Trudno wyobrazić sobie bardziej skrajną manifestację publiczną niż akt samospalenia. I tak były zawsze traktowane takie akty desperacji przez prawdziwe media. W wypadku Andrzeja Żydka (dlaczego powszechnie odnotowywany jest wyłącznie inicjał jego nazwiska – czyżby był on o coś podejrzany?) mieliśmy do czynienia ze świadomym protestem politycznym, a kłopoty osobiste, na które również się powoływał, stanowiły konsekwencję jego zaangażowania. Niedoszły samobójca pisał w swoim liście, że prześladowany jest za próbę ujawnienia korupcji w urzędzie skarbowym, a więc ważnej państwowej instytucji.
W tej sytuacji powszechne wezwania, aby wyciszyć całą sprawę, mogą zdumiewać. Jeszcze bardziej fakt, że są one akceptowane.
Naturalnie, akt samospalenia może wynikać z psychicznej choroby, a jego autor mógł nie rozróżniać rzeczywistości i wytworów własnej wyobraźni. Tylko że musimy mieć solidne podstawy, aby przyjmować taką interpretację. Człowiek osaczony i ścigany, pozbawiony pracy i środków utrzymania może zostać wytrącony z równowagi psychicznej, co nie znaczy, że jego oskarżenia są bezzasadne.
To dziennikarze są od tego, aby wyświetlić sprawę. W Polsce funkcjonariusze głównego nurtu medialnego na dziennikarskich etatach starają się trzymać od niej daleko albo próbują nią manipulować. Swoisty rekord pobił Onet, publikując informację, że człowiek, który podpalił się przed siedzibą rządu: "Wysyłał listy do PiS".
W rzeczywistości Żydek wysyłał listy do PiS i SLD, a nawet skarżył się, że opozycja za mało zajmuje się jego informacjami. Za stan rzeczy w Polsce odpowiadają jednak władze. Żydek oskarżył rząd i premiera, że tolerują korupcję, a uczciwych funkcjonariuszy pozostawiają na łasce zdeprawowanego układu. Głównym oskarżeniem był akt samospalenia. Wszystko dotąd wskazuje, że rację miał niedoszły samobójca, a nie premier, który twierdził, iż jego oskarżenia są bezzasadne.