Na Litwie od kilku lat panowało przekonanie, że w Polsce jest tylko jeden wpływowy litwinożerca, zwany też polskim nacjonalistą, Radosław Sikorski. To on w pierwszym exposé umieścił Litwę w jednym szeregu z łukaszenkowską Białorusią wśród krajów prześladujących polską mniejszość. To on się trzy lata później odgrażał, że jego noga nie postanie w Wilnie, póki tamtejsze władze nie zrealizują obietnic składanych Polakom.
Obietnice bez pokrycia
Wydawało się, że jest zły policjant Sikorski i dobry Tusk, z którym można coś załatwić, na przykład wyraźne wsparcie dla budowy nowej elektrowni jądrowej na Litwie i wyraźne odcięcie się od konkurencyjnego dla niej projektu rosyjskiej elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim. W ostatnich dniach Litwa dostała dowód, że Donald Tusk nie jest już dobrym policjantem. Odpisał na list swojego "drogiego przyjaciela" premiera Andriusa Kubiliusa, zarzucając stronie litewskiej, że nie wykazuje dobrej woli wobec Polaków na Litwie, nie prowadzi z nią dialogu, a w dwustronnej komisji do spraw edukacji działa tak, by nie było "satysfakcjonujących" rezultatów.
Jakby tego było mało, prezydencki doradca ds. międzynarodowych Roman Kuźniar w I programie Polskiego Radia wytknął Litwinom kompleksy, wobec których Polska zbyt długo wykazywała nadmierną cierpliwość.
Nie mamy już kampanii wyborczej, więc te sygnały są naprawdę wysyłane do Wilna, a nie do wyborców, którym trzeba pokazać, jak się dba o Polaków za granicą.
Zarzuty wobec Litwy są te same od lat, dotyczą opóźniania zwrotu ziemi, niedopuszczania polskiej pisowni nazwisk czy nazw, a nawet karania za wywieszanie polskich napisów. Czarę goryczy przelała nowa ustawa oświatowa uderzająca w najważniejsze dla zachowania polskości – szkolnictwo mniejszości.