest naturalnie kwestia formy. Powtórzę: ja bym nie mówił o homoseksualizmie jako chorobie. Ale chyba nie o to chodzi coraz bardziej wojowniczym środowiskom homoseksualnym i ich opiekunom z „Wyborczej".

Notabene poprawność polityczna jest selektywnie opiekuńcza. Kilka lat temu Magdalena Środa ogłosiła rewolucyjną tezę: za przemoc w rodzinie, za złe traktowanie kobiet odpowiada chrześcijaństwo. Czy była to teza naukowa? Czy da się ona obronić na gruncie czyichś badań? Nie, było to wyraziste, czysto ideologiczne twierdzenie pani profesor, wyraźnie sprzeczne z poglądami wielu historyków czy socjologów. Co ważniejsze, Środa nie zastanawiała się ani przez moment, czy sprawi chrześcijanom przykrość, czy ich urazi.

Spotkała się z ostrymi replikami, bo na tym polega wolna debata. Ale czy ktokolwiek pobiegł do jej macierzystej uczelni pytać, co ona na to? Czy badano „naukowość" jej poglądu? Czy w ogóle ktokolwiek stawia pytanie o to, gdzie kończy się Środa etyk, a zaczyna Środa polityk?

Pochwała konformizmu

To nierówne traktowanie Środy i Nalaskowskiego jest zapowiedzią kłopotów konserwatywnej części społeczeństwa. Będzie ona przywoływana do porządku – na razie publicystycznie, ale w przyszłości być może przy użyciu sądów i prawnych regulacji. Nie jest to miła perspektywa.

„GW" niby pyta o to, czy prof. Nalaskowski nie nadużywa autorytetu naukowca. A tak naprawdę o to, czy naukowiec może wypowiadać określone poglądy

Ktoś może mi przypomnieć, że przecież pewien rodzaj inżynierii społecznej obecny był zawsze. Tradycyjne państwa i społeczeństwa broniły się przed tym, co uważały za odstępstwo od normy, przy użyciu różnych restrykcji, łącznie z obyczajową cenzurą. Tak, odpowiem, ale pomijając już to, że mnie bliższe są tradycyjne wartości, których broniła tamta konserwatywna inżynieria, jest jeszcze paradoks. Liberałowie występujący w roli strażników ortodoksji, tępicieli nieprawomyślności, są nie tylko bardziej odpychający, ale i śmieszniejsi.

Ktoś inny powie mi, że poprawność polityczna pozwoliła wyrzucić na margines przekonania rzeczywiście straszne. Na przykład rasistowskie – w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku nie tylko nacjonaliści i faszyści otwarcie dyskutowali o  rasach niższych i wyższych, co miało wiadome skutki. Możliwe, że to dobra strona politycznej poprawności, choć zauważmy, że  osiągnęliśmy pod tym względem pewien konsensus, na długo zanim stała się ona zbiorem talmudycznych rygorów.

Możliwe, że mieliśmy, myślę tu o cywilizacji zachodniej, szansę na model społeczeństw do pewnego stopnia samoograniczających się, a jednak w znacznym stopniu duchowo wolnych. Teraz lewica funduje nam aksamitny koszmar, pochwałę umysłu w obcęgach.

I  pochwałę konformizmu. Ludzie, którzy przestraszą się być może w przyszłości zatrudnienia profesora Nalaskowskiego czy jemu podobnych odważnych ludzi, będą ilustracją tej tezy.

Profesor Aleksander Nalaskowski, polski pedagog związany z toruńskim UMK i Polską Akademią Nauk, znalazł się na celowniku. Jest wyrazistym uczestnikiem publicznej debaty nieodmiennie denerwującym lewicowo-liberalne kręgi. Jego przemyślenia na temat tradycyjnej szkoły jako warunku przetrwania zdrowego i w gruncie rzeczy wolnego społeczeństwa są bezcenne i odbiegające od stereotypów, jakimi zaczęły się zadowalać opiniotwórcze elity. Jednocześnie czasem przesadza, drażni, posługuje się dosadnym językiem. Aż się prosi o kłopoty.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?