Te słowa przypomniałem sobie, gdy usłyszałem Lecha Wałęsę w podobnie dziarskim stylu narzekającego, że policja nie użyła siły wobec związkowców. - Gdybym był na miejscu Tuska, dałbym polecenie spałować, oddać za to, władzę trzeba szanować, wybierać mądrze, brać udział w wyborach, organizować się, ale potem szacunek, ktoś ich wybrał, oni są przedstawicielami narodu, nie mogą pozwolić sobie na takie, na opluwanie, na bijatykę, no, no, no. Panie premierze, zdecydowania, dość takiej zabawy - mówił były prezydent.
Zapytany przez Monikę Olejnik, czy pałowałby działaczy "Solidarności", Wałęsa bez cienia wątpliwości odpowiada: - Tak, z przewodniczącym na czele. Pierwszego bym, jak byłbym komendantem albo premierem, wyszedł z pałą i go spałował, że nie potrafi mądrze układać stosunków w wolnej Polsce.
Te wojownicze wypowiedzi potraktowano jak ciekawostkę, coś, czego nie wypada komentować z racji historycznych zasług Wałęsy. Problem w tym, że prawie od 20 lat Wałęsa, były lider NSZZ "Solidarność" - przypomnijmy, bo może jednak ktoś tego nie pamięta - ma dla swojej dawnej organizacji niemal wyłącznie słowa krytyki i szyderstwa. Ostatnio w 2009 roku chwalił policję atakującą demonstrantów ze stoczniowej "Solidarności" przed Salą Kongresową.
Skąd bierze się tak żywiołowa i konsekwentna pogarda wobec swojej byłej organizacji? Dlaczego Wałęsa tak bardzo chce - w dziedzinie brutalizacji języka - rywalizować ze Stefanem Niesiołowskim? To pytanie raczej dla psychologów i biografów byłego prezydenta.
O takich wypowiedziach jednak warto pamiętać. Bo pewnie za jakiś czas się zdarzy, że Lech Wałęsa zostanie wygwizdany na rocznicowych uroczystościach Sierpnia czy Grudnia. Chór jego obrońców będzie się wtedy domagał większego szacunku dla byłego lidera "Solidarności". A jego krytycy będą mogli odpowiedzieć: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie