Jeżeli prawdą jest, że marianie, podejmując decyzję dotyczącą wystąpień w środkach przekazu ks. Adama Bonieckiego, nie przewidzieli, iż wywoła ona bardzo emocjonalne reakcje, to powinni się jak najszybciej doszkolić w temacie oddziaływania mediów we współczesnym świecie.
Jednak organizatorzy akcji wsparcia dla byłego generała marianów i redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego" powinni się doszkolić w kwestii o wiele ważniejszej: przypomnieć sobie, czym jest Kościół katolicki.
Fatalne zjawiska
To oczywiste, że decyzja marianów ograniczająca wystąpienia medialne ks. Bonieckiego nie dotyka tylko jego, lecz również spore grono odbiorców, dla których jego przekaz jest ważny i inspirujący. Dlatego sposób, w jaki wiadomość o decyzji mariańskich przełożonych dotarła do opinii publicznej, trudno uznać za dowód szacunku dla nich.
Z racji miejsca, jakie nie tylko w życiu publicznym, ale i w życiu Kościoła ks. Boniecki przez ostatnie dziesięciolecia zajmował, nie da się obronić tezy, że była to wyłącznie wewnętrzna sprawa zakonu. Pominięcie tego faktu dodatkowo utrudniło wielu przyjęcie decyzji prowincjała.
Sytuację skomplikował również fakt, że trafiła ona do opinii publicznej od razu w postaci komentarza o zabarwieniu negatywnym. Nikt po stronie instytucji Kościoła nie zadbał, aby wcześniej informacja została podana bez jakiegokolwiek zabarwienia interpretacyjnego lub z zabarwieniem ułatwiającym jej przyjęcie ludziom ceniącym ks. Adama.