Rok temu chwaliłem Instytut Sobieskiego za to, że w samym epicentrum polityki brzydkiej i opartej na emocjach organizuje debatę pod szyldem kongresu Wielki Projekt Polska. A Prawo i Sprawiedliwość za to, że w powodzi pieniędzy źle wydanych na polityczną aktywność za ten kongres płaci. I jego liderów za to, że karnie zasiadają na krzesłach, aby słuchać profesorów i ekspertów, często ludzi nie całkiem ze swojej bajki, którzy się zastanawiają, jak naprawiać Polskę.
I generalnie tego komplementu nie cofam. Drugi kongres odbywał się przy akompaniamencie potwornych krzyków padających w parlamencie przy okazji wojny o ustawy emerytalne. I choć w tej wojnie PiS zajęło stanowisko z mojego punktu widzenia problematyczne, a wyrażał je często słowami zbyt grubymi albo histerycznymi, to przecież tamtą kolejną debatą o Polsce niuansował własny portret.
Nie tylko krzyk
Było coś symbolicznego w tym, że kiedy tematem numer jeden w mediach była afera ze Stefanem Niesiołowskim odpychającym dziennikarkę, Jarosław Kaczyński słuchał pod Arkadami Kubickiego profesorów: Andrzeja Nowaka, Andrzeja Zybertowicza, Ryszarda Legutki. Tyle że ten kontrast nie został odnotowany przez media.
Do tej beczki miodu warto jednak dodać łyżkę dziegciu. Bo ten kongres jest świadectwem intencji PiS, aby być partią korzystającą z usług ekspertów. Ale ilustruje też kłopoty z tym korzystaniem. I szerszy problem w relacjach między partią a jej intelektualnym zapleczem.
Oto z zaciekawieniem słuchałem wystąpienia Krzysztofa Rybińskiego, naszej dyżurnej ekonomicznej Kasandry zaproszonej przez opozycję. Ale bardzo precyzyjnie wychwytującej, co już dziś jest złego w styku naszego państwa z ekonomią. Profesor dostał owacje prawicowej publiczności, bo wieścił recesję, bo wieszał psy na niedbałości i nieodpowiedzialności rządu. Ale wątpliwe, aby kilku czołowych polityków PiS słuchających jego przemówienia, wzięło serio jego treść.
Analizując rozmaite parametry i okoliczności, Rybiński, który niedawno chwalił Tuska za radykalizm emerytalnych zapowiedzi, pokazywał na wykresach perspektywy coraz bardziej patologicznej struktury demograficznej społeczeństwa. Wynika z tych wykresów, że rząd ma rację, biorąc się za odpowiedź na to wyzwanie.
Partia protestu
Możliwe, że sama ta odpowiedź - to już moja uwaga, nie Rybińskiego - jest wadliwa, że 66-letnie pracujące kobiety to zbyt drastyczna wizja. Ale wyzwanie wydumane nie jest. I nie wystarczy powtarzać: sięgniemy do głębokich kieszeni (kiedy? demograficzna zapaść czeka nas za wiele lat), aby temu wyzwaniu sprostać.